L.Cz.: Obnaża wiele lat niedoinwestowania ochrony zdrowia, brak kadry medycznej na każdym poziomie, brak odpowiedniej infrastruktury, sprzętu, a także deficyty umiejętności planowania strategicznego w tym obszarze polityki państwa. Z drugiej strony należy założyć, że wszyscy pracujący nad opanowaniem epidemii w naszym kraju pracują najlepiej jak umieją, z maksimum dobrej woli. Lubimy też mówić, że po epidemii świat będzie wyglądał inaczej. Nie wiem, jak bardzo inaczej będzie wyglądał, ale na pewno powinna zmienić się cała organizacja ochrony zdrowia. Pytanie: czy się zmieni?

Epidemia jest w pewnym sensie opanowana, choć rośnie liczba zachorowań i – w wolniejszym tempie – zgonów. W ciągu miesiąca bardzo sprawnie wprowadzono daleko posunięte zmiany w zasadach codziennego funkcjonowania wszystkich obywateli, z dnia na dzień w zasadzie rośnie liczba wykonywanych testów na obecność wirusa, inspekcja sanitarna przy całej swojej mizerii kadrowej i infrastrukturalnej robi co może i pracuje na maksymalnych obrotach. Oczywiście trzeba dbać o to, żeby były miejsca w szpitalach, respiratory, sprzęt ochronny. Powołane są szpitale jednoimienne – to wszystko jakoś się dzieje. Wiele więcej w sytuacji epidemii w tak krótkim czasie zrobić nie można. Natomiast należałoby teraz intensywnie myśleć o tym, co trzeba zmienić w całej organizacji opieki zdrowotnej. Wykorzystać np. ten potencjał e-wizyt, które nota bene wcale nie zajmują lekarzom mniej czasu, ale jednak likwidują kolejki w poczekalniach, ograniczają kontakt pacjentów ze sobą w poradniach, zmniejszają ryzyko jakiegokolwiek zakażenia. Trzeba w pewnym momencie usiąść i przemyśleć kwestię organizacji ochrony zdrowia, szkolenia lekarzy, żeby studia były może trochę krótsze, pozbawione przedmiotów realizowanych dlatego, że „tak zawsze robiliśmy”, bardziej praktyczne i by kształcono więcej lekarzy oraz pielęgniarek, którzy powinni być lepiej wynagradzani, zwłaszcza pielęgniarki, po to żeby chciały pracować w zawodzie itd. Jest to temat do niezwłocznego przemyślenia, bo, jak widać, wszystkie słabe punkty teraz dały o sobie znać.

DpD: Na co specjaliści zwracają uwagę w rozmowach między sobą w związku z panującą sytuacją?

L.Cz.: Bardziej obawiamy się tego, co będzie po pandemii niż tego, co przydarza nam się obecnie. Zwykle przyjmowałem na oddział planowo 2-3 osoby dziennie, nie licząc 3-5 przyjęć w trybie ostrym, z izby przyjęć. Były to planowe przyjęcia diabetologiczne w konkretnym celu – dotyczące rewizji terapii, wdrożenia dożylnego leczenia insuliną lub rozpoczęcia leczenia z zastosowaniem osobistej pompy insulinowej, stopy cukrzycowej, pogłębienia diagnostyki w kierunku chorób towarzyszących, realizacji zaplanowanego trybu postępowania. Tymczasem musieliśmy odwołać pacjentów w marcu, w kwietniu, tak samo prawdopodobnie będzie w maju. Chorzy wypadają z kolejki, a ludzie chorować nie przestają. Przyszłość jawi się jako bardzo trudna. Wszystko co zawieszone, spadnie na nas gwałtownie, gdy system zostanie odblokowany, i o to się trochę martwimy. Ponadto stan zdrowia osób, które na czas nie będą poddane diagnostyce lub leczeniu, ulegnie pogorszeniu – to dotyczy już populacji ogólnej. Zatem pewnie cały system ochrony zdrowia, przede wszystkim lecznictwo zamknięte, po epidemii będzie bardzo obciążony.

DpD: Czy są szczególne wskazania dotyczące modyfikacji stosowania leków?

L.Cz.: W cukrzycy nie. Były natomiast informacje, które mogły wzbudzić obawy co do leków stosowanych w nadciśnieniu – inhibitorów konwertazy angiotensyny i sartanów – że mogą ułatwiać wirusowi penetrację do komórek. Takie przypuszczenie wzięło się stąd, że białko, które te leki blokują, jest zarazem receptorem dla wirusa umożliwiającym mu inwazję komórki. Pojawiła się więc hipoteza, że przy stosowaniu wspomnianych grup leków na nadciśnienie ekspresja tego białka jest zwiększona. Wytłumaczenie na to miało być takie, że gdy się w organizmie coś blokuje, to on produkuje tego więcej. Ale są to teoretyczne spekulacje, niewynikające z jakichkolwiek przesłanek klinicznych. Były też hipotezy odwrotne, mówiące o tym, że ponieważ lek blokuje wspomniane białko, to jest ono mniej dostępne dla wirusa. A więc można snuć na ten temat także przeciwstawne hipotezy. Tymczasem wiemy z badań biologicznych, przede wszystkim prowadzonych na zwierzętach, że jak ktoś przyjmuje sartany lub inhibitory konwertazy, to przebieg infekcji dróg oddechowych jest u tej osoby w ogóle lżejszy.

W świetle dostępnych aktualnych informacji nie ma podstaw do modyfikacji terapii – rezygnacji z leczenia inhibitorem konwertazy lub sartanem. Jest to aktualne stanowisko międzynarodowych towarzystw kardiologicznych i krajowego konsultanta w dziedzinie diabetologii, prof. Krzysztofa Strojka.

Jest jeszcze inny aspekt, jeśli chodzi o leki. Otóż jednym z leków aktualnie zalecanym u chorych na cukrzycę z infekcją jest chlorochina, a także hydroksychlorochina. Bardzo szybko poszerzono dla chlorochiny charakterystykę produktu leczniczego (ChPL) do leczenia pacjentów z COVID-19. Chlorochina to znany od wielu lat niedrogi lek antymalaryczny, który jednak przy okazji leczenia infekcji obniża stężenie cukru we krwi, a więc może być szczególnie wskazany do stosowania u osób z cukrzycą chorych na COVID-19, choć w piśmiennictwie istnieją też opisy hipoglikemii po jej stosowaniu.

DpD: Proszę na koniec o przekaz dla kolegów lekarzy.

L.Cz.: Najważniejsze to nie panikować. Gdy się ogląda wiadomości, doniesienia z Włoch, widzi obrazki z Francji, Hiszpanii i Stanów Zjednoczonych, lekarzy pracujących po kilkanaście godzin na dobę i szeregi trumien na parkingach samochodowych zamienionych w magazyny zakładów pogrzebowych, to można wpaść w popłoch.

Trzeba zachować chłodną głowę, stosować się do powszechnych zaleceń, przede wszystkim przestrzegać izolacji i używać środki ochronne. Jako lekarz zajmujący się chorymi na cukrzycę zastanawiam się raczej nad tym, jak poradzimy sobie ze szturmem pacjentów po epidemii, którzy na pewno będą chcieli przyjść do szpitala, do poradni i pokazać się lekarzowi.

Do góry