TYLKO DO 5 GRUDNIA! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
Błędne koło terapii
Gdy nikt dermatologa o zdanie nie pyta
Dr n. med. Danuta Rosińska-Borkowska1
Opracowała Olga Tymanowska
Można by ich nazwać pacjentami po przejściach. Leczą się od miesięcy, czasem lat. Wędrują od specjalisty do specjalisty. Gdzieś na początku tej drogi postawiono im diagnozę, potem ją zweryfikowano, wreszcie wrócono do pierwotnej. Różnie bywa. A samopoczucie pacjenta przez ten czas przypomina sinusoidę: lepiej, gorzej. Wreszcie jest tylko gorzej. I wtedy pacjent trafia na autorytet w swojej dziedzinie, który stawia nową diagnozę. Namówiliśmy takich specjalistów, by opowiedzieli, w jaki sposób doszli do prawidłowego rozpoznania. Powstały historie nie tylko medyczne, ale też pełne emocji, jak zwykle, gdy cierpienie miesza się z nadzieją.
Niech ta historia stanowi przestrogę dla tych, którzy prowadząc diagnostykę zmian skórnych, zapominają o dermatologach, kierując najczęściej pacjentów do chirurgów i alergologów. Obraz kliniczny opisanego pacjenta, tak charakterystyczny dla każdego dermatologa, u innych specjalistów budził szereg wątpliwości. Opóźnienie diagnostyczne, wiele niepotrzebnych dróg terapeutycznych doprowadziło do trwałego okaleczenia dziecka.
Portret pacjenta, który się do mnie zgłosił
Siedmioletni pacjent został przyjęty na Oddział Dermatologii Dziecięcej Szpitala św. Łazarza w Warszawie. Skierował go dermatolog, który konsultował go na oddziale chirurgicznym, gdzie chłopiec przez dwa tygodnie był hospitalizowany. W momencie przyjęcia na oddział dermatologii pacjent był w stanie ogólnym dobrym. Na skórze owłosionej głowy obecne były trzy rozległe guzy, wypełnione treścią ropną, z krzyżowymi nacięciami i sączkowaniem, wykonanym na oddziale chirurgicznym. W badaniu przedmiotowym: stan podgorączkowy, brak apetytu i uogólnione osłabienie.
Historia poprzedniej, nieudanej terapii
Dwa miesiące wcześniej matka zgłosiła się z dzieckiem do lekarza pediatry z powodu utrzymującej się od kilkunastu dni niewielkiej wypukłej zmiany na owłosionej skórze głowy. Lekarz stwierdził zmiany rumieniowo-naciekowe w obrębie skóry owłosionej głowy i podejrzewając rozpoczynający się ropień, włączył antybiotyk, zalecając kontrolę za siedem dni.
Wobec braku poprawy lekarz zalecił stosowanie antybiotyku przez kolejny tydzień.
Stan kliniczny chłopca nadal był niezadowalający. Dodatkowo matka zwróciła uwagę, że zmiana na skórze głowy powiększyła się, a chłopiec narzeka na brak apetytu i uogólnione osłabienie.
Lekarz stwierdził, że ropień wymaga nacięcia i opróżnienia. W tej sytuacji skierował pacjenta do chirurga.
Specjalista po oczyszczeniu zmiany włączył następny antybiotyk. Poprawy nie było mimo intensywnego leczenia, a guz stale się powiększał. Dodatkowo na skórze owłosionej głowy pojawiły się dwa mniejsze guzy. W związku z tym dziecko skierowano do leczenia szpitalnego na oddziale chirurgicznym.
Na oddziale chirurgii podjęto decyzję o konieczności wykonania nacięć krzyżowych guzów z głębokim sączkowaniem, co wymagało poddania pacjenta znieczuleniu ogólnemu. Po zabiegu włączono znowu antybiotykoterapię.
Stan kliniczny chłopca nadal nie był satysfakcjonujący. Dodatkowo po włączeniu leczenia antybiotykami zaobserwowano znaczne powiększenie guzów. Poproszono o konsultację dermatologiczną.
Dermatolog stwierdził grzybicę głęboką. Wykonał badanie mikologiczne i skierował dziecko na Oddział Dermatologii Dziecięcej Szpitala św. Łazarza.
Jak doszłam do prawidłowej diagnozy
Dla nas, doświadczonych dermatologów, już sam obraz kliniczny był bardzo charakterystyczny dla grzybicy głębokiej owłosionej skóry głowy. Potwierdziliśmy to badaniem mikologicznym bezpośrednim, lampą Wooda i posiewem – stwierdzono obecność Microsporum canis, dermatofitycznego grzyba, który stosunkowo rzadko daje postać grzybicy głębokiej.
Natychmiast odstawiliśmy antybiotyki, które nasilały infekcję grzybiczą, i włączyliśmy doustne oraz miejscowe leki przeciwgrzybicze. Bardzo szybko uzyskaliśmy poprawę. Najdłużej trwało zagojenie zmian po interwencji chirurgicznej. Przez trzy tygodnie stosowaliśmy opatrunki, żeby doprowadzić do zagojenia głębokich, krzyżowych nacięć, które pozostawiły blizny na całe życie.
Całe nasze postępowanie skupione było na tym, by zniwelować konsekwencje wcześniej popełnionych błędów.