Praktyka lekarska

Lekarz rodzinny nie ma być omnibusem

O praktykach z prawdziwego zdarzenia z dr. hab. med. Tomaszem Tomasikiem, prezesem Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce, wybranym na kolejną kadencję, rozmawia Elżbieta Borek

Small tomasz tomasik 2 opt

dr hab. med. Tomasz Tomasik

MT: Jakie zadanie ma Kolegium Lekarzy Rodzinnych?


Dr hab. Tomasz Tomasik:
Kolegium zrzesza lekarzy posiadających specjalizację z medycyny rodzinnej, a jego misją jest działanie na rzecz budowy takiego systemu ochrony zdrowia, w którym podstawowa opieka zdrowotna będzie oparta na lekarzach rodzinnych. Chcielibyśmy, aby w Polsce każdy obywatel i jego rodzina znajdowali się pod opieką wybranego przez siebie lekarza rodzinnego, który nie tylko będzie diagnozował i leczył, ale także umiał zbudować dobre relacje ze swoimi pacjentami. Lekarz rodzinny daje choremu poczucie, że w momencie zachorowania można się do niego zgłosić, można przyjść, a nawet zadzwonić. Dodatkowo nie uchyli się przed pomocą w rozwiązaniu także innych, pozamedycznych problemów. Choroba jednego członka rodziny zakłóca jej funkcjonowanie, dlatego dobrze, jeśli rodzina ma jednego lekarza, do którego mogą się wszyscy zwrócić.


MT: To bardzo pięknie brzmi, ale pan wie najlepiej, że instytucja lekarza rodzinnego umarła wraz z zakończeniem II wojny światowej.


T.T.:
Faktycznie, ten system umarł wówczas w Polsce i w całym bloku wschodnim. Uruchomiono podstawową opiekę zdrowotną, gdzie pacjent miał mieć dostęp do tzw. lekarza rejonowego. I rzeczywiście miał, ale lekarz rejonowy zabezpieczał medycznie konkretne ulice, przydzielone przez dyrektora placówki medycznej. Jednak na świecie instytucja lekarza rodzinnego funkcjonowała i funkcjonuje z powodzeniem do dziś – w Holandii, Irlandii, krajach skandynawskich medycyna rodzinna kwitła i kwitnie. Dlaczego więc nie mogłaby u nas?


MT: Reforma sprzed 20 lat miała przywrócić znaczenie lekarza rodzinnego także w polskim systemie opieki zdrowotnej. Założenia były szczytne, ale wyszło jak zwykle!


T.T.:
Przez 20 lat udało się wykształcić nieco ponad 10 tys. lekarzy rodzinnych, a potrzeba co najmniej dwa razy tyle. Zamiast więc praktyk lekarzy rodzinnych z prawdziwego zdarzenia, opiekujących się pacjentami w sposób wszechstronny, systematyczny i ciągły, nadal funkcjonują duże ZOZ, gdzie lekarz ze specjalizacją z medycyny rodzinnej jest tylko szeregowym pracownikiem, a jego identyfikacja z pacjentem jest praktycznie żadna. Duże przychodnie zatrudniają kilkunastu lekarzy, często w niepełnym wymiarze godzin, więc pacjentowi rzeczywiście trudno mieć „swojego lekarza”, który go zna i jest dla niego stale dostępny.


MT: Mówi pan, że udało się wykształcić zaledwie 10 tys. lekarzy rodzinnych. To znaczy, że młodzi nie garną się do tej specjalizacji zawodowej. Dlaczego?


T.T.:
Przyczyn jest kilka. Jedną z nich jest brak perspektyw na prowadzenie własnej praktyki, gdyż na rynku dominują duże podmioty. Lekarz ze specjalizacją z medycyny rodzinnej trafia na ogół do pracy w dużej przychodni, gdzie nie ma wpływu na realizację zasad prawdziwej medycyny rodzinnej. Odpracowuje godziny i słabo identyfikuje się z pacjentami, którzy są pod jego opieką. To także powoduje obniżanie prestiżu tej specjalizacji. Wielu pacjentów rzeczywiście, tak jak pani powiedziała wcześniej, nie odróżnia lekarza pierwszego kontaktu od lekarza medycyny rodzinnej.

