ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
MT: Czy pomysł stworzenia rejestru in vitro nie wzbudzi kontrowersji?
R.K.: Może rodzić emocje i kontrowersje. Szczególnie gdy przypomnimy sobie, jaką burzę wywołał tzw. rejestr ciąż w czasach ministra Adama Niedzielskiego. Nie chciałbym, aby w przypadku rejestru in vitro pojawiały się argumenty niemerytoryczne. Rejestr będzie w pełni zabezpieczony przed wyciekiem danych. Informacje gromadzone będą w wersji zanonimizowanej.
Gdy pojawi się pacjentka lub para, to dane takie jak imię, nazwisko oraz numer PESEL będą szyfrowane, więc z pozycji rejestru nikt nie zidentyfikuje konkretnej osoby. Można będzie natomiast przeanalizować informacje medyczne pod kątem tego, czy dany ośrodek leczy niepłodność zgodnie ze standardami. Będziemy mieli możliwości wglądu do danych generowanych w trybie rzeczywistym, takich jak wiek, rodzaj leczenia, liczba pobranych komórek jajowych, ile z nich uległo zapłodnieniu, ile się rozwinęło w kierunku blastocysty, ile powstało zarodków, czy zostały zamrożone − te dane pozwolą ocenić, czy leczenie jest prowadzone w sposób prawidłowy, czy nie.
Już teraz polskie ośrodki raportują swoje wyniki poprzez Polskie Towarzystwo Medycyny Rozrodu i Embriologii (PTMRiE) do jednostki monitorującej afiliowanej przy Europejskim Towarzystwie Medycyny Rozrodu i Embriologii (ESHRE – European Society of Human reproduction and Embryology), które zbiera dane z poszczególnych krajów.
MT: Czy rejestr in vitro pozwoli wyeliminować z rynku najgorsze ośrodki?
R.K.: Nie po to jest tworzony. Odwrotnie: ośrodki będą miały lepszy ogląd sytuacji i na bieżąco będą mogły poprawić jakość leczenia. Tak było w naszych ośrodkach TFP Fertility w Krakowie i Szczecinie, kiedy kilka lat temu wprowadziliśmy system elektroniczny prowadzenia dokumentacji lekarskiej i najważniejsze − embriologicznej. Od tego czasu nie umknęła naszej uwadze już żadna pacjentka, żaden cykl leczenia, dosłownie żadna komórka jajowa ani zarodek. Dokładnie wiemy, jaka jest skuteczność leczenia i ile rodzi się dzieci. System pokazał nam wtedy wiele naszych słabości i pozwolił na ich naprawienie. Chodzi więc o doskonalenie, a nie o wykluczenie.
MT: Czy to znaczy, że wszystkie przychodnie leczenia niepłodności w Polsce są przygotowane do realizacji programu?
R.K.: Myślę, że tak. Mimo różnic między ośrodkami, chociażby w liczbie przeprowadzanych cykli leczenia i doświadczenia, in vitro w Polsce stoi na wysokim poziomie. Dowodem tego, jak kliniki odpowiedzialnie podchodzą do pacjentek jest fakt, że dosłownie wszystkie ośrodki dobrowolnie raportują dane do PTMRiE i dalej do EIM.
MT: Skoro leczenie niepłodności jest domeną placówek komercyjnych, czy będą one zainteresowane kontraktami z Ministerstwem Zdrowia?
R.K.: Poczekajmy na wycenę. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że co najmniej pół miliarda na program to wielkie pieniądze, ale jeśli rozszerzymy go o onkopłodność, dawstwo niepartnerskie, finansowanie procedur dodatkowych, a także zwiększymy liczbę procedur i utworzymy rejestr, to nagle może okazać się, że stawki są skromne. Z całą pewnością jednak inwestycja w leczenie niepłodności jest jedną z najbardziej opłacalnych. Dzięki niej nie będzie par bezdzietnych, wyrośnie nowe pokolenie ludzi, którzy będą zarabiać, płacić podatki, opiekować się swoimi starzejącymi się rodzicami i społeczeństwem.
MT: Może pacjenci powinni współfinansować niektóre procedury?
R.K.: Chcielibyśmy, żeby refundacja była jak najszersza i obejmowała także procedury uzupełniające. Choć po analizie kosztowej płatnik może mieć oczywiście inne zdanie.
MT: Według zapowiedzi resortu na pewno w pełni refundowane będą procedury umożliwiające zachowanie płodności pacjentom onkologicznym.
R.K.: To nie budzi żadnych wątpliwości − refundacja dla tej grupy pacjentów jest uzasadniona i ekonomicznie, i etycznie. Wątpliwości dotyczą tylko tego, czy onkopłodność powinna znaleźć się w programie leczenia niepłodności, czy może potrzebny jest osobny program, stworzony we współpracy z onkologami, hematologami, chirurgami i ginekologami onkologicznymi. Onkopłodność obejmuje procedury kliniczne, chirurgiczne i związane z rozrodem wspomaganym medycznie, w tym biotechnologiczne. Co więcej, problem polega na tym, że większość ośrodków leczenia niepłodności działa w sektorze niepublicznym, z kolei onkologia funkcjonuje w systemie publicznym. To poważne wyzwanie organizacyjne, które wymaga rozwiązania.
MT: Czy obecne prawo nadąża za wyzwaniami współczesnego leczenia niepłodności?
R.K.: Mamy ustawę, która moim zdaniem daje wystarczające podstawy prawne do rozpoczęcia realizacji programu. Warto jednak znowelizować prawo, aby uporządkować przepisy dotyczące leczenia samotnych kobiet, zabezpieczenia płodności z przyczyn socjalnych czy uregulować kwestię rejestru. W tym roku zamierzamy też zaktualizować rekomendacje PTMRiE dotyczące leczenia niepłodności. Obecne pochodzą z 2018 r.
MT: Po latach zastoju z powodu braku finansowania publicznego, w jakiej kondycji jest leczenie niepłodności w Polsce?
R.K.: Robimy co najmniej dwa razy mniej procedur, niż to wynika z potrzeb. Widać to bardzo dobrze, gdy uruchamiane są lokalne programy leczenia, bo od razu zgłaszają się rzesze zainteresowanych.
MT: Problem dotyczy w Polsce ponad miliona par. Czy możliwości ośrodków są wystarczające, aby im pomóc?