Wielka interna

U podstaw każdej operacji musi leżeć dobra diagnostyka

O trudnych początkach i pasji, która zmienia wszystko, z dr n. med. Ewą Czaplicką z Katedry i Kliniki Okulistyki Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego UM w Poznaniu rozmawia Olga Tymanowska

Small czaplicka ewa 18 02 15 opt

dr n. med. Ewa Czaplicka

MT: Spotykamy się w Kołobrzegu, gdzie, jak co roku, odbywa się zorganizowany przez panią obóz studencki. Skąd ten pomysł?


Dr Ewa Czaplicka:
Od wielu lat, od czasów, kiedy przyszłam do kliniki, jestem opiekunem Studenckiego Koła Naukowego. I w pewnym momencie pojawił się projekt obozów studenckich. Powód? Nasi studenci muszą odbywać staże wakacyjne i uznaliśmy, że najwybitniejszych i najbardziej zaangażowanych w prace koła naukowego warto w ten sposób nagrodzić.

Co roku obóz odbywa się w innym miejscu. Nie zawsze mamy też tak dobre warunki jak tu, w Kołobrzegu. Bywało, że mieszkaliśmy w pokojach robotniczych. Ale mimo to nasze spotkania zawsze cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Nasi studenci zajmują się różnymi dziedzinami okulistyki, pracują z nami w przystosowanych gabinetach. Wspólnie badamy mieszkańców Kołobrzegu, kuracjuszy i turystów. Ta forma przekazywania wiedzy, oparta na relacjach mistrz-uczeń niezwykle dobrze się sprawdza. Dzięki temu w czasie badania w gabinecie jestem ja i trzech studentów, każdy ma szansę, żeby mnie o coś zapytać, a ja mam czas tłumaczyć i omówić. Studenci uczą się zbierać wywiad, prowadzić diagnostykę. Często też mają do czynienia z trudnymi przypadkami, które były niemożliwe do rozwiązania na poziomie lokalnym. Przychodzą też do nas osoby, które chcą zweryfikować rozpoznania, ciesząc się z możliwości uzyskania konsultacji na poziomie klinicznym.

W trakcie obozu organizowana jest we współpracy z niemieckim towarzystwem lekarskim międzynarodowa konferencja naukowa, na którą i my, i studenci przygotowujemy referaty. To powoduje, że obozy z roku na rok cieszą się coraz większą popularnością. Ja też lubię te spotkania z młodzieżą, tym bardziej że mam przyjemność pracować z inteligentnymi, niezwykle zdolnymi ludźmi, którym mogę przekazać pasję do okulistyki i tajniki tej wiedzy w taki sposób, w jaki mi kiedyś ją przedstawiono.


MT: Gdy pani wybierała okulistykę, była to dziedzina niszowa, niezbyt chętnie wybierana.


E.C.:
Kiedy ja studiowałam, okulistyka nie była popularna. Dziś to się zmieniło, ale jeszcze 20-30 lat temu okulistyka była wyraźnie sfeminizowana, co świadczyło o tym, że nie był to zawód szanowany i dobrze opłacany. Większość chciała zostać internistą, kardiologiem lub tak jak ja chirurgiem.

Mój pierwszy kontakt z okulistyką to stypendium IFMSA w niemieckim szpitalu uniwersyteckim w Tybindze. Odbywałam staż na chirurgii, ale dręczyły mnie wątpliwości, czy kobieta tak niewielkiego wzrostu jak ja podoła. Wyobrażałam sobie, że przy stole operacyjnym będą mi stawiać stołeczek. Pomyślałam więc, że może lepsza byłaby mikrochirurgia. I wtedy ktoś powiedział mi, że jest tam znana na całym świecie klinika okulistyczna, a jej szefowa bardzo lubi cudzoziemców. Skorzystałam z tej rady i umówiłam się na rozmowę. Prof. Kreisig była najlepszym retinologiem w Europie, osobą cieszącą się wielką sławą i uznaniem, i to ona zaszczepiła we mnie miłość do okulistyki.

Umówiłam się na tygodniowy staż na okulistyce i bardzo spodobał mi się ten dział medycyny, ponieważ była tam mikrochirurgia, gdzie nie chodzi o rozwiązania siłowe, jak w klasycznej chirurgii, ale o finezję.