Młodzi zostali także zniechęceni ubiegłorocznymi działaniami ministra Arłukowicza. Jednym z nich była polityczna decyzja umożliwienia kontraktowania świadczeń podstawowej opieki zdrowotnej lekarzom innych niż medycyna rodzinna specjalności, to znaczy internistom i pediatrom. Od kwietnia ubiegłego roku mogą oni – tak jak wcześniej tylko specjalista medycyny rodzinnej – zapisywać pacjentów na własną listę. Co więcej, lekarz po specjalizacji z interny i pediatrii ma o wiele większe możliwości kształcenia i pracy niż lekarz po medycynie rodzinnej. Trudno się więc dziwić młodym ludziom, że chętniej wybierają tamte specjalizacje, po których też mogą pełnić funkcję lekarza opieki podstawowej, jak będzie trzeba.


MT: Czego konkretnie obawiają się studenci medycyny, że nie wybierają czteroletniej specjalizacji z medycyny rodzinnej?


T.T.:
Odstrasza konieczność posiadania szerokiej i różnorodnej wiedzy medycznej oraz wielu umiejętności niezbędnych w praktyce lekarza rodzinnego. Ale muszę powiedzieć: Lekarz rodzinny nie ma być omnibusem, który wyręcza wszystkich specjalistów, tylko koordynatorem działań diagnostyczno-terapeutycznych, opiekunem pacjenta, lekarzem, który ogarnia całość jego problemów i wiele z nich może rozwiązać bez ingerencji specjalistów. W innych krajach się to udaje, dlaczego u nas nie? Młodym lekarzom powiem po 20 latach praktykowania, że medycyna rodzinna to najciekawsza specjalizacja i taka, która daje najwięcej satysfakcji.


MT: Są lekarze rodzinni, którzy zwijają praktyki, gdyż jak twierdzą, nie są w stanie zarobić na siebie.


T.T.:
Rzeczywiście, system płatności per capita słabo motywuje do intensywnej pracy z pacjentami, podnoszenia jakości świadczeń i poszerzania ich zakresu. Nie jest ważne, ile wizyt miesięcznie się odbędzie, ile badań zostanie wykonanych. Płatność jest identyczna. Nie wiadomo też dokładnie, bo nie robi się takich analiz, z jakimi problemami zdrowotnymi najczęściej zgłaszają się pacjenci do lekarzy POZ, a w krajach zachodnich takie statystyki są oczywistością.


MT: Na czym skupi się pan w następnej kadencji?


T.T.:
Zależy mi, by niezależnie od wahań koniunktury politycznej lekarz rodzinny rozwijał się i doskonalił swoje umiejętności. Ważnym zagadnieniem jest współpraca z organizacjami pracodawców. Na pewno też będę kładł nacisk na badania naukowe i rozwój lekarzy w tym obszarze. Choroby, o których myślimy „banalne”, z którymi często zgłaszają się pacjenci do lekarza rodzinnego, po pierwsze, nie są banalne, a po drugie i zasadnicze, są słabo poznane. O wiele więcej wiemy o chorobach rzadkich i tych leczonych w szpitalach niż na przykład o infekcjach górnych dróg oddechowych. Mało specyficzne bóle głowy są gorzej przebadane niż udary mózgu. Takie dolegliwości, jak osłabienie, zawroty głowy, bezsenność, cierpnięcie i skurcze kończyn, bóle stawów, zespoły przewlekłego zmęczenia, są prawie wcale niepoznane. Badania w tym względzie są nieliczne, wyniki niejednoznaczne, a dolegliwości powszechne.

Do góry