Bez mojej zgody
Z leczenia został gips
Opracowała Iwona Dudzik
O ogromnej liczbie pacjentów z urazami oraz o skutkach niedostatecznego finansowania ich leczenia mówi prof. dr hab. med. Paweł Małdyk, krajowy konsultant w dziedzinie ortopedii i traumatologii narządu ruchu, kierownik Kliniki Ortopedii i Traumatologii Narządu Ruchu WUM
Chcę zwrócić uwagę na problem fatalnego w skutkach niedofinansowania ostrych dyżurów urazowych.
W tej chwili pacjenci urazowi, głównie z urazami kończyn górnych i dolnych, wręcz zalewają izby przyjęć. Kolejki są wielogodzinne.
Dyrektorzy szpitali jednak oszczędzają, więc zespoły dyżurujące w trybie ostrym są za małe w stosunku do potrzeb. Nawet w dużym mieście, takim jak Warszawa, często na dyżurze jest tylko dwóch lekarzy. Na ortopedów, zarówno na SOR, jak i w ambulatoriach, spada więc olbrzymia liczba konsultacji, zabiegów oraz operacji.
Praca ta jest niezwykle odpowiedzialna, a przy tym źle opłacana. Do tego w warunkach natłoku pacjentów łatwo popełnić błąd. Nic dziwnego, że do takiej pracy zaczyna brakować chętnych.
Trudną sytuację potwierdza liczba skarg kierowanych do ośrodków orzekających przy wojewodzie. Ich liczba znacznie wzrosła – procedury związane z urazami ortopedycznymi są już na drugim miejscu, po ginekologii.
Źródłem tego problemu są zbyt niskie wyceny procedur z zakresu chirurgii urazowej, szczególnie złamań i urazów, zwłaszcza wielomiejscowych. Przed dużymi stratami ratujemy się, wykonując te procedury, które wciąż jeszcze są opłacalne: leczenie schorzeń kręgosłupa czy endoprotezoplastyka stawów biodrowych i kolan. Pozwalają one zrekompensować częściowo straty.
Deficytowe finansowanie powoduje jednak, że szpitale unikają prowadzenia dyżurów urazowo-ortopedycznych. W efekcie nawet w takim mieście jak Warszawa w wielu dzielnicach dyżurów urazowo-ortopedycznych nie ma. Tam, gdzie jeszcze takie dyżury są, zagęszczenie pacjentów jest ogromne. Ponieważ jednak cały ten system jest niedofinansowany, nie można opłacić większej liczby lekarzy. Nie można także leczyć chorych droższymi, lecz bardziej skutecznymi metodami.
Ortopedia i traumatologia są jednymi z najbardziej „usprzętowionych” dziedzin medycyny. Chirurg ogólny potrzebuje skalpela i kawałka nici, a my do każdej drobnej czynności potrzebujemy oprzyrządowania – śrub, wiertarek, płytek, przy czym do każdego rodzaju urazów innych.
To powoduje, że nasza działalność nie jest tania. Dodatkowo koszty rosną, bo wchodzą nowoczesne zespolenia, a niestety, wszystko, co nowoczesne, bywa nie tylko lepsze, ale często także kilkakrotnie razy droższe. Tymczasem od 2010 roku wyceny się nie zmieniły.
Dochodzi do tego, że zakładamy opatrunki gipsowe, zamiast zespolić złamanie za pomocą śruby czy płytki, dzięki czemu chory mógłby chodzić już następnego dnia. Staramy się tego unikać, ale to z kolei odbija się na kondycji oddziałów. W moim odczuciu mamy obecnie do czynienia ze stopniową zapaścią w dziedzinie ortopedii i traumatologii narządu ruchu.
Tym, co trzeba zrobić, aby sytuacja się poprawiła, to właściwie wycenić koszty leczenia urazów.
Jak wiemy, dobrze wycenione dziedziny, jak np. kardiologia inwazyjna, nie mają takich problemów – są chętnie wykonywane, świadczeniodawcy wręcz konkurują między sobą. Nasza dziedzina lukratywna z pewnością nie jest.
Problem ten wiele razy był podnoszony w MZ i NFZ, ale nikt się tym nie interesuje. Jako konsultanci ponownie pisaliśmy do MZ, zwracając uwagę na konieczność zmiany kosztów procedur z zakresu ortopedii i traumatologii, ale otrzymaliśmy odpowiedź, że w tym roku nie będzie to rozpatrywane.
Dodatkowo sprawę komplikuje fakt, że ośrodki, które pełnią dyżury, mają różnych właścicieli – niektóre należą do uczelni, inne – instytutu albo samorządu. To powoduje nierówności finansowania.
Jeśli prezydent miasta dofinansowuje np. remont szpitala lub zakup sprzętu, wtedy oddział miejski jest w lepszej sytuacji niż klinika akademicka. Z kolei szpitale instytutowe, takie jak przy ul. Szaserów, który pełni ostry dyżur wojewódzki dla wszystkich ciężkich przypadków, czy szpitale akademickie, takie jak warszawskie przy ul. Lindleya czy Bródnowski, które nie mają takiej pomocy, mają wielkie kłopoty finansowe, bo nie są w stanie pokryć kosztów specjalistycznego leczenia chorych urazowych.
Obawiamy się, że jeśli taka sytuacja się utrzyma, oddziały ortopedyczne będą zamykane, a ortopedia w Polsce upadnie.