Słowo wstępne
Onkologia – pokłosie epidemii
prof. dr hab. n. med. Andrzej Kawecki
Epidemia COVID-19 w Polsce nie ustępuje, a przybrała formę pełzającą, z mniej więcej stabilną liczbą dziennych zachorowań, która jest bezpośrednio uzależniona od wykrywania nowych ognisk choroby. W zasadzie żaden region w Polsce nie jest w tym zakresie zieloną wyspą. Ostatnio wzrost liczby zachorowań dotyczy np. województw małopolskiego (pokłosie wesel) oraz lubuskiego, w których jeszcze niedawno wskaźniki zapadalności były relatywnie niskie. Tym, co się zmieniło, jest społeczne podejście do epidemii, przybierające nie do końca uzasadnioną formę „nie taki diabeł straszny”. Ponadto organizowanie imprez masowych, np. wesel, będących modelowym wręcz przykładem stymulowania ryzyka zakażenia, należy traktować w kategorii decyzji, delikatnie mówiąc, niefortunnych.
Jak przewlekły już stan epidemii przełożył się na onkologię? Plusem jest to, że wszystkie szpitale onkologiczne prowadziły i prowadzą działalność leczniczą, obecnie w zdecydowanej większości na poziomie zbliżonym do tego sprzed epidemii. Niepokojący jest natomiast aspekt wzmiankowany w poprzednich felietonach, do którego można się już odnieść na podstawie faktów. Chodzi o opóźnienie w rozpoznawaniu i wdrażaniu leczenia chorych na nowotwory. To fatalne zjawisko obserwujemy w bieżącej działalności, a jego skutki mają konsekwencje dla szpitali, przede wszystkim zaś dla chorych.
Przyczyny opóźnień są dwojakie. Po pierwsze, wynikały one, szczególnie w marcu i kwietniu, z obaw pacjentów przed ryzykiem zakażenia koronawirusem. Strach przed nim przewyższał świadomość konsekwencji, które wynikają z opóźnienia leczenia nowotworu. Lęk pacjentów dotyczył również uczestnictwa w badaniach przesiewowych, które w maju zostały wznowione. Do przyjmowania takiej postawy przyczyniły się niestety niektóre środki masowego przekazu, głównie portale internetowe, przedstawiające katastroficzne wizje epidemii zamiast rzetelnej informacji (ta praktyka zresztą nadal trwa).
Oczywiście COVID-19 jest bardzo groźną chorobą, czego dramatyczne przykłady widzimy obecnie w krajach obu Ameryk. Ale trzeba zwrócić uwagę, że aktualna liczba zgonów z powodu COVID-19 w Polsce równa się 5-dniowej śmiertelności z powodu nowotworów złośliwych (dziennie z tej przyczyny umiera ponad 300 osób). Apelowanie do pacjentów o nieodraczanie wizyt u onkologów (to samo dotyczy zresztą kardiologii), pomimo wysiłków naszego środowiska, było i jest niestety zbyt słabe. Szczęśliwie od połowy maja sytuacja się poprawia, a zgłaszalność chorych pierwszorazowych powoli wraca do normy.
Druga przyczyna opóźnień to ograniczenie działalności podstawowej opieki zdrowotnej, ambulatoryjnej opieki specjalistycznej oraz szpitali o profilu ogólnym w pierwszych miesiącach epidemii (trudno uwierzyć, ale nadal są POZ-ty udzielające wyłącznie teleporad z powodu zagrożenia koronawirusem). To zjawisko przełożyło się na wydłużenie procesu diagnostycznego u pacjentów z podejrzeniem nowotworu, czego efektem jest rozpoznawanie choroby w stadium znacznego zaawansowania.
Skutki opóźnień w rozpoznawaniu nowotworów obserwujemy już teraz. Dramatycznie wzrasta odsetek pacjentów z zaawansowaną chorobą, którzy wymagają leczenia agresywnego, obarczonego wysokim ryzykiem działań niepożądanych, a przy tym skutkującego gorszym rokowaniem. O kosztochłonności nie wspominam. Co gorsza, rośnie populacja chorych, którzy nie kwalifikują się do leczenia radykalnego. Konieczna jest intensywna kampania obiektywnie przedstawiająca sytuację i skutki opóźniania leczenia. Głos naszego środowiska nie wystarczy, musi być wsparty rzetelnym przekazem medialnym. W przeciwnym razie liczba ofiar opóźnienia leczenia onkologicznego wielokrotnie przekroczy liczbę zgonów z powodu koronawirusa.