Bez mojej zgody
Psychiatra dziecięcy pracuje jak na wojnie
Opracowała: Iwona Dudzik
O sytuacjach krytycznych i kilku krokach, które pozwolą doczekać do reformy, mówi dr n. med. Lidia Popek, mazowiecki konsultant w dziedzinie psychiatrii dziecięcej.
W lutym tego roku zdecydowałam się opuścić Klinikę Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, aby prowadzić Oddział Psychiatryczny dla Dzieci w Józefowie i tym samym uchronić to miejce przed likwidacją.
Wiele osób pyta mnie, dlaczego tak postąpiłam i czy miało to sens.
Jako konsultant wojewódzki w dziedzinie psychiatrii dziecięcej czułam się odpowiedzialna za to, aby ten oddział, jedyny, nie licząc działającej jeszcze wtedy Kliniki Psychiatrii Wieku Rozwojowego WUM, przetrwał w sytuacji odejścia ordynatora i części lekarzy. Rok wcześniej w podobnych okolicznościach udało się zachęcić jedną z lekarek do objęcia tej funkcji. Jednak po jej rezygnacji kolejne poszukiwania nie przyniosły rezultatu.
Nie chciałam dopuścić do zamknięcia tak potrzebnego oddziału. Od wielu lat pracuję z młodzieżą i małymi dziećmi, ponadto moje zainteresowania naukowe wiążą się właśnie z tą dziedziną – to zdecydowało o moim wyborze.
Sądziłam jednak, że oba oddziały, czyli nasz w Józefowie oraz Klinika Psychiatrii Wieku Rozwojowego WUM, będą współdziałać. Nie brałam pod uwagę tego, że wkrótce zostaniemy na placu boju sami. Jako jedyny oddział dla dzieci poniżej 15. r.ż. będziemy przyjmować pacjentów z dwóch województw – mazowieckiego i podlaskiego.
Mimo wszystko nie żałuję swojej decyzji, ponieważ w Józefowie dosyć szybko udało się zbudować nowy, bardzo zaangażowany zespół. Tworzą go zarówno osoby wcześniej tu pracujące, jak i lekarze, którzy będąc psychiatrami dorosłych, rozpoczęli specjalizację z psychiatrii dzieci i młodzieży. Jest też bardzo dobry zespół pielęgniarski. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, w jak trudnych warunkach pracujemy, ale jednocześnie tworzymy już zgrany zespół i wspólne pokonywanie przeciwności, a przede wszystkim praca z pacjentami, dają nam wiele satysfakcji. Nadal szukamy lekarzy na nasz oddział i bardzo zachęcamy do przyłączenia się do nas.
Nadszarpnięty system nie wytrzyma
Uważam jednak, że nie jest możliwa do zaakceptowania sytuacja, kiedy odpowiedzialność za wszelkie trudności związane z funkcjonowaniem psychiatrii dziecięcej przerzucana jest na lekarzy. Nasze problemy zostały nagłośnione w mediach, budzą zainteresowanie władz samorządowych i Ministerstwa Zdrowia, ale nie ma to niestety przełożenia na podejmowane faktycznie kroki. Wciąż czekamy na zapowiadaną przez resort reformę, ale zanim się ona rozwinie, upłynie wiele czasu. Bardzo się obawiam, że nadszarpnięty system nie wytrzyma tak długo. Wyraźnie widać, że obecnie pacjenci nie mają zapewnionej odpowiedniej opieki. Spośród dzieci, które trafiają na izbę przyjęć, aż 70 proc. po raz pierwszy w życiu ma kontakt z psychiatrą bądź psychologiem. To jest bardzo poważna nieprawidłowość i zaniedbanie opieki nad zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży. Dzieci powinny zgłaszać się na izbę przyjęć, gdy praca prowadzona z nimi w ich środowisku nie przynosi rezultatu i nie ma już innych pomysłów na dalszą pomoc. Wtedy szpital jest miejscem, w którym odbywa się dokładniejsze diagnozowanie lub skorygowanie leczenia. Tymczasem obecnie jest pogotowiem ratunkowym, bo w kraju nie ma żadnego systemu opieki nad zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży. To nieracjonalne, biorąc pod uwagę, że liczba zachorowań wzrasta, a wiek pacjentów się obniża.
