Kraj
Stachanowiec łata dziury
Danuta Pawlicka
Jeden poznański anestezjolog „obsługuje” pięć oddziałów ratunkowych szpitali powiatowych. Przepisy mu tego nie zabraniają, a dyrektorzy chwalą jego przydatność. To wiele mówi, jak trudna jest sytuacja w małych placówkach.
Co prawda jego miejsca pracy są zlokalizowane w jednym województwie, wielkopolskim, ale spore odległości pomiędzy nimi mogą rodzić pytanie, czy nawet dobry specjalista fizycznie jest w stanie sprostać zadaniu. Nie, bo jednego dnia musiałby dotrzeć do Międzychodu, Jarocina, Czarnkowa, Wrześni i Słupcy, a, dla przykładu, Poznań od Słupcy dzieli ponad 70 km. Jednak Iwona Wiśniewska, dyrektor tej lecznicy, nie widzi kłopotów wynikających z zatrudnienia specjalisty, który w jej placówce bywa rzadko dostępny (częściej drogą e-mailową, bądź na telefon).
– To bardzo dobry fachowiec, a jednocześnie organizator pracy – informuje.
Podobnego zdania jest Zbyszko Przybylski, prezes zarządu Powiatowego Szpitala we Wrześni, który dziwi się szumowi wokół stachanowca. Zapewnia, że ani on, ani nikt z pozostałych wielkopolskich lecznic nie zatrudnił go na 250-300 godzin przewidzianych dla pełnego etatu. Podkreśla: to nie jest praca na pięciu etatach, ale praca w pięciu szpitalach.
– Nie wymagam, aby był u nas fizycznie na dyżurach i uczestniczył przy operacjach na bloku, ponieważ jego zadaniem jest koordynowanie pracy. W tym bardzo dobrze się sprawdza. Zorganizował grupę dobrze pracujących ludzi, którymi zarządza, więc nie musi stać nad ich głowami – mówi.
Prezes ma za sobą prawie 20 lat pracy na oddziale ratunkowym i wie, czego powinien wymagać od koordynatora, a czego od etatowego anestezjologa. Po ostatniej wizycie w szpitalach w krajach zachodnich jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, że polskie przepisy nakazujące liczne obsady specjalistów na salach, oddziałach i nocnych dyżurach są megawymagające.
– Nigdzie za granicą nie spotkałem podobnego kadrowego marnotrawstwa! Rozmawiałem z wieloma Polakami pracującymi na Zachodzie. Większość mówiła, że znalazła tam przede wszystkim normalność, spokój i mniej biurokracji, a to cenią bardziej od pieniędzy – opowiada.
Dr. Szczepana Cofty, zastępcy dyrektora do spraw leczniczych w Klinicznym Szpitalu Przemienienia Pańskiego w Poznaniu, nie bulwersują anestezjolodzy zatrudniający się na kilku etatach. – Wiem, z jakimi kłopotami kadrowymi borykają się szpitale powiatowe. Część balansuje na granicy bezpieczeństwa, a niektóre już powinny być zamknięte. Bezpieczeństwo chorych wymaga czasami dramatycznych decyzji, gdy nie można zatrudnić specjalistów na każdym stanowisku – stwierdza i podkreśla, że nie jest zachwycony „zdalnym sterowaniem”, chociaż rozumie, że taka forma zatrudnienia została wymuszona warunkami na rynku pracy.
Inne stanowisko prezentuje Krystyna Mackiewicz, dyrektor klinicznej lecznicy im. Heliodora Święcickiego w Poznaniu, która nie dopuszcza nawet myśli, aby współpracować z lekarzami dorabiającymi gdzie indziej. – Tutaj jestem nieprzejednana – zaznacza.
Według Krzysztofa Kordela, prezesa Wielkopolskiej Izby Lekarskiej, jeden anestezjolog obdzielający swoją wiedzą i doświadczeniem kilka szpitali jedynie udowadnia, że o zatrudnieniu w nich decyduje dzisiaj rynek pracy.
– Braki są tak wielkie, że to jest tylko tymczasowe łatanie dziur, które niczego nie rozwiązuje. Jeżeli jednak mielibyśmy do czynienia z pracoholizmem lekarza, należałoby się zastanowić, czym to się może skończyć. Ten przykład uświadamia przede wszystkim pogłębiający się kryzys w ochronie zdrowia i błędy w kształceniu lekarzy przez ostatnie 20 lat. Dzisiaj lekarzy odchodzących na emeryturę nie ma już kim zastąpić – podsumowuje.