MT: Po powrocie do Polski zgłosiła się pani do poznańskiej kliniki okulistyki z prośbą o możliwość przychodzenia na dyżury.


E.C.:
Trafiłam tutaj na osobę charyzmatyczną, na prof. Krystynę Pecold, niezwykle dobrą i sławną okulistkę. Miałam mnóstwo szczęścia w życiu, bo spotkałam dwie osoby, które w tamtych czasach były uważane za guru w okulistyce. Okazało się, że prof. Pecold swoje wykształcenie retinologiczne odebrała właśnie u prof. Kreisig podczas rocznego stypendium. To był znak, że tu jest moje miejsce.

Wielka Interna

W tomie „Reumatologia” Wielkiej Interny napisałam rozdział poświęcony objawom okulistycznym w przebiegu chorób reumatycznych. Zagadnienie chorób immunologicznych oka jest tematem rzadkim, z pogranicza dwóch dziedzin. Jest to nowa dziedzina medycyny. Do niedawna wszystkie zmiany w narządzie wzroku w przebiegu schorzeń autoimmunologicznych były traktowane jako zapalenie błony naczyniowej. Dziś już wiemy, że jest to problem znacznie szerszy i dotyczy zarówno błony naczyniowej, jak i przydatków oka. Mamy tu do czynienia z różnymi zaburzeniami dotyczącymi oczodołu, mięśni zewnątrzgałkowych i twardówki. Wiemy także, że w przebiegu tych chorób może dochodzić do zapalenia nerwu wzrokowego. To czyni diagnostykę bardzo skomplikowaną.

Problem zmian ocznych w przebiegu schorzeń reumatoidalnych jest mało znany, mimo że objawy ze strony narządu wzroku są częstą przyczyną zgłaszania się pacjenta do internisty. W swojej praktyce mam wielu chorych, którzy dopiero przeze mnie zostają skierowani na poszerzoną diagnostykę w kierunku schorzeń autoimmunologicznych do reumatologa czy endokrynologa. I okazuje się, że objawy oczne, z którymi borykali się przez wiele lat, rozwijają się wtórnie do choroby podstawowej. Dopiero poszerzona diagnostyka pozwala ustalić, że pacjent z zaburzeniami narządu wzroku jest tak naprawdę pacjentem reumatologicznym. Włączenie właściwego leczenia bardzo często rozwiązuje problem ze wzrokiem. Dlatego tak ważny jest ten rozdział. Mam nadzieję, że przełoży się on na lepsze i skuteczniejsze postępowanie z tymi pacjentami.


Po studiach dostałam się do kliniki, co nie stanowiło dużego problemu, tym bardziej że skończyłam studia z bardzo dobrą lokatą. Moje związki z kliniką niemiecką pozostawały wciąż ścisłe – co roku jeździłam tam na trzymiesięczny staż. Prof. Kreisig rozumiała doskonale, jak trudno jest polskim lekarzom pojechać na Zachód, i za każdym razem organizowała możliwość bezpłatnego noclegu w pokojach dla asystentów. Mam jej wiele do zawdzięczenia. Dzięki niej mogłam się uczyć u najlepszych. I to dzięki niej poświęciłam się retinologii. Często jeździłam też na konferencje naukowe. W tamtych czasach było to niezwykłe, ponieważ poziom polskiej nauki, z racji tego, że byliśmy w innym obozie, nie był taki jak dzisiaj. Mieliśmy też bardzo ograniczony dostęp do literatury światowej. Nie było internetu, nie było nawet ksera. Z każdego wyjazdu do Tybingi przywoziłam kilogramy reprintów, ponieważ tam miałam nieograniczony dostęp do czasopism z całego świata. U nas wtedy czasopisma zagraniczne były prenumerowane w pojedynczych egzemplarzach, zszywane w tomy. Czasem brakowało jakichś numerów. Na zebraniach klinicznych czytało się „Wiestnik…”. W naszej klinice i tak było znacznie lepiej niż w innych, bo prof. Pecold dbała, żebyśmy mieli dostęp do wiodących czasopism zagranicznych. Ale i tak nasz rozwój naukowy nie należał do najłatwiejszych. Bez dostępu do literatury nie można było pisać prac naukowych. Trzeba było wykorzystywać kontakty międzynarodowe i prosić o przesłanie ksera konkretnych artykułów. To była istna droga przez mękę.


