ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Wielka interna
Ryzyko poszukiwania nowych możliwości
O tym, co w życiu nie tylko chirurga najważniejsze, z prof. dr. hab. med. Adamem Dzikim, kierownikiem Kliniki Chirurgii Ogólnej i Kolorektalnej UM w Łodzi, rozmawia Olga Tymanowska
MT: Osiągnął pan w swojej dziedzinie dosłownie wszystko, zyskał pan zaufanie pacjentów i światową sławę. Jak udało się panu wejść na sam szczyt?
Prof. Adam Dziki: Jestem facetem z Mazur. Od najmłodszych lat wiedziałem, że chcę od życia czegoś więcej. Postanowiłem, że zostanę lekarzem. Jeszcze w czasie studiów fascynowałem się chirurgią i zdecydowałem, że poświęcę się tej dziedzinie. Planowałem powrót w rodzinne strony, ale otrzymałem propozycję pracy od prof. Alichniewicza, który był kierownikiem kliniki, w której byłem członkiem chirurgicznego koła naukowego. Podjąłem pracę na łódzkiej AM. Takiej szansy nie mogłem zmarnować. Postanowiłem podjąć pracę, zrobić doktorat i jak najszybciej wrócić na Mazury. Ale los zdecydował inaczej. Mieszkałem najpierw w hotelu asystenckim, potem udało mi się dostać mieszkanie. Z każdym rokiem byłem coraz bardziej osadzony w Łodzi. A potem poznałem łodziankę, z którą się ożeniłem. I to ostatecznie przesądziło, że dalsze losy związałem z tym miastem.
MT: Początkowo zajmował się pan chirurgią żołądka i naczyń.
A.D.: Wiedziałem jednak, że muszę poszerzyć horyzonty. Chciałem wyjechać. Wcześniej, jeszcze w latach 70., byłem na praktykach w Wielkiej Brytanii i w Grecji. To było bezcenne doświadczenie. Miałem kolegę, który skończył na uniwersytecie w Utrechcie wydział sztuk pięknych. Dowiedziałem się od niego, że tam jest też wydział lekarski. Napisałem list do kierownika kliniki chirurgicznej z prośbą o przyjęcie mnie na stypendium. Dość szybko otrzymałem pozytywną odpowiedź. Zaoferowano mi mieszkanie i bardzo dobre pieniądze w stosunku do tego, co się w tamtych latach w Polsce zarabiało. Wracając, byłem pełen energii. Wiedziałem, że przede mną na tym stypendium był dr Piotr Krokowicz, z którym po powrocie spotkałem się na jednym z sympozjów dotyczącym chirurgii żołądka. Zaprzyjaźniliśmy się. I to on mi powiedział: „Zbyt wiele osób zajmuje się górnym odcinkiem przewodu pokarmowego. Ty zajmij się dolnym”. Posłuchałem. Szybko doszedłem do wniosku, że ta dziedzina chirurgii odpowiada mi. Zorganizowałem poradnię proktologiczną, poradnię dla chorych ze stomią i zacząłem się tym poważnie interesować. Początki były trudne. Miałem bardzo małe doświadczenie. Postanowiłem więc pojechać do prof. Górala do Poznania, żeby od niego uczyć się chirurgii jelita grubego. Po miesiącu wróciłem, ale nadal nie miałem specjalnych sukcesów na swoim koncie. Wtedy dr Krokowicz powiedział, że w Paryżu odbywa się światowy zjazd chirurgów. Napisałem list z prośbą o zwolnienie mnie z opłat zjazdowych i wraz z żoną pojechałem na kongres. Wrażenie było ogromne. Zobaczyłem wszystkich największych chirurgów, których artykuły czytałem.
MT: Ale to nie ten kongres był dla pana przełomowy.
