Ostry dyżur
Wracamy do radosnego zarządzania centralnego
O ustawie meblowej i czasach „załatwiania” z Adamem Roślewskim, prezesem zarządu Zakładu Usług Konsultingowych Know How, rozmawia Bogna Skarul.
MT: To nie jest dobry czas dla szpitali. Słyszymy, że zamykane są niektóre oddziały. Dlaczego?
Adam Roślewski: Dlatego że weszła w życie tzw. ustawa meblowa, czyli przeliczanie łóżek na etaty. Wymusza ona, i to na sztywno, zatrudnienie odpowiedniej liczby pielęgniarek w stosunku do liczby łóżek na oddziale. I to jest konsekwencja.
MT: Od liczby pielęgniarek zależy, czy dany oddział w szpitalu będzie zamykany, czy nie?
A.R.: Nie dosłownie. Ktoś przeliczył, ile pielęgniarek jest potrzebnych na jedno łóżko w szpitalu. I w związku z tym, jeśli w jakimś szpitalu jest na przykład 100 łóżek, z których „pracuje” 60, to zamiast trzymać te 100 łóżek, co zobowiązuje do zatrudniania konkretnej liczby pielęgniarek, redukuje się ich liczbę. Bo to są pieniądze. Koszty. Dziś jeden etat pielęgniarki ze wszystkimi dodatkami to nawet 7500 zł brutto miesięcznie. Wystarczy policzyć, ile kosztują szpital tylko pielęgniarki. Szpitale liczą, ile mogą zaoszczędzić, więc redukują „niepracujące” łóżka i personel.
MT: Ale wykorzystywano tylko 60 łóżek. Więc może ta redukcja to słuszny ruch.
A.R.: W pewnym sensie tak. Ale konsekwencją tego jest zamykanie oddziałów. To najczęstszy scenariusz, w którym łóżka w szpitalu i tak „nie pracowały”. Należy jednak pamiętać, że szpital musi mieć jakąś rezerwę łóżek. Z pozycji pacjenta redukcja tych „niepracujących” nie ma takiego dużego znaczenia, nie przekłada się na brak poczucia bezpieczeństwa.
MT: Jednak zamykane są konkretne oddziały.
A.R.: To inna historia. Powoduje to kilka czynników. Pierwszy to sztywne normy, o których mówiliśmy. Drugi to deficyt kadry medycznej. Ale uwaga: w pewnej mierze prawdziwy, ale też w pewniej mierze wygenerowany grami negocjacyjnymi w samej branży. A to właśnie powoduje znaczne przepływy lekarzy. Szpitale słabsze ekonomicznie lub te, które zachowują się odpowiedzialnie i próbują nie popaść w długi, po prostu podejmują decyzje, że jeśli jakiś oddział jest trwale deficytowy i nie ma perspektyw na poprawę, to się go zamyka.
MT: Najczęściej zamykane są oddziały ginekologiczno-położnicze.
A.R.: To jeszcze inny problem. Demografia jest nieubłagana. Rodzi się coraz mniej dzieci. Szpitale zamykają oddziały ginekologiczne najczęściej tam, gdzie w pobliżu jest jakaś jednostka, która może przejąć ich funkcje. Choć niestety to nie jest reguła.