ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Słowo wstępne
Słowo wstępne
prof. dr hab. n. med. Dariusz Moczulski, Redaktor Naczelny
Szanowni Państwo,
27 października 2010 roku w „Medical Tribune” opublikowano artykuł mojego autorstwa „Czy królowa nauk medycznych już umarła?”. Minęły od tego czasu ponad cztery lata i coraz częściej dowiaduję się, że kolejny oddział chorób wewnętrznych nie ma dostatecznej liczby lekarzy. Otrzymuję od ordynatorów tych oddziałów prośby o pomoc w znalezieniu lekarza ze specjalizacją z chorób wewnętrznych lub przynajmniej chcącego się specjalizować w tej dziedzinie. Problem ten był do przewidzenia już wcześniej, czego dowodem był mój artykuł z 2010 roku. Do powstania problemu przyczyniło się kilka spraw: zbyt głęboki podział interny na podspecjalizacje, ograniczanie internistom przez wiele lat możliwości pracy w POZ, jeżeli nie mieli oni specjalizacji z medycyny rodzinnej, oraz nieuznawanie przez NFZ specjalisty chorób wewnętrznych za specjalistę, dopóki nie zdobył węższej specjalizacji. Młodzi lekarze kończący kierunek lekarski nie byli ślepi i nie pchali się tłumnie do kształcenia się w tej dziedzinie, chyba że był to tylko niechciany obowiązkowy etap do zdobycia kolejnej, węższej specjalizacji. W kardiologii udało się nawet ten niechciany etap ominąć, czyniąc ją na kilka lat specjalizacją podstawową. Problem niedoboru lekarzy na oddziałach chorób wewnętrznych jest szczególnie widoczny w szpitalach w mniejszych miejscowościach, a pojawiają się też pierwsze sygnały o jego istnieniu w dużych miastach.
W ostatnim czasie kilkukrotnie z różnych szpitali zgłaszano mi, że nie ma chętnych internistów do pracy na SOR czy w izbie przyjęć. Dyrekcje szpitali rozwiązują ten problem w różny sposób. Jedni używają kija, inni marchewki. Coraz bardziej powszechnym zjawiskiem jest zmuszanie lekarza dyżurującego na oddziale chorób wewnętrznych do obsługiwania również SOR czy izby przyjęć. Ponieważ lekarz nie może się rozdwoić, praca jednocześnie w dwóch miejscach staje się bardzo stresująca. Oddziały SOR i izby przyjęć zalewane są pacjentami, którzy zapytani, dlaczego nie poszli do swojego lekarza w placówce POZ, odpowiadają: „Bo tam była długa kolejka”.
Ostatnio docierają do mnie również sygnały, że wiele oddziałów chorób wewnętrznych jest przepełnionych. Liczba łóżek szpitalnych na takich oddziałach od kilku lat jest systematycznie zmniejszana przez władze szpitali. Dokonując analizy opłacalności działania oddziału chorób wewnętrznych, większość dyrektorów szpitali stwierdza, że nie przynosi on dużych korzyści finansowych dla szpitala, jeżeli w ogóle jakieś przynosi. Wynika to z bardzo słabo wycenionych procedur internistycznych. Gdy wyceniano procedury z zakresu chorób wewnętrznych, nie było silnego lobbingu w tym zakresie. Lobbowano za to na rzecz procedur w innych, węższych specjalizacjach.
Jeżeli przedstawione wyżej problemy nie doczekają się pilnych rozwiązań systemowych, to internie grozi w najbliższym czasie zagłada. Osoby odpowiedzialne za takie działania muszą zrozumieć, że pewnych problemów nie da się rozwiązać jedynie oddolnie.