ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Intensywna terapia
Pacjent z masywnym zatruciem rtęcią
Alicja Giedroyć
317 µg/ml – taką zawartość rtęci w moczu oznaczono u 32-letniego pacjenta Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Dopuszczalna norma to ok. 5 µg/ml.
– Nie mieliśmy dotychczas takiego przypadku – przyznaje prof. dr hab. med. Andrzej Kübler, kierownik kliniki. – Mało tego, nie słyszeliśmy o tak ciężkim zatruciu rtęcią w Polsce, a nawet w Europie. Tego typu przypadki opisywane były w krajach Trzeciego Świata i mają związek z kopalniami srebra. Z reguły kończą się źle. Także w naszej klinice nie mamy doświadczenia z zatruciami o tak ciężkim przebiegu.
Jak mówi prof. Kübler, wyjątkowość tego przypadku polega na tym, że według dostępnej wiedzy medycznej pacjent był nie do uratowania.
32-letni Krzysztof z Wołowa do wrocławskiej kliniki trafił w Boże Narodzenie 2014 roku. Prawie miesiąc wcześniej został pacjentem Kliniki Neurologii USK we Wrocławiu ze względu na niepokojące objawy neurologiczne: zawroty głowy, zaburzenia równowagi, drgawki i zaburzenia mowy. Pacjent miał ze sobą wyniki różnych badań i konsultacji, w tym wykluczające zatrucie rtęcią. Dlaczego rtęć? Pierwsze dolegliwości zaczęły się we wrześniu, wkrótce po rozpoczęciu pracy w zakładach chemicznych w Brzegu Dolnym. Ponieważ miał kontakt z urządzeniami, w których wykorzystuje się ciekłą rtęć, zaczął podejrzewać, że jego problemy są związane z tym silnie toksycznym metalem, o czym informował kolejnych lekarzy, którzy próbowali go zdiagnozować. Jednak wstępne konsultacje i badania to wykluczyły. I na nich opierali się lekarze, nie podejmując, jak się okazało, właściwego leczenia.
W Klinice Neurologii pobrano mocz i wysłano go na badanie poziomu rtęci. Wynik uzyskano dopiero po trzech tygodniach, 25 grudnia, wtedy też u chorego pojawiły się objawy niewydolności oddechowej, które były przyczyną przekazania go na oddział intensywnej terapii. Do objawów doszło zapalenie płuc i odma śródpiersia.
– Wyniki badań toksykologicznych były szokujące – w moczu stwierdzono kilkudziesięciokrotne przekroczenie dopuszczalnych norm zawartości rtęci – relacjonuje dr n. med. Jakub Śmiechowicz, lekarz prowadzący.
Stan przyjętego na oddział intensywnej terapii pacjenta wciąż się pogarszał, a neurologiczne objawy się nasilały. Wkrótce chory był całkowicie sparaliżowany, nie mógł samodzielnie oddychać. Został podłączony do urządzeń podtrzymujących funkcje życiowe organizmu, konieczna była tracheotomia oraz zniesienie świadomości i eliminacja bólu.
Jednak sam fakt prawidłowego rozpoznania niewiele zmieniał. Dr Śmiechowicz przyznaje, że terapia penicylaminą (lek chelatujący, stosowany w zatruciach metalami ciężkimi) została zastosowana zbyt późno. Substancja czynna wchodzi w reakcję z rtęcią, tworząc związek, który organizm może usunąć – ale zanim metal dostanie się do tkanek. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że toksyczne działanie rtęci u pacjenta trwało już przeszło dwa miesiące. W tym czasie trucizna mogła uszkodzić już wszystkie organy.
– Trzeba było ograniczyć się do leczenia objawowego i podtrzymywania funkcji organizmu za pomocą aparatury medycznej – wyjaśnia prof. Andrzej Kübler. – Życie pacjenta zależne było od mechanicznej wentylacji płuc, terapii nerkozastępczej stosowanej w celu przyspieszenia eliminacji rtęci z organizmu, sztucznego żywienia oraz ciągłej intensywnej pielęgnacji. Chory był także pod stałą opieką fizjoterapeutów i rehabilitantów. To wszystko, co mogliśmy zrobić. Stan pacjenta ani się nie poprawiał, ani nie pogarszał.
Jednak po przeszło trzymiesięcznej intensywnej terapii zastępującej czynność organizmu pacjent nagle zaczął sam oddychać i powoli wracały mu także inne funkcje. W krótkim czasie poruszał wszystkimi kończynami, zaczął nawiązywać kontakt z otoczeniem.
– Poprawa neurologiczna następowała szybko, a po usunięciu rurki tracheostomijnej mógł swobodnie rozmawiać – mówi dr Jakub Śmiechowicz. – Mimo to, gdy w maju był przekazywany do Kliniki Chorób Wewnętrznych i Zawodowych, wszystkie objawy neurologiczne jeszcze nie ustąpiły. Wciąż nie mógł np. samodzielnie oddawać moczu, badanie EMG wykazywało wyraźną poprawę czynności unerwienia kończyn górnych, ale z utrzymywaniem się cech ciężkiej polineuropatii nerwów kończyn dolnych. Teraz pacjent rehabilituje się w rodzinnej miejscowości, jest samodzielny, choć w dalszym ciągu osłabiony.
Przez cały czas przebywania na oddziale intensywnej terapii pacjent był konsultowany przez prof. Annę Skoczyńską z Kliniki Chorób Wewnętrznych, Zawodowych i Nadciśnienia Tętniczego UM we Wrocławiu.
– W leczeniu wszystkich chorób, a szczególnie zatruć, istotne znaczenie ma czas – dodaje dr Śmiechowicz. – Niemniej jednak kluczowe znaczenie miało podawanie leków odtruwających, głównie penicylaminy. Intensywna terapia pozwoliła utrzymać pacjenta przy życiu do czasu powrotu do zdrowia.