Analiza

Naukowcy nie są sadystami, którzy chcą męczyć zwierzęta

O nowych przepisach dotyczących ochrony zwierząt doświadczalnych z prof. dr hab. Elżbietą Kompanowską-Jezierską, kierownik Zakładu Fizjologii Nerek i Płynów Ustrojowych Instytutu Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej im. M. Mossakowskiego PAN, członkiem Krajowej Komisji Etycznej, rozmawia Monika Stelmach

Small kompanowska jezierska  opt

prof. dr hab. Elżbieta Kompanowska-Jezierska

MT: Obowiązująca dotąd w Polsce ustawa z 2005 roku o doświadczeniach na zwierzętach nie uwzględnia wszystkich regulacji unijnych. Według projektodawców przepisy nowej ustawy, które weszły niedawno w życie, mają zmniejszyć cierpienie zwierząt i ograniczyć ryzyko prowadzenia doświadczeń zbędnych i nieuzasadnionych. Czy dotychczasowe nie zapewniały należytej kontroli?


Prof. Elżbieta Kompanowska-Jezierska:
Wprowadzenie dyrektyw UE było konieczne, ponieważ jesteśmy członkiem Wspólnoty Europejskiej. Warto jednak zauważyć, że już przed ich przyjęciem mieliśmy dość restrykcyjne prawo dotyczące zwierząt laboratoryjnych i doświadczalnych w porównaniu z wieloma krajami UE. Od 2000 roku działają u nas komisje etyczne, które wydają zgodę na badania na zwierzętach i kontrolują wykonywanie doświadczeń. Każda placówka musi dobrze zaplanować badania. Polska mogła wprowadzić niewielkie zmiany, żeby dostosować przepisy do unijnych dyrektyw. Nasz ustawodawca wyszedł jednak przed szereg, zaostrzając wymagania narzucone przez UE. Przypuszczam, że teraz mamy najbardziej restrykcyjne prawo we Wspólnocie. Na przykład zapisu o tak niekorzystnym dla badań naukowych składzie lokalnych komisji etycznych nie ma w dyrektywach unijnych. Teraz w komisjach zasiądą w połowie przedstawiciele nauk biologicznych i pokrewnych oraz prawnicy, etycy, ale też przedstawiciele organizacji związanych z ochroną zwierząt i organizacji praw pacjentów, w sumie 12 osób. Przegłosowanie wniosku będzie wymagać dwóch trzecich głosów pozytywnych.


MT: To znaczy, że środowiska związane z ochroną zwierząt będą miały realny wpływ na decyzje dotyczące dopuszczania do eksperymentów. Co to oznacza dla prac ośrodków badawczych?


E.K.-J.:
Wcześniej zdarzało się, że członkowie komisji, jeśli nie mieli zdania na temat badań, wstrzymywali się od głosu. W obecnym trybie głosowania głos wstrzymujący będzie się liczył jako sprzeciw. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy jakiekolwiek zgody będą wydawane przez komisje etyczne, bo nie wiemy, jak będą głosować osoby, które do tej pory nie zasiadały w komisjach, nie mają wiedzy i doświadczenia. Istnieje obawa, że wszelkie badania będą paraliżowane, zwłaszcza przy negatywnych emocjach wyrażanych przez obrońców praw zwierząt i opinię publiczną, co obserwowaliśmy przy tworzeniu ustawy.

Zdarza się, że wnioski wymagają korekty, bo do badań potrzeba więcej zwierząt, niż początkowo zadeklarowano, albo niezbędne jest przeprowadzenie dodatkowej czy nowej procedury przy niezmienionej liczbie zwierząt. Dotychczas w takiej sytuacji należało złożyć wniosek do komisji lokalnej, który motywowało się np. większą śmiertelnością, niż wstępnie przewidywano, albo koniecznością potwierdzenia np. zaskakującego wyniku jeszcze jedną metodą. Dziś komisje nie wiedzą, czy wnioski dotyczące badań będących w trakcie realizacji rozpatrywać na starych czy nowych zasadach. Nikt takich decyzji ani jasno sformułowanej opinii ze strony ministerstwa nie wydał. Komisje etyczne mają to robić według własnego wyczucia. Co to znaczy w praktyce, znowu nie wiadomo.