Jednym z najtrudniejszych problemów, które musimy rozwiązywać, jest to, że na oddziale cały czas mamy nadmierną liczbę pacjentów w stosunku do liczby łóżek i możliwości opieki lekarskiej. Każdego dnia jest to przynajmniej o 10 pacjentów więcej niż posiadamy miejsc. Dziesięciu, a nie więcej tylko dlatego, że staramy się trzymać zasady, by tej nadwyżki nie przekraczać. Nie zawsze to się udaje, bo dzieci zgłaszających się do Mazowieckiego Centrum Neuropsychiatrii jest znacznie więcej. Ta sytuacja jednak sprawia, że lekarze są niezwykle obciążeni odpowiedzialnością za podejmowane decyzje. Często gdy wymagane jest leczenie szpitalne, a nie ma miejsca na dostawkach, dzieci są odsyłane do odległych szpitali w całej Polsce. Ostatnio na przykład lekarz z izby przyjęć podczas nocnego dyżuru odesłał troje dzieci – dwoje do Lublina, jedno do Lublińca. Były to dzieci poniżej 14. r.ż. Znalazły się w obcych szpitalach, bez kontaktu z rodzicami lub innymi osobami bliskimi. Jest to absolutnie wbrew zasadom leczenia zaburzeń psychicznych u dzieci. Odesłani pacjenci jednak i tak mieli szczęście, bo zajęli ostatnie wolne miejsca w Polsce. Jeśli dziś na dyżurze kolejni chorzy będą wymagali hospitalizacji, nie będziemy mieli gdzie ich kierować.
Reforma nie zadziała natychmiast
Dodatkowo wiele dzieci po próbach samobójczych trafia na OIOM-y oddziałów pediatrycznych. Często są to dzieci w wieku 9-13 lat. Po pobycie na OIOM-ie wymagają natychmiastowej interwencji psychiatrycznej, ponieważ istnieje duże ryzyko powtórzenia próby samobójczej. Pediatrzy bardzo się tego obawiają i nie chcą być obciążeni odpowiedzialnością. Dzwonią do nas zdenerwowani, jednak nie mamy miejsc, aby te dzieci przyjąć.
Tym problemom ma zaradzić reforma. Przewiduje ona zmianę systemu – pomoc ma być udzielana w miejscu zamieszkania dziecka, w szkołach i poradniach psychologiczno-pedagogicznych. Jednak zanim nowy system zacznie działać, minie wiele lat.
Czy wytrzymamy?
Czy nasi pacjenci do tego czasu przetrwają?
Pytam o to, ponieważ obecnie na oddziały trafiają wyłącznie pacjenci z bezpośrednim zagrożeniem życia. Tacy, którzy dokonali próby samobójczej, planują ją w bardzo konkretny sposób lub dokonują masywnych samouszkodzeń bądź mają wybuchy agresji i zagrażają otoczeniu albo sobie samym. Bardzo duża grupa dzieci, która wymaga skierowania do szpitala, np. z powodu schizofrenii czy zaburzeń odżywiania, ale nie ma myśli samobójczych, nie jest przyjmowana, ponieważ nie ma dla niej miejsc. Jest to ogromny dramat dla pacjentów i ich rodziców. Szczerze dziwię się, że rodzice z takim spokojem przyjmują ten stan rzeczy. Być może jest tak dlatego, że choroba psychiatryczna jest niezwykle stygmatyzująca. Ludzie tak bardzo wstydzą się przyznać do problemu psychicznego w rodzinie, że rezygnują z walki o swoje dziecko, walki na szerszym forum.
Codzienność pracy na oddziale psychiatrycznym mogę porównać z pracą w szpitalu polowym. A pracę lekarza na izbie przyjęć do pracy lekarza na wojnie, który musi przeprowadzać selekcję, komu udzielić pomocy. Tylko że w tej sytuacji chodzi o małe dzieci i o młodzież.
Młodzi lekarze często rezygnują. Dlaczego? Tłumaczą, że nie są w stanie dłużej wytrzymać takiej odpowiedzialności. Nikt nie chce dyżurować, bo gdy nie ma gdzie przyjąć dziecka, to właśnie lekarze muszą w jakiś sposób sobie poradzić. Dlaczego oni? Dlaczego nie ma koordynacji zewnętrznej ruchem chorych, aby lekarz zaczynając dyżur wiedział, gdzie w Polsce są wolne miejsca i gdzie może odesłać chorych? Dlaczego to właśnie on musi rozwiązywać ten problem? Nie powinno to być jego obowiązkiem. Były już sytuacje, kiedy szpitalowi groziło zawieszenie pracy z powodu braku lekarzy dyżurnych.