Wywiad pod pretekstem
Prof. Rafał Kurzawa: chcielibyśmy, żeby refundacja in vitro była jak najszersza
Od czerwca in vitro będzie finansowane ze środków publicznych – zakłada nowelizacja ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej, która weszła w życie 3 stycznia. Minister zdrowia Izabela Leszczyna zapowiedziała, że zasady programu leczenia niepłodności opracuje zespół złożony m.in. z lekarzy specjalistów z tej dziedziny. O tym, jak przebiegają prace i co znajdzie się w tym programie zdrowotnym w rozmowie z Iwoną Dudzik mówi prof. dr hab. n. med. Rafał Kurzawa, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii, kierownik Katedry i Zakładu Ginekologii i Zdrowia Prokreacyjnego Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, dyrektor medyczny TFP Fertility Polska
Medical Tribune: Program leczenia niepłodności powinien rozpocząć się 1 czerwca. Nie będzie falstartu?
Prof. Rafał Kurzawa: Prace nad programem w gronie ekspertów jeszcze się nie zaczęły. Wciąż trwa wycena tych procedur w Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT). Liczymy na to, że gdy tylko Ministerstwo Zdrowia otrzyma wyceny, powoła radę programową i prace się rozpoczną.
MT: Czy eksperci są jednomyślni w kwestii tego, co powinno znaleźć się w programie, czy jednak dyskusja będzie burzliwa?
R.K.: Intencje całego środowiska związanego z leczeniem niepłodności, a więc towarzystw naukowych, jak również organizacji pacjentów, takich jak Nasz Bocian, są wspólne. Uważamy, że obecny program powinien objąć zdecydowanie większą grupę pacjentów niż poprzedni, z lat 2013-2016.
MT: Jakie nowe procedury powinny się w nim znaleźć?
R.K.: Chcielibyśmy uwzględnić dawstwo inne od partnerskiego, czyli procedury z komórkami jajowymi od dawczyń i plemnikami od dawców dla par, u których możliwości uzyskania ciąży z własnych gamet są niewielkie lub żadne, lub gdy pary tego chcą.
Powinniśmy też włączyć pacjentów z gorszym rokowaniem, a więc widełki wiekowe powinny być szersze. Dopuścić należy również pary z mniejszą rezerwą jajnikową, zwłaszcza kobiety w młodym wieku. To mi leży szczególnie na sercu, bo są to często panie z jatrogennym ograniczeniem płodności po leczeniu operacyjnym lub onkologicznym. Dlaczego mają za to płacić dodatkową cenę? Poza tym, docelowo dlaczego mielibyśmy nie leczyć kobiet, które nie mają partnerów? Zdecydowanie stoimy na stanowisku, aby kobiety te miały prawo do wsparcia medycznego w staraniach o własne dziecko.
Chcielibyśmy też dać możliwość tzw. socjalnego zamrażania gamet, czyli zabezpieczenia płodności dla pań i panów, którzy choć w danej chwili nie mają wskazań medycznych do in vitro, to przewidują taką potrzebę w przyszłości.
Uważamy, że jeśli chcemy przestrzegać praw człowieka, to nie możemy ograniczać tym grupom dostępu do leczenia niepłodności. Ta opieka powinna być dostępna dla całego społeczeństwa. Te dwie ostatnie kwestie − leczenie kobiet niemających partnera oraz możliwość zamrażania i przechowywania gamet z przyczyn socjalnych − będą jednak wymagały nowelizacji ustawy o leczeniu niepłodności. Jednak przy okazji programu powinniśmy na ten temat rozpocząć poważną dyskusję.
MT: Które problemy przy tworzeniu programu będą najtrudniejsze do rozstrzygnięcia?
R.K.: Na przykład kwestia tzw. dodatkowych procedur towarzyszących in vitro, które w pewnych wskazaniach są skuteczne. Otwarte pozostaje pytanie, czy należy je w tych określonych przypadkach finansować, czy też pacjent powinien do nich dopłacać. Taką procedurą jest chociażby diagnostyka przedimplantacyjna, czyli badania genetyczne zarodków. Jest ona droga, jednak u niektórych par (np. z nawracającymi poronieniami) istotnie zwiększa szansę na urodzenie dziecka.
Odpowiedzi wymaga także pytanie, które procedury dodatkowe w ogóle nie powinny być finansowane, choć mają zwolenników, mimo że nie dowiedziono w ich przypadku skuteczności. Uważam, że program powinien promować wyłącznie medycynę opartą na faktach naukowych.
MT: Co więc z pacjentami, którzy ze względów światopoglądowych chcą skorzystać z metod innych niż in vitro?
R.K.: Panuje fałszywe przekonanie, że katolik neguje in vitro. Wynika ono z tego, że przez długie lata in vitro stygmatyzowano, fałszywie nazywano zabijaniem zarodków, produkowaniem dzieci z wadami albo handlem dziećmi. Dziś bardzo często również osoby głęboko wierzące podchodzą do in vitro i są w pełni świadomie natury tego procesu. Żeby rozwiać swoje wątpliwości, zagłębiają się w wiedzę i dzięki temu rozumieją, że in vitro jest formą dawania życia, a te wszystkie negatywne obrazy to zwyczajne kłamstwa.
MT: Są też osoby, które doktrynalnie negują in vitro.
R.K.: W nauce nie ma drogi na skróty. Są ekspertyzy AOTMiT, są stanowiska towarzystw naukowych i one jednoznacznie wskazują na wysoką skuteczność in vitro oraz na nieefektywność naprotechnologii. Więc albo ktoś podchodzi do metody o udowodnionej skuteczności, albo nie podchodzi. Jaką alternatywę mielibyśmy stworzyć?
MT: Dziesięciu ekspertów, w tym prezesi towarzystw naukowych i konsultanci krajowi, domagają się utworzenia rejestru in vitro. Całe postępowanie medyczne byłoby rejestrowane w czasie rzeczywistym, od momentu zgłoszenia się pacjentki. Dlaczego jest to niezbędne?
R.K.: Rejestr procedur rozrodu wspomaganego medycznie musi powstać po to, by można było monitorować bezpieczeństwo i jakość leczenia. Rejestr jest też potrzebny, żeby wykazać sukces programu, którego się spodziewamy. Raporty przekazywane w tradycyjny sposób nie są tak wiarygodne. Zresztą takie publiczne rejestry mają wszystkie rozwinięte kraje, jak Stany Zjednoczone, Kanada, Wielka Brytania i wiele państw Unii Europejskiej.