Z dziejów farmakoterapii
Lek na zimnicę
Dr n. med. Iwona Korzeniewska-Rybicka
Chinina – lek odkryty dzięki wnikliwej obserwacji kontra oczyszczanie organizmu
Moje dzieciństwo naznaczone byłoby nieprawdopodobną traumą, gdyby nie chinina – „niezawodne lekarstwo na wszystkie choroby na świecie”. To dzięki „dwóm sporym słoikom napełnionym białym (chininowym) proszkiem” zdobytym gdzieś w czeluściach Afryki przez Stasia Tarkowskiego Nel przeżyła febrę, szczęśliwie dla niej i młodocianych czytelników.
Powyższe cytaty pochodzą naturalnie z Sienkiewiczowskiego „W pustyni i w puszczy”.
Nel chorowała na malarię, nazywaną tak od początku XVII wieku (od włoskiego mala aria – złe powietrze), a wcześniej od czasów średniowiecza znaną jako zimnica (ague). Przerywaną malaryczną gorączkę opisywano już w starożytnych pismach medycznych, takich jak pochodzący XXVII wieku p.n.e. chiński „Kanon Medycyny Wewnętrznej Neijing” czy pochodzący z VI wieku p.n.e. indyjski traktat medyczny „Susruta”. Próbowano leczyć ją na różne sposoby, używając czasami leków pomysłowych, kiedy indziej dziwacznych, a często także metod barbarzyńskich, np. flebotomii, które były raczej przyczyną śmierci chorych, a nie ich wyleczenia. Dopiero w pierwszej połowie XVII wieku świat zachodni natknął się w Nowym Świecie na rzeczywiście działający lek – sproszkowaną korę z peruwiańskiego drzewa, nazwany proszkiem jezuitów. Kolejne dwa stulecia zabrało powszechne zaakceptowanie medyczne aktywnego składnika tego proszku, czyli chininy.
Wraz z poszukiwaniem remedium głowiono się naturalnie nad przyczynami malarii. Jak błędne stawiano hipotezy, może posłużyć przykład Carla Linnaeusa (ryc. 1), który notabene nadał drzewu, z którego pozyskiwano proszek jezuitów, nazwę chinowiec. W 1735 roku Linnaeus ogłosił, że przyczyny malarii upatrywać należy w cząsteczkach gliny w wodzie pitnej. Glina utykać miała w naczyniach krwionośnych, a gorączka i poty były mechanizmami obronnymi organizmu w celu pozbycia się zatorów z gliny.
Zagadkę rozwoju malarii rozwiązano dopiero w końcu XIX wieku. 6 listopada 1880 roku francuski parazytolog i chirurg wojskowy Louis Alphonse Laveran (ryc. 2) stacjonujący w Algierii zauważył pasożyta w pobranej próbce krwi (w 1907 roku za odkrycia zarodźca malarii [Plasmodium malariae] odebrał Nagrodę Nobla). Kolejny noblista (Nobel z medycyny w 1902 roku) – sir Ronald Ross (ryc. 3), brytyjski parazytolog i patolog, a jednocześnie oficer stacjonujący w Indiach, odkrył, że pasożyty są przenoszone przez komary na ptaki, a potem okazało się, że jest to także sposób transmisji zarodźców u ludzi.
Proszek jezuitów
Pod koniec XVI wieku jezuici prowadzący chrystianizację w Wicekrólestwie Peru odkryli, że kora drzewa nazywanego w języku Indian Keczua quina-quina czy kina-kina ma działanie przeciwgorączkowe u robotników zatrudnionych w kopalniach srebra w prowincji Loja (obecnie południowy Ekwador). Z quina-quina pozyskiwano także żywicę, którą Indianie stosowali do leczenia ran, a którą Watykan zaaprobował jako święte krzyżmo do udzielania sakramentów tubylcom z Ameryki. Jezuita ksiądz La Paz rozpoczął wysyłkę kory quina-quina do Europy.
W 1633 roku augustianin ksiądz Antonio de la Calancha zidentyfikował gatunek drzewa, którego kora była szczególnie skuteczna (skuteczniejsza niż z quina-quina) w leczeniu przeciwgorączkowym. Drzewo zostało nazwane árbol de calenturas, czyli drzewo gorączki, a w 1742 roku Linnaeus ten właśnie gatunek nazwie chinowcem. Następnie jezuici zaczęli regularnie eksportować korę tego drzewa do swoich rzymskich zgromadzeń i nauczać o niej w trakcie częstych kongregacji i tak zaczęto jej używać w Europie od lat 40. XVII wieku. Gorącymi orędownikami nowego leku byli przełożony jezuitów kardynał Juan de Lugo i papież Innocenty X. Lek nazywano proszkiem jezuitów, ale także proszkiem kardynała Lugo, pulvis cardinalis, pulvis patrum czy na inne jeszcze sposoby.
Proszek księżnej
Jest też legenda, według której proszkiem quina-quina przesłanym przez zarządcę Loja wyleczono z trzeciaczki żonę wicekróla Peru donnę Any de Chinchón. Owa dama miała rozdawać ten proszek cierpiącym na nawracającą gorączkę w jej majątkach. W większości przypadków terapia miała być skuteczna. Niewątpliwie chinowiec (Cinchona), a także chinina zawdzięczają swoją nazwę właśnie od Any de Chinchón. W trakcie procesu nazewniczego, co widać, gdzieś zapodziało się „h” z nazwiska księżnej.
Co interesujące, nie można wykluczyć, że księżna nazywała się naprawdę Ana de Osorio, a Chinchón to nazwa jej posiadłości, a zarazem miejsca bogatego w drzewo chinowca.
Postrach gorączki
W Europie ok. 1643-1645 roku zaczęto stosować korę drzewa gorączki. W swoim podręczniku „Omnia praxis medica” Lazare Rivière (1585-1655), profesor medycyny z Montpellier, opisał 56 chorych na trzeciaczkę lub czwartaczkę. Do 1645 roku w sposób konwencjonalny leczono 13 osób; stosowano oczyszczanie organizmu: wywoływano wymioty i upuszczano krew. Potem stosowano u 43 chorych nowe lekarstwo, które nazywa febrigo nostro, czyli w wolnym tłumaczeniu „postrach gorączki”. Efekty leczenia były, co oczywiste, lepsze w drugiej grupie, w której Rivière notował, że „pacjent został całkowicie uwolniony od napadów potów i dreszczy”.
Co typowe dla ówczesnych lekarzy, Rivière trzymał w tajemnicy recepturę swojego leku, ale wszystko wskazuje na to, że była to kora chinowca pozyskana przez niego w Rzymie.