Sukces jedno ma imię
Misjonarze w dobie pandemii
Konrad Wojciechowski
Minister rezygnuje z posady w rządzie, aby leczyć pacjentów. Poseł zostaje salowym na oddziale covidowym, a ratownik medyczny po godzinach jeździ na ochotnika prywatnym motoambulansem.
OMarcinie Borkowskim zrobiło się głośno, kiedy w czerwcu 2020 r. jako pierwszy przyjechał do wypadku na moście Grota-Roweckiego w Warszawie. Autobus spadł z wiaduktu, w wyniku czego jedna osoba zmarła, a siedemnaście zostało rannych. Borkoś – jak mówią o nim znajomi – szybko udzielał pomocy poszkodowanym. Jest ratownikiem medycznym. Ale w czasie pandemii nie jeździ tylko w karetce. Ma prywatny motoambulans i pojawia się tam, gdzie tego wymaga sytuacja.
Poseł PiS Marcin Porzucek został salowym na oddziale covidowym w szpitalu w Pile – okręgu, z którego kandydował. Zgłosił się do pracy jako wolontariusz, kiedy dyrekcja placówki zaapelowała do mieszkańców miasta o pomoc.
Z posady wiceministra nauki i szkolnictwa wyższego zrezygnował prof. Wojciech Maksymowicz. Wrócił do operowania chorych z nowotworami mózgu, nadzorowania leczenia pacjentów z Kliniki Budzik, a także zatrudnił się na oddziale covidowym szpitala uniwersyteckiego w Olsztynie. Mówi, że w pierwszej kolejności jest lekarzem, dopiero potem politykiem, a skoro sytuacja tego wymaga, wraca na front medyczny.
Ochotniczy patrol na motocyklu
– Po akcji na moście wojewoda Konstanty Radziwiłł i marszałek Adam Struzik wręczyli mi osobiście listy gratulacyjne. Postanowiłem więc zaproponować miastu swoje usługi w ramach motoambulansu, ale nikt nie był zainteresowany, by je finansować. Postanowiłem dalej działać na własną rękę. Krążę po mieście i odciążam system, który przestaje być wydolny – opowiada Borkoś.
W ratownictwie działa od 30 lat, a od marca 2020 r. jeździ do wypadków we własnym zakresie. W dni wolne od dyżurów w pogotowiu, jako wolontariusz, bo taką czuje potrzebę. Robi to charytatywnie, ale nie bez kosztów własnych. Aby w ciągu 4 minut dot...
– Aby organizować pomoc motoambulansową, potrzebuję miesięcznie 4 tys. zł brutto – wylicza. – To są koszty eksploatacyjne, nic na tym nie zarabiam. Aby jeździć po mieście i pomagać poszkodowanym, ograniczyłem etat w pogotowiu z 350-400 godzin do 1...