MT: Ustawa nakłada też wymóg, zgodnie z którym wykorzystywane do badań zwierzęta mają być utrzymywane w warunkach odpowiednich dla ich gatunku, a także do minimum powinien być ograniczony ból, cierpienia i stres. Pieczę nad tym ma pełnić powołany w tym celu specjalny zespół ds. dobrostanu zwierząt.


E.K.-J.:
Naukowcy nie są sadystami, którzy chcą męczyć zwierzęta dla przyjemności zadawania im cierpienia, chociaż takie wrażenie można odnieść, słuchając dyskusji wokół ustawy. Odczuwania bólu nie możemy zablokować, kiedy testujemy reakcję na ból. Poza tym szczególnym przypadkiem wiele badań robi się na uśpionych zwierzętach. Ponadto nieuzasadniony ból, duży stres czy stan zapalny wynikający z zaniedbania wpływa negatywnie na wynik badania. Dlatego poza aspektami humanitarnymi dobrostan zwierząt doświadczalnych stanowi ważny cel, ponieważ jest w interesie nauki, niezależnie od regulacji prawnych.

Dziś jesteśmy w trakcie powoływania zespołu ds. dobrostanu zwierząt, ponieważ taki mamy obowiązek. Będzie się składał z dwóch doświadczonych pracowników instytutu. Nie jest natomiast jasno powiedziane, jaki rodzaj umowy musi być zawarty między instytutem, uczelnią czy hodowcą a takim ciałem doradczym i jak wycenić jego pracę. Próbują to ustalić nasi prawnicy.


MT: Dodatkowo kontrolę nad laboratoriami będą pełniły Inspekcje Weterynaryjne.


E.K.-J.:
Inspekcja Weterynaryjna wcześniej kontrolowała wyłącznie zwierzętarnie pod kątem warunków, w jakich żyją zwierzęta: kubatury pomieszczeń, wilgotności, temperatury. Dotychczas nie zajmowała się oceną prawidłowości wykonanego w laboratorium doświadczenia; robili to członkowie lokalnych komisji etycznych. Wydaje mi się, że lekarze weterynarii nie mają do tego pełnego przygotowania. A ich decyzje mogą nieść daleko idące konsekwencje, np. wstrzymujące badania. Zgodnie z prawem mogą podeprzeć się wiedzą ekspertów, ale nie muszą. Tym bardziej że na razie ich nazwiska są nieznane, ponieważ lista ekspertów jest w trakcie przygotowania przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.


MT: Na wniosek strony społecznej zapisano zakaz stosowania metod, które uniemożliwiają zwierzętom wydawanie głosu, np. przecinania strun głosowych. Jak często była stosowana ta procedura?


E.K.-J.:
Bardzo rzadko. Dotyczyła głównie badań behawioralnych, np. dotyczących porozumiewania się pozawerbalnego. W mojej ocenie to nie jest kluczowy zapis.


MT: Przeciwnicy badań in vivo często podkreślają, że testy, które dają pozytywne efekty u zwierząt, nie zawsze przekładają się potem na ludzi. W tym wypadku cierpienie zwierząt nie ma sensu.