A.D.: Nie, to dopiero miało się wydarzyć. Za rok, czyli w 1986 roku, w Jerozolimie miał się odbyć zjazd towarzystwa chirurgii przewodu pokarmowego. Udało mi się wyjechać. W czasie bankietu powitalnego stałem w grupie kilku polskich chirurgów i profesora z USA, który narzekał na jakość amerykańskiej medycyny. Mówił, że Amerykanie nastawieni są tylko na „robienie kasy”, a on chciałby współpracować z kimś, kto mógłby zająć się nauką. Polacy zgodnie potakiwali, ale szybko zorientowałem się, że nikt nie rozumie, co profesor mówi. Pomyślałem, że to szansa dla mnie. Po paru godzinach podszedłem do profesora i powiedziałem, że jestem zainteresowany współpracą, a on zasugerował, żebym wystąpił o stypendium Fulbrighta. Dzięki jego wsparciu otrzymałem je i wyjechałem do Waszyngtonu. Pracowałem w wojskowej akademii medycznej w Bethesda, a potem w National Research Council, który był przy szpitalu marynarki wojennej, gdzie są leczeni prezydenci USA. Chodziłem na obchody, asystowałem przy zabiegach, brałem udział w zjazdach chirurgów. Uparcie myślałem o chirurgii jelita grubego. Przez dwa miesiące pracowałem z Lee Smithem, który był prezydentem Amerykańskiego Towarzystwa Chirurgii Kolorektalnej i operował m.in. Reagana. Praca z nim od świtu do nocy na bloku operacyjnym i w ambulatorium bardzo dużo mi dała. Ameryka coraz bardziej mi się podobała – zarabiałem, miałem duże mieszkanie, dzieci chodziły do dobrych szkół.
Wielka Interna
Wielu pacjentów cierpi na różne schorzenia związane z dolnym odcinkiem przewodu pokarmowego. Schorzenia proktologiczne są chorobami łagodnymi, ale dającymi uporczywe dolegliwości i znacząco obniżającymi jakość życia. Jednak rozpoznanie przyczyn tych dolegliwości często sprawia problemy.
Najczęściej diagnozowana jest choroba hemoroidalna i wszystkie objawy są jej przypisywane. Natomiast dolegliwości bólowe czy krwawienia mogą mieć wiele różnych przyczyn. Dlatego w tomie „Gastroenterologia” Wielkiej Interny przedstawiłem szereg częstych chorób proktologicznych. W rozdziałach, które napisałem, znajdują się informacje dotyczące zasad rozpoznawania i metod diagnostycznych, jak również leczenia schorzeń dolnego odcinka przewodu pokarmowego. Celem tych rozdziałów jest przedstawienie częstych chorób, z którymi może się zetknąć każdy lekarz w codziennej praktyce klinicznej. Rozpowszechnienie tej wiedzy przyspieszy diagnostykę w wielu obszarach.
W podręczniku Wielka Interna zwracam uwagę na proste metody diagnostyczne, które mogą mieć dla chorego kluczowe znaczenie. Przykład to badanie per rectum, które, nawet u pacjentów z dolegliwościami w dolnym odcinku przewodu pokarmowego, bardzo często nie jest wykonywane. Problemem jest także opóźnienie wykonania badania endoskopowego. Skutkiem są wielomiesięczne, a nawet wieloletnie opóźnienia diagnostyczne, szczególnie groźnie w przypadku chorób nowotworowych.
Zapadalność na raka jelita grubego w Polsce wzrasta z każdym rokiem, a wyniki leczenia są nadal niesatysfakcjonujące. Z prowadzonych przez naszą klinikę badań wynika, że opóźnienie z winy chorego to średnio pół roku, a z winy lekarza znacznie dłużej. Dlatego uważam, że diagnostyka i leczenie raka w Polsce jest jednym z najważniejszych problemów do rozwiązania. Mam nadzieję, że tom „Gastroenterologia” Wielkiej Interny pomoże w lepszym i szybszym leczeniu chorych z dolegliwościami ze strony dolnego odcinka przewodu pokarmowego.
MT: I wtedy podjął pan decyzję, która zaważyła na dalszej karierze.
