M.R-L.: W okresie życia przedurodzeniowego napotykamy różnorodne problemy i już na tym etapie możemy zaplanować leczenie noworodka w trzecim, czwartym czy piątym miesiącu życia. Na przykład jest to wada pod postacią wspólnego kanału przedsionkowo-komorowego. Obecność takiej wady nie wpływa na postępowanie ani w czasie ciąży, ani bezpośrednio po porodzie. Jest czas na rozplanowanie wszystkich działań, czyli mamy do czynienia z tzw. wadą niepilną. Potem mamy wady serca ciężkie planowe. Taką wadą jest np. prosta transpozycja dużych naczyń. Schemat postępowania jest ustalony, mamy kryteria kwalifikacji do porodu. Każdy neonatolog wie, że jest to wada przewodozależna, i każdy kardiochirurg wie, że noworodka z taką wadą należy zakwalifikować do leczenia kardiochirurgicznego w pierwszym, najpóźniej w drugim tygodniu życia. ICZMP, jak i większość ośrodków w kraju, może pochwalić się superwynikami, bo śmiertelność przy tej wadzie nie przekracza 3-4 proc.

Kolejna grupa to wady ciężkie krytyczne. Noworodek rodzi się pozornie zdrowy – bezpośrednio po urodzeniu może nie prezentować ani sinicy, ani szmeru. Pozornie dobry stan kliniczny usypia czujność personelu, a noworodek umiera w drugiej albo trzeciej dobie życia, niby w sposób nagły. Ta grupa stanowi clue kardiologii prenatalnej, bo tych pacjentów potrafimy prenatalnie wyłuskać i dać im szanse na przeżycie. No i wreszcie jest grupa wad letalnych. Do śmierci w wyniku wad letalnych dochodzi tuż po porodzie jeszcze przed kwalifikacją do leczenia kardiochirurgicznego lub jeszcze w okresie płodowym.

Wśród trzech tysięcy noworodków, które urodziły się w naszym szpitalu w ubiegłym roku, wystąpiły trzy lub cztery wady letalne. Zespół neonatologów liczy 35 lekarzy, można więc pokusić się o stwierdzenie, że niektórzy z nich w ogóle nie zetknęli się z takim typem wady.

Wiedząc o wadach letalnych, z rodzicami musimy rozmawiać w inny sposób. Musimy przygotowywać ich na zgon. Nie znaczy to, że tych pacjentów skreślamy, że nie zajmujemy się nimi. Te noworodki, jak i kobiety ciężarne, są pacjentami wymagającymi szczególnego podejścia, szczególnej troski ze strony personelu medycznego. Mamy do czynienia z kobietami przeżywającymi ogromną traumę, w związku z czym powinny mieć one komfortowe warunki w szpitalach, powinny być odizolowane od tych kobiet, które będą cieszyły się ze zdrowego noworodka. Dla rodzin tych powinniśmy stworzyć specjalne, intymne warunki. Natomiast jasno trzeba powiedzieć, że te noworodki nie wymagają interwencji kardiochirurgicznej, nie wymagają intubacji, nie wymagają zakładania cewników. Mało tego – uważam, że wdrożenie intensywnej terapii w przypadku pacjenta, który jest skazany na zgon, dzisiaj, w dobie diagnostyki prenatalnej jest niehumanitarne. Jest to sztuczne przedłużanie agonii i dawanie rodzicom fałszywej nadziei.

Bez diagnozy prenatalnej takie działania były uzasadnione w minionym stuleciu. Ale mając diagnozę prenatalną, należy rozróżnić, któremu pacjentowi jesteśmy w stanie pomóc, a któremu nie. Moi oponenci zaraz powiedzą, że jest tyle błędów w prognozie prenatalnej. Tylko skąd się biorą te błędy? Ano stąd, że nie mamy regularnego szkolenia. Nie mamy wykładów, zajęć ze studentami ani z lekarzami. I znowu spotykamy się w punkcie wyjścia. Jest to wąskie pole, na którym działa kilkudziesięciu specjalistów w całym kraju, ponieważ nie jest ono uwzględnione ani w programie szkolenia akademickiego, ani w programie szkolenia podyplomowego. W tej sytuacji jak ma wzrosnąć świadomość lekarzy? Za wszystkie błędy popełnianie w diagnozie prenatalnej, w diagnozie ultrasonograficznej można winić nie lekarzy, tylko system, a w zasadzie jego brak. Skoro przez kilka lat studiów uczy się lekarzy osłuchiwania serca i płuc stetoskopem, to dlaczego szkolenie ultrasonograficzne trwa trzy dni? To tak jakby posadzić pilota awionetki po dziesięciu godzinach lotu od razu w kabinie F-16. Będziemy się dziwić, jeśli taki lot zakończy się katastrofą?

Do góry