ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Psychologia
Trening balintowski – wsparcie lekarza w relacji z pacjentem
Po treningach jesteśmy uważniejsi, widzimy więcej niuansów. Wiele mogą na nich zyskać lekarze rodzinni, pracownicy POZ. Uczestnictwo w grupach Balinta otwiera na bardziej świadome widzenie i rozumienie emocji pacjenta, które mogą mówić o jego stanie więcej niż tylko to, co usłyszymy w wywiadzie − mówi lek. Magdalena Flaga-Łuczkiewicz, psychiatra, pełnomocnik zdrowia lekarzy Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, w rozmowie z Agnieszką Fedorczyk
Michael Balint, węgierski lekarz i psychoanalityk, pierwszą grupę treningowo-badawczą założył w latach 30. XX w. Stała się ona prekursorem dla grup balintowskich, które powstają na świecie od lat 50. XX w. Według Balinta istotnymi kompetencjami zawodowymi lekarza są zdolność rozpoznawania emocji i odczuć pacjenta oraz bycie świadomym własnego stanu emocjonalnego i sposobu, w jaki wpływa on na kształt relacji z chorym. Ta idea jest realizowana w trakcie szkoleń grup balintowskich.
MT: Czym jest trenig balintowski? Jakie korzyści i umiejętności zyskuje uczestnik grupy?
Lek. Magdalena Flaga-Łuczkiewicz: Jest to metoda, która została wymyślona po to, by wesprzeć lekarzy doświadczających trudności w opiece nad pacjentami. Jej ideą jest nauczenie medyków kompetencji, które pomogą im bardziej efektywnie zajmować się chorymi. Balint mawiał, że osoba lekarza jest dla pacjenta jak lek, który należy stosować świadomie. W zależności od tego, jaki jest kontakt pomiędzy lekarzem a pacjentem, leczenie może być bardziej lub mniej skuteczne. Z drugiej strony poczucie większych kompetencji i efektywności w opiece nad chorym, zdobywane podczas treningu, chroni lekarza przed wypaleniem zawodowym. Chodzi o zyskanie poczucia, że dzięki większej świadomości mniej bierzemy do siebie, bo bardziej rozumiemy to, co dzieje się pomiędzy lekarzem a pacjentem i jesteśmy w stanie poradzić sobie nawet z trudną relacją.
Trening balintowski daje medykowi równolegle dwie korzyści: rozwija jego zawodowe kompetencje, co jednocześnie zwiększa skuteczność działania leku, jakim jest on sam. A z drugiej strony jest elementem rozwoju osobistego – uczy lekarza uważności, tzw. dobrej obecności, czyli elementów mindfulness. Mamy więc metodę, która pomaga stać się lepszym lekarzem, pielęgniarką, pracownikiem ochrony zdrowia. Dzięki jej stosowaniu lepiej nam się pracuje, ale jednocześnie wpływa ona na to, że potrafimy w relacjach bardziej zadbać o siebie. Oddzielamy to, co dzieje się w pacjencie od tego, co dzieje się w nas.
MT: Z metody korzystają dzisiaj nie tylko lekarze.
M.F.-Ł.: Michael Balint zaprojektował swój trening dla brytyjskich lekarzy ogólnych, którzy mają znacznie szersze kompetencje niż lekarze rodzinni w Polsce. Leczą, przynajmniej na początku, pacjentów z każdą chorobą. U nas lekarz rodzinny szybciej dostaje wsparcie specjalisty z danej dziedziny.
Balint zaczął prowadzić treningi w obciążonej odpowiedzialnością i obowiązkami grupie brytyjskich medyków. Wkrótce zostały w nie włączone pielęgniarki i inni pracownicy ochrony zdrowia, a w dalszej kolejności także pracownicy socjalni. Trening balintowski sprawdza się w profesjach, w których kontakt z drugim człowiekiem jest osią działań zawodowych.
MT: Jak wygląda trening?
M.F.-Ł.: W grupie uczestniczy maksymalnie 11-12 osób plus 1-2 osoby prowadzące, tzw. liderzy. Na początku ustalamy zasady, m.in. poufności tego, co dzieje się podczas treningu, podobnie jak ma to miejsce w trakcie terapii grupowych.
