Raport specjalny
Zielona Góra – pierwsze starcie z koronawirusem
Mateusz Kołodziej
Nasz wysłannik opisuje, jak Zielona Góra rozpoczęła walkę z koronawirusem
Pierwszego w kraju pacjenta zakażonego koronawirusem przyjął Szpital Uniwersytecki w Zielonej Górze. Okazał się nim 66-letni mężczyzna, który po dwóch tygodniach pobytu w Niemczech wrócił do Polski autobusem. Z granicy w Świecku do miejsca zamieszkania w Cybince dostał się samochodem.
Rozpoczęła się walka z groźnym wrogiem. Strach padł na mieszkańców miasta i regionu.
Prezes zarządu zielonogórskiego szpitala, dr Marek Działoszyński, informował dziennikarzy, że chorego przywieziono 2 marca, około południa. Pobrano od niego próbki do dalszych badań, które tego samego dnia przewieziono do analizy w laboratorium Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie.
Kierownik Klinicznego Oddziału Zakaźnego Szpitala Uniwersyteckiego, lek. Jacek Smykał, mówił, że pacjent miał gorączkę i kasłał. Ale przebieg choroby jest łagodny. Z czasem gorączka ustąpiła. Ogólne samopoczucie mężczyzny jest dobre – informowano.
Jak zapewniali pracownicy lecznicy, szpital jest wielosegmentowy (mieści się w sześciu obiektach, co zawsze było minusem, a teraz jest zbawienne), więc oddział zakaźny znajduje się w osobnym budynku. Umożliwia odpowiednie zabezpieczenie epidemiczne, jeśli chodzi o przenoszenie wirusa do pozostałych obiektów szpitalnych. Przypomniano, że latem 2019 roku Szpital Uniwersytecki walczył z bakterią new delhi. Wtedy to wdrożono procedury, które służą placówce do tej pory. Nie znaczy to jednak, że leczenie pacjenta zero i kolejnych osób pojawiających się na oddziale z podejrzeniem zakażenia się koronawirusem przebiegało bez problemów. Dotyczyły one m.in. braku odpowiedniej liczby maseczek, strojów ochronnych, środków dezynfekcyjnych i możliwości wykonywania badań laboratoryjnych.
Pacjent w Zielonej Górze, badanie w Gorzowie Wielkopolskim
Tzw. pacjent zero pochodził z Cybinki w powiecie słubickim. Wielu Lubuszan zastanawiało się, dlaczego trafił on do szpitala w Zielonej Górze, a nie w Gorzowie Wielkopolskim. Przecież do tej drugiej stolicy województwa jest bliżej! Odpowiedź jest prosta: W Lubuskiem jest tylko jeden oddział zakaźny, właśnie w Zielonej Górze. Na tym oddziale w zielonogórskiej lecznicy, dysponującym 34 łóżkami, zatrudniającym ośmiu lekarzy, w tym sześciu specjalistów chorób zakaźnych, z czasem pojawiali się inni pacjenci. I pozostawali do czasu, kiedy ujemny wynik testu pozwalał ich wypisać do domu. Nie trwało to krótko, ponieważ w Szpitalu Uniwersyteckim w Zielonej Górze nie było odpowiedniego sprzętu w laboratorium. Badania testów wykonywała jedynie Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Gorzowie Wielkopolskim, podległa wojewodzie. Trzeba było więc specjalnym transportem pokonywać 120 km, bo taka odległość dzieli od siebie dwie lubuskie stolice. Wydłużony czas oczekiwana na wynik wiązał się z tym, że kadra musiała zużywać więcej maseczek i strojów ochronnych w opiece nad pacjentami, którzy wcześniej mogliby być wypuszczani do domu.