MT: Jak to przekładało się na diagnostykę i terapię?


E.C.:
Miałam to szczęście, że trafiłam do jednej z najlepszych klinik. W tamtych czasach dwoma sławnymi klinikami, jeśli chodzi o okulistykę, a w szczególności retinologię, była klinika w Katowicach prowadzona przez prof. Gierkową i klinika w Poznaniu prowadzona przez prof. Pecold. To były osoby, których wiedza była na światowym poziomie, które dużo jeździły, dużo czytały, miały dostęp do światowej nauki. Poziom diagnostyki i terapii w Poznaniu zawsze był bardzo dobry, a dodatkowo mieliśmy możliwość uczenia się od najlepszych. Dużo wyjeżdżaliśmy za granicę, o co bardzo dbała prof. Pecold. Uważała, że stamtąd można czerpać najbardziej aktualną wiedzę.


MT: Były różnice…


E.C.:
Mierzyliśmy ciśnienie w gałce ocznej tonometrem Schiøtza. Gdy pojechałam do Niemiec i kazano mi zmierzyć ciśnienie, zaczęłam go szukać. Ale nie mogłam go znaleźć, więc wyjaśniałam, jak wygląda, obrazowo opisując urządzenie. Jeden z moich kolegów wreszcie powiedział: „Chyba coś takiego widziałem”. I zaprowadził mnie do klinicznego muzeum, gdzie były piękne gabloty ze sprzętem z przełomu XIX i XX wieku. Znaleźliśmy tam tonometr Schiøtza, który do niedawna jeszcze był szeroko stosowany w poradniach okulistycznych w Polsce. W tamtym okresie między polską a niemiecką okulistyką była prawdziwa przepaść. To były czasy, gdy wracając z uniwersytetu w Tybindze, przywoziłam do kliniki jednorazowe rękawiczki do resterylizacji. Ponieważ u nas był ich niedobór, używaliśmy tych, które w Niemczech trafiłyby już do odpadów medycznych.


MT: Kiedyś część pacjentów była kierowana na leczenie zagraniczne.


E.C.:
Dzisiaj większość operacji okulistycznych jest możliwa u nas w kraju. Ale kiedyś chorzy kierowani byli do Kolonii lub właśnie do Tybingi na zabieg witrektomii. Dziś nie ma już takiej potrzeby. Zmieniło się wiele. Pamiętam, jak w Tybindze asystowałam do pierwszego zabiegu. To była właśnie witrektomia. Byłam tym bardzo przejęta, bo to były zabiegi mikrochirurgiczne, których u nas wtedy nie wykonywano. Dla mnie to było coś niezwykłego, że można wejść instrumentem do oka i posługując się światłowodem oraz zestawem narzędzi chirurgicznych, usunąć zmianę. Dziś okulistyka diametralnie się zmieniła i to, co kiedyś było niewyobrażalne, stało się postępowaniem rutynowym. Moje zainteresowania natomiast coraz bardziej koncentrowały się na siatkówce i medical retina (dział farmakologiczny i laserowe schorzenia oczu). Moje pasje chirurgiczne wyraźnie osłabły, choć na początku drogi medycznej wydawało mi się, że nic innego nie będę chciała robić. Obecnie znacznie bardziej interesuje mnie diagnostyka. Chirurgia w pewnym momencie jest powtarzalna, to jest rzemiosło. A u podstaw każdego zabiegu operacyjnego musi leżeć dobra diagnostyka.

Rozwój optoelektroniki oznaczał niezwykły przełom w metodach diagnostycznych. Mamy dzisiaj możliwość oglądania warstw siatkówki w przekrojach podobnych do bioptatu histologicznego w czasie rzeczywistym za pomocą optycznej koherentnej tomografii (OCT) przy użyciu fali świetlnej oraz uwidaczniania poziomych warstw naczyń krwionośnych siatkówki i naczyniówki za pomocą angio-OCT. Nowe metody badań w niezwykły sposób przyczyniły się do poznania patofizjologii chorób siatkówki, a w szczególności plamki.

Do góry