Zaczyna się od tego, że jedna osoba spośród uczestników, mająca akurat taką potrzebę, opowiada sytuację zaistniałą w trakcie pracy – trudną emocjonalnie, taką, która zapadła jej w pamięć. Np.: miałam pacjenta, który mnie bardzo zdenerwował, a potem przez trzy dni jeszcze to przeżywałam, nie mogłam spać. Nie wymieniamy nazwisk. Chodzi o to, żeby opowiedzieć krótko, bez dodawania później szczegółów, ale tak, by pozostałe osoby z grupy mogły sobie wyobrazić omawiane zdarzenie, to spotkanie lekarza z pacjentem. W następnym etapie pozostali członkowie grupy „oglądają” tę sytuację z różnych stron, z własnej perspektywy. Analizują emocje i skojarzenia, jakie w nich ta opowieść obudziła. Często okazuje się, że połowa grupy doświadczyła podobnej sytuacji i że jest ona uniwersalna dla wielu osób. Już takie pierwsze wrażenie ma znaczenie dla opowiadającego i pozostałych uczestników: że mają podobnie, nie są odosobnieni w negatywnych odczuciach.
MT: Jaka jest rola lidera?
M.F.-Ł.: Lider (lub liderzy) kieruje grupą w taki sposób, żeby każdy próbował szukać w omawianej historii odniesień do siebie. Tym samym każdy pracuje zarówno na własne konto, jak i tego, kto opowiedział sytuację.
Lider tak prowadzi uczestników, by wchodzili w buty pacjenta i lekarza na zmianę, w różnych konfiguracjach. Najpierw każdy ogląda sytuację ogólnie, z zewnątrz, jest w tym ze swoimi odczuciami, a potem ma wczuć się w jedną i drugą stronę sporu, po to żeby uzyskać możliwie najwięcej perspektyw. Dzięki temu zyskuje więcej wyjaśnień, dlaczego to zdarzenie tak właśnie wyglądało. Opowiedziana sytuacja jest rozkładana na czynniki pierwsze i okazuje się, że to, co zaszło między dwoma osobami, wcale nie jest takie jednoznaczne, lecz stanowi efekt bardzo złożonych procesów.
W grupie balintowskiej stosujemy pewną metaforę, mówiącą o tym, że każdy z uczestników stawia coś na stole i każdy też może sobie z tego stołu wziąć coś dla siebie – widzi, że są różne opcje do wyboru i korzysta z nich. Na koniec, po omówieniu w grupie danej sytuacji, osoba, która ją opowiedziała, dzieli się z pozostałymi swoimi wrażeniami, jak zmieniło się jej widzenie tego zdarzenia.
Sesja trwa ok. 1,5 godziny. Podczas jednego spotkania odbywa się jedna lub dwie sesje, rozdzielone przerwą. Dwie sesje to czas optymalny na trening, ale trzeba przeznaczyć na niego 3 godziny.
MT: Czym różni się trening balintowski od innych form wsparcia psychologicznego?
M.F.-Ł.: Trening balintowski (nazywany zwyczajowo grupą Balinta) daje wsparcie, ale nie jest ani terapią, w której ludzie analizują własne bolesne doświadczenia, ani też superwizją, czyli nadzorowaniem pracy medyka, komentowaniem tego, jak postępuje z pacjentem, przez bardziej doświadczonego lekarza. Nie skupiamy się na tym, co merytorycznie należałoby zrobić wobec pacjenta, jakie leki podać czy procedury zastosować. Nie zajmujemy się ani osobą lekarza, ani pacjenta, tylko tym, co dzieje się między nimi – relacją pomiędzy dwiema osobami.
Trudność prowadzenia grupy Balinta polega na tym, że trzeba skrupulatnie pilnować, żeby każdy mówił o swoich wrażeniach, ale nie oceniał tego, co mówią inni. Żadnej krytyki. Ramy spotkania mają być bezpieczne. Liderzy świadomie nad tym czuwają.