Ale zgryz
Chory doktor
Dr n. med. Andrzej Baszkowski
Niektórzy pasjami lubią się leczyć, inni jak mogą unikają lekarzy. Uważają, że sami dadzą sobie radę – zaaplikują sobie tabletkę, wypiją meliskę albo zimną coca-colę, bo dobra na żołądek, i jakoś to będzie. Ci, co chorobę celebrują, pójdą do lekarzy, odsiedzą swoje w kolejkach, wymienią poglądy i doświadczenia z innymi pacjentami, wywnętrzą się przed doktorem i też mają szansę, że powrócą do zdrowia. Chociażby na chwilę…
Z lekarzami jest jeszcze inaczej. Przede wszystkim oni nie chorują. Nie mają czasu. Coś tam sobie łykną, w najgorszym razie pójdą do kolegi, żeby coś poradził. A ten mówi: stary, weź sobie to i tamto, napisać ci czy sam sobie napiszesz? I koniec. Nie ma mowy o jakichś kartotekach, jakiejś dokumentacji, przecież wiadomo, o co chodzi. I tak to jest do momentu, kiedy na dolegliwości nie pomagają już tabletki, nie możesz się wyprostować, nadgarstek boli jak diabli, nigdy nie grałeś w tenisa, a masz łokieć tenisisty, a kolega, patrząc podejrzliwie na RTG, pyta, kiedy miałeś wypadek. Wypadek? Nigdy, dlaczego? Bo ten twój kręgosłup… Cholera… Ta „cholera” jest za całą diagnozę. Nie możesz pracować. Renta? Jaka renta, przecież przez całe 40 lat nic ci nie było, nie chorowałeś, żadnych zwolnień, żadnej dokumentacji, żadnych papierów… A wiadomo, w ochronie zdrowia, a zwłaszcza w ZUS, papiery to grunt. Na konferencjach mówiono o syndromie wypalenia zawodowego, o chorobach zawodowych, o stresie w pracy, o badaniach okresowych, o przeciążeniu pracą, że trzeba myśleć o chwili, kiedy pracować już nie będziemy mogli… No ale przecież nie dotyczy to ani ciebie, ani mnie!
Zresztą już starożytni mawiali, że kto żyje według wskazań lekarzy, marnie żyje…