W powiększeniu
Walka o lekarzy
Iwona Dudzik
Prywatne kliniki kuszą medyków atrakcyjnymi stawkami i warunkami pracy. Czy szpitalom publicznym uda się zatrzymać personel?
Już wkrótce ogromna fala pacjentów ruszy do centrów medycznych, by leczyć schorzenia zaniedbane w czasie pandemii. Do ich obsługi prywatne kliniki będą potrzebowały rzeszy lekarzy. Zacznie się kolejny exodus medyków – tym razem z publicznej ochrony zdrowia do prywatnej. Bo nie tylko pacjenci, ale także lekarze są już zmęczeni szpitalną rzeczywistością.
Młodzi lekarze mają dość
Lek. Bartosz Fiałek od roku jest specjalistą reumatologiem. Z dotychczasowej swojej pracy w szpitalach najgorzej wspomina dyżury na SOR-ze.
– Nie było nawet czasu załatwić potrzeb fizjologicznych, o spokojnej pracy nie wspominając – mówi. – Wiecznie za dużo pacjentów, za mało personelu. Wszyscy się spieszą. Ciągłe pretensje: ktoś czegoś nie otrzymał albo za długo czeka. Winni są oczywiście lekarze, bo pacjentów nie obchodzi to, że szpital jest niedofinansowany, brakuje w nim sprzętu i leków.
Bywały dni, gdy Bartosz Fiałek spędzał na dyżurze 32 godziny bez przerwy. Dlatego odszedł z SOR-u.
Takich lekarzy jak Bartosz Fiałek jest coraz więcej. Nie chcą dłużej godzić się na pracę ponad siły. I na szczęście nie muszą. Wyjeżdżają z kraju albo przechodzą do sektora prywatnego. Ci, którym specjalizacja nie daje zbyt wielkich nadziei na pracę poza szpitalem, zdobywają nową specjalizację, np. z radiologii. Opisują badania w cichym pokoju, niekiedy z dala od pacjentów i przełożonych. I bardzo sobie to chwalą.
Tymczasem liczba podmiotów prywatnych rośnie w dynamicznym tempie. Według Rejestru Podmiotów Wykonujących Działalność Leczniczą (RPWDL), w maju 2021 r. w Polsce były już 142 102 praktyki zawodowe lekarzy i lekarzy dentystów (z zasady prywatne). Dziesięć lat wcześniej – 84 636. Natomiast w 2001 r. – 42 028.
Praca ma sprawiać radość
Bartosz Fiałek po tym, jak zakończył szkolenie specjalizacyjne w trybie rezydentury, zatrudnił się w prywatnej poradni wielospecjalistycznej.
Porównując pracę w obu sektorach ochrony zdrowia, w komercyjnym chwali przede wszystkim spokój oraz to, że pracuje w taki sposób, jaki uważa za właściwy i bezpieczny dla siebie i swoich pacjentów. Na wizytę przeznacza 30 minut. Nie musi też zmagać się z biurokracją, która w szpitalu wiąże się ze współpracą z Narodowym Funduszem Zdrowia (NFZ) albo posiadanymi akredytacjami.
Nie bierze zbyt wielu godzin w poradni. – Nie może być tak, że przy kolejnym pacjencie mam dość i modlę się, żeby już sobie poszedł. Praca ma mi sprawiać radość.