MT: Pamięta pan swoich pierwszych pacjentów?


L.R.:
Tego nigdy się nie zapomina. Bardzo się z nimi zżyłem. Przychodziłem do nich przed zabiegiem, tłumaczyłem, że to będzie moja pierwsza operacja tego typu. Informowałem o jej przebiegu, możliwych powikłaniach. Zawsze podchodzili do tego z wielkim zrozumieniem, mieli wrażenie, że uczestniczą w czymś wyjątkowym. I po operacji mówili mi o swoich emocjach, lękach i nadziejach.


MT: Co było pana kolejną naukową fascynacją?


L.R.:
Gdy mikrochirurgia stała się powszechna, zainteresowałem się nerwami. Zostałem nawet członkiem Amerykańskiego Towarzystwa Nerwów Obwodowych (American Society for Peripheral Nerve, ASPN). Przez lata współpracowałem z prof. Marią Siemionow, która była prezesem tego towarzystwa. Do tej pory się przyjaźnimy. Regeneracji nerwów po urazach poświęcony był mój doktorat i habilitacja. Nasza wiedza w tym zakresie stale się rozwija, ale nadal jest niewystarczająca. Nerwy cały czas stanowią dla nas tajemnicę i mimo wielu lat intensywnych badań nie udało się znaleźć możliwości rekonstrukcji ich ubytku, które by całkowicie nas satysfakcjonowały.


MT: Kolejnym wyzwaniem była endoskopia.


L.R.:
Endoskopia, a głównie endoskopia barku, była kolejnym tematem, którym się zainteresowałem. W naszym ośrodku przeprowadzaliśmy pierwsze endoskopie. Dziś wiedza w tym zakresie bardzo się rozszerzyła i moi koledzy, z którymi rozwijaliśmy tę metodę, są w tej chwili światowymi ekspertami.

Pierwsze endoskopie obserwowałem w USA. Były przeprowadzane na świniach. U nas takich zabiegów jeszcze wtedy się nie wykonywało. I tak narodziła się myśl, by u nas w klinice taką operację przeprowadzić. Okazało się, że to jest możliwe technicznie. Po kilku miesiącach przygotowań podjęliśmy wyzwanie. Zabieg się udał. Dziś jest to technika, którą powszechnie stosuje się w obrębie obręczy barkowej.

Miałem szczęście, że trafiłem do takiego dobrego ośrodka. To jest placówka bardzo wymagająca, ale daje też wielkie możliwości działania. Jeśli ktoś chce z nich skorzystać, ma otwartą drogę.


MT: Co było kolejnym krokiem w pana karierze?


L.R.:
Konsekwencją działalności klinicznej i naukowej jest działalność organizacyjna. A im wyżej człowiek w hierarchii się znajduje, tym więcej czasu mu to zajmuje. Obecnie więcej czasu spędzam przy komputerze niż przy chorym. Na pracę kliniczną mam coraz mniej czasu. Nigdy nie planowałem takiego rozwoju wydarzeń. Można powiedzieć, że jest to rezultat różnych wcześniejszych wyborów. Dziś trudno się już z tego wycofać.


MT: Żałuje pan?


L.R.:
Dziś pewnie podjąłbym kilka innych decyzji, niektóre rzeczy bym zmienił. Ale nie chciałbym, by moje życie potoczyło się zupełnie inaczej. Nie mam powodów, żeby być niezadowolony. Wiem też, że to, co osiągnąłem, zobowiązuje. I staram się swoim działaniem spłacić dług wdzięczności wobec wielu osób, które kiedyś mi pomogły.


MT: W jaki sposób?


L.R.:
Jestem pierwszym Polakiem, który znalazł się w zarządzie Federacji Europejskich Towarzystw Ortopedycznych. Reprezentuję ortopedyczne interesy Europy Środkowo-Wschodniej. Nadal istnieje różnica między liczbą uczestników kongresów z Polski i z Niemiec czy z Anglii. Jest też różnica w ilości prezentowanych prac. Polska sobie dość dobrze radzi, ale takie kraje jak Białoruś czy Ukraina na międzynarodowym forum właściwie nie istnieją. Staram się przypominać, że Europa to nie tylko Unia Europejska i my, jako Federacja, mamy obowiązek interesować się krajami spoza UE.

Na początku listopada 2016 roku w Poznaniu, z mojej inicjatywy, odbyła się East European Convention, czyli spotkanie organizowane przez Federację dla Europy Wschodniej. Udało mi się zaprosić wiele wybitnych osób z Zachodu i Wschodu. To jest to, czym obecnie się zajmuję. Myślę, że spotkanie tych dwóch światów ortopedycznych zaowocuje bliższą współpracą w przyszłości. Nasze położenie geograficzne zobowiązuje do takich działań. A dla mnie jest to też spłacenie długu, który zaciągnąłem, gdy wiele lat temu jeździłem na Zachód i tam zdobywałem wiedzę i doświadczenie.

Staram się także wspierać młodych lekarzy z mojej kliniki. Mam wspaniały, ambitny zespół. Po tylu latach zmieniła się moja rola. Dziś staram się im pomagać, wskazywać, w którym kierunku podążać i rozwijać ich potencjał. Chcę, by wiedzieli, że mogą na mnie liczyć. Tak jak ja mogłem liczyć na moich mistrzów, gdy sam stawiałem pierwsze kroki w medycynie.

Do góry