A.D.: Mój szef i kierownik kliniki chirurgii z Wojskowej Akademii Medycznej USA zaprosili mnie na rozmowę. Powiedzieli, że ich zdaniem powinienem wrócić do Polski, gdzie mam szansę na karierę, a w USA będę jednym z wielu tysięcy chirurgów. Deklarowali pomoc niezależnie od tego, co postanowię. Zdecydowałem o powrocie. W USA musiałbym nostryfikować dyplom i od początku robić specjalizację. Miałem trzydzieści parę lat i doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu. Tym bardziej że do Polski mogłem wrócić, nie spaliłem za sobą mostów. Jednak po powrocie na Akademię Medyczną zastałem zmiany. Nowy szef nie miał dla mnie miejsca, zostałem zwolniony. I wtedy otworzyły się przede mną inne drzwi – Klinika Chirurgii na WAM. Zostałem jej szefem. Warunkiem była szybka habilitacja, którą zrobiłem w ciągu kilku miesięcy. Budowałem klinikę chirurgiczną, która miała coraz lepszą markę, co zostało potwierdzone w licznych rankingach, m.in. w Idealnej Klinice (Medical Tribune), zostaliśmy wskazani przez lekarzy chirurgów jako miejsce, gdzie najbardziej chcieliby pracować. To było duże wyróżnienie. Powoli spełniały się moje marzenia. Kolejnym etapem było nawiązanie współpracy międzynarodowej. Od 1995 roku, co dwa lata, organizuję sympozja z udziałem najwybitniejszych światowych chirurgów: prof. Fazio, Wexnera, Lee Smitha. To spowodowało zacieśnienie więzi. Zacząłem być zapraszany do innych krajów do wygłoszenia wykładów na sesjach plenarnych, miałem wykłady na całym świecie, napisałem rozdziały do kilku książek wydanych na Zachodzie, zacząłem organizować cieszące się ogromną popularnością warsztaty dotyczące technik chirurgicznych. To bardzo umocniło moją pozycję. Równolegle byłem wybierany do ZG Towarzystwa Chirurgów Polskich, a sześć lat temu zostałem prezesem tego towarzystwa. To ułatwiło mi nawiązanie współpracy z Niemieckim Towarzystwem Chirurgów, która nadal pomyślnie się rozwija. W kwietniu przyszłego roku wspólnie organizujemy zjazd chirurgów w Berlinie. Niemcy zadeklarowali, że polscy chirurdzy nie będą płacili opłaty zjazdowej. To też nasz sukces.
MT: Jest pan najbardziej utytułowanym chirurgiem w historii polskiej chirurgii.
A.D.: Dla mnie jednym z największych wyróżnień było otrzymanie tytułu członka honorowego Królewskiego Towarzystwa Chirurgów Anglii, a dwa lata później członka honorowego Amerykańskiego Towarzystwa Chirurgów. To jest prestiżowe członkostwo, ponieważ żyjących członków honorowych może być tylko stu. Żaden polski chirurg do tej pory nie był członkiem honorowym obu tych towarzystw. Za tym przyszło członkostwo honorowe Amerykańskiego Towarzystwa Chirurgii Kolorektalnej, a w ubiegłym roku Niemieckie Towarzystwo Chirurgów nadało mi tytuł członka honorowego. Moją wielką dumą jest także członkostwo honorowe nadane mi przez Towarzystwo Chirurgów Polskich. Byłem pierwszym polskim chirurgiem, który zdał europejski egzamin z chirurgii kolorektalnej (w Brighton w 2000 roku). I z tego też jestem dumny.
MT: Ukoronowaniem wieloletnich sukcesów była propozycja objęcia kierownictwa kliniki w nowojorskim Sloan Kettering Hospital. Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło.
A.D.: Ale taką propozycję otrzymało też dwudziestu kilku chirurgów, głównie z USA. Przeszedłem pierwszy etap, jednak potem zdałem sobie sprawę, że nie mam szans, bo mówimy o pracy w Nowym Jorku, stolicy świata, z roczną pensją przewyższającą milion dolarów. Ale dla mnie fakt, że byłem brany pod uwagę, to jedno z największych wyróżnień, jakie mnie spotkało.
MT: Nadal poszukuje pan nowych wyzwań. Jednym z nich jest szpital w Brzezinach.
A.D.: Większość profesorów w Europie pracuje na uniwersytetach przed południem, natomiast po południu w prywatnych szpitalach. Uważam, że budowanie ośrodka dla pacjentów, których stać na prywatne leczenie, miało sens. Udało się to dzięki współpracy ze spółką giełdową, która zapewniła zabezpieczenie finansowe, ja dałem nazwisko. Mimo wielu kłopotów ten szpital się rozwija. Praca tu jest wyzwaniem, bo szpital zarządzany prywatnie zawsze będzie dążył do doskonałości.
MT: Do doskonałości czy do zysków?
A.D.: Medycyna też jest biznesem. Tak jest na całym świecie. Ale biznes musi być oparty na najwyższej jakości. Jeśli szpital nastawia się tylko na zysk, nie dba o jakość usług, to jest zły kierunek. Ja sobie tego nie wyobrażam. Mimo że prowadzę komercyjny szpital, nie jestem głuchy na potrzeby pacjentów. Wiem, jak ciężkim przeżyciem jest choroba, i staram się moim chorym poświęcać maksymalnie dużo czasu i uwagi. Szanse na zdrowie nie mogą być uzależnione od grubości portfela. Natomiast jeśli ktoś chce mieć lepsze warunki, leżeć w sