Co gryzie profesora Wciórkę?

Prof. dr hab. med. Jacek Wciórka

Small 4228

Chyba przez zapomnienie ubiegłotygodniowy gość Ijon Tichy, słynny podróżnik, zostawił na stole małą buteleczkę różowego płynu. Ten kolor nastraja optymistycznie, więc tym bardziej dziękuję za przyzwolenie na odstąpienie od minorowo nastrajającego i skłaniającego do gorzkich refleksji tytułu poprzednich felietonów. Sądzę, że nowy tytuł – „Co cieszy prof. W” – będzie bardziej adekwatny do oczekiwań czytelników. Ale do rzeczy.

Okazuje się, że szybko rosnąca w Polsce liczba poradni zdrowia psychicznego spowodowała, że oczekiwanie na pierwszą lub kolejną wizytę przestało być problemem. Można umówić się w zasadzie z dnia na dzień, a w pilnych przypadkach można liczyć na niemal natychmiastową wizytę zespołu szybkiej pomocy domowej. Zespół szybko oceni problem i nie tylko zaproponuje plan dalszego postępowania, ale, w razie potrzeby, pokieruje we właściwe miejsce, podpowie jak uzyskać niezbędne wsparcie i wskaże osobę, która będzie koordynować cały proces rozwiązywania kryzysu.

Szczęśliwie, większość zaburzeń psychicznych można już rozwiązać bez wysyłania chorego do szpitala psychiatrycznego. Wszystkie finansowane przez publicznego płatnika poradnie oferują kompleksową, zindywidualizowaną terapię, a liczba zespołów leczenia środowiskowego dawno przekroczyła liczbę miast i powiatów. Jest też gęsta sieć oddziałów dziennych o zróżnicowanym profilu dostosowanym do różnego typu zaburzeń.

Gdy ostrość kryzysu wymaga hospitalizacji, do dyspozycji są niewielkie oddziały kryzysowe w szpitalach ogólnych – standard warunków pobytu nie różni się w nich od standardu oddziałów kardiologicznych i zabiegowych. Brak potrzeby inwestowania w kosztowny sprzęt oznacza możliwość zatrudnienia terapeutów, opiekunów i asystentów dysponujących wysokimi i różnorodnymi kompetencjami profesjonalnymi. W szczególnych przypadkach możliwa jest pomoc w wyspecjalizowanych ośrodkach o odpowiednio dostosowanym programie.

Niezwykle cieszy zmiana w publicznym nastawieniu wobec problemów zdrowia psychicznego. Lokalne samorządy prześcigają się w inicjatywach na rzecz ochrony zdrowia psychicznego swych mieszkańców, a marszałkowie województw widzą coraz wyraźniej, że znika potrzeba rozbudowy wielkich szpitali, co przynosi upragnione oszczędności. W szkołach istotną rolę odgrywają sprawdzone programy promocji zdrowia psychicznego i prewencji zaburzeń. Sejmowa Komisja Zdrowia ogłosiła ostatnio, że od czasu utworzenia międzyresortowej grupy ochrony zdrowia psychicznego liczba samobójstw i uzależnień spada, poprawia się klimat wokół osób w kryzysach psychicznych, rośnie zainteresowanie ich uczestnictwem w życiu publicznym. Bank zdrowia psychicznego ogłosił, że racjonalne finansowanie świadczeń skutkuje poprawą wskaźników epidemiologicznych. Dziennikarze już nie nazywają swych adwersarzy schizofrenikami, a poczytne media donoszą o malejących wskaźnikach stygmatyzacji i wykluczenia.

Moją uwagę przykuła jednak inna informacja, którą właśnie nie bez satysfakcji, ale i bez specjalnego triumfu opublikowało świetnie redagowane czasopismo „Własnym głosem” wydawane przez Polskie Towarzystwo Niepsychiatryczne (IF = 7,35). Otóż liczba psychiatrów zatrudnionych w systemie ochrony zdrowia psychicznego dramatycznie spada, a ich rolę z powodzeniem przejmują inne profesje. Psychiatria tymczasem koncentruje swój wysiłek na coraz bardziej naukowym badaniu świata schizofrenii.

Jak to? Dysonans. Nieprawdopodobne!

Na szczęście przypomniałem sobie, że Ijon uczestniczył w Kongresie Futurologicznym w Costaricanie, którego zadziwiający przebieg opisał Stanisław Lem. Mowa tam była o czasach kryptochemokracji wykorzystującej między innymi maskony, substancje skutecznie przesłaniające i koloryzujące rzeczywistość. Antidotum na takie działanie miały być ocykany, którymi dysponowali tylko uprawnieni rzeczowidzowie.

Dopiero wtedy na buteleczce Ijona znalazłem rozmazany napis „ocykan/antych”. Niewiele myśląc, łyknąłem. Zawirowało.

Spojrzałem. A jednak gryzie!!!

Do góry