E.K.-J.:
To prawda. Najwiarygodniejsze wyniki dają testy na naczelnych, które dziś są prawie zupełnie zakazane. Badania prowadzi się głównie na gryzoniach. Myszy czy szczury mają szereg mechanizmów regulacyjnych podobnych do tych, które występują u człowieka, ale jednak nie do końca są one tożsame. Zdarza się, że substancje działające na hodowli komórkowej nie działają na całym zwierzęciu, a spośród tych wybranych, które działają na organizmy myszy, z kolei nie sprawdzają się u człowieka. Tym bardziej trudno sobie wyobrazić, żeby wiedzę zdobytą in vitro bezpośrednio przykładać do pacjentów. Zmiana działania substancji na każdym etapie jest wpisana w ryzyko badań, ale nie jest to argument, żeby ich zaniechać w ogóle. Gdyby nie doświadczenia na zwierzętach, nie mielibyśmy leków, nie wiedzielibyśmy, jak leczyć cukrzycę i białaczkę. Nie rozwinęłaby się transplantologia. Długo można by wymieniać osiągnięcia medycyny, które były możliwe dzięki badaniom na zwierzętach. Wiele leków przeszło też do weterynarii, pomagając zwierzętom.


MT: Autorzy ustawy podkreślają, że dziś możliwe jest wdrażanie alternatywnych metod badań, jak np. hodowle komórek. Na ile one pozwolą ograniczyć eksperymenty na zwierzętach?


E.K.-J.:
Przede wszystkim badania na hodowlach komórkowych i coraz szersze stosowanie metod alternatywnych były także poprzednio. Największe wykorzystanie alternatywnych metod jest tam, gdzie robi się badania często powtarzalne, np. wymagane prawem testowanie wprowadzanych na rynek kolejnych partii produktów medyczno-weterynaryjnych. Sztuczna skóra pozwala na testowanie drażniących właściwości różnych substancji. Badania naukowe na hodowlach komórkowych mogą dostarczyć cennych informacji o procesach wewnątrzkomórkowych np. w testach toksyczności. Dziś robi się badania także na hodowlach organotypowych czy też przestrzennie hodowanych komórkach, pochodzących z różnych tkanek, np. komórki nerwowe z komórkami charakterystycznymi dla naczyń krwionośnych. Wciąż jednak nie da się odtworzyć złożonych interakcji charakterystycznych dla całego organizmu na wyodrębnionych komórkach, ponieważ są one pozbawione wpływu szeregu czynników, m.in. hormonalnych i nerwowych. W organizmie zachodzi wiele wzajemnych regulacji i oddziaływań: nerek na serce, serca na mózg, mózgu na wątrobę itd. Dlatego hodowle komórkowe są pożyteczne w pierwszej fazie testów, a potem muszą być poparte badaniami na zwierzętach. Możemy zmniejszyć liczbę zwierząt użytych do eksperymentu, ale wciąż nie ma szans, żeby całkowicie wyeliminować je z badań. Niektórych procesów zachodzących w organizmie nie jesteśmy w stanie zrozumieć bez ich wykorzystania.


MT: Kolejnym zapisem są szkolenia personelu placówek badawczych, które należy przeprowadzić do końca roku. Co jeśli nie wszystkich uda się przeszkolić?


E.K.-J.:
Na razie placówki prowadzą badania, na które już mają pozwolenia. Ale od 1 stycznia, żeby móc złożyć wniosek na nowe badania do lokalnej komisji etycznej, trzeba mieć ukończonych czasem kilka wielogodzinnych szkoleń. W naszym instytucie w badaniach uczestniczy czy też opiekuje się zwierzętami około 200 osób. W pierwszej wersji szkolić mieli się tylko nowi pracownicy, w ostatecznej wszyscy mają przejść szkolenia, mimo że niektórzy z nas od lat pracują naukowo, mają za sobą wiele szkoleń i przede wszystkim doświadczenie w pracy ze zwierzętami. Mam nadzieję, że uda się przeszkolić wszystkich, inaczej nie będą mogli planować doświadczeń, występować o pozwolenia na ich przeprowadzenie oraz wykonywać niektórych procedur, np. uśpienia zwierzęcia. Na szczęście udało się wynegocjować z ministerstwem przedłużenie terminu odbycia szkoleń do końca tego roku.


MT: Jakie będą koszty wprowadzenia nowych regulacji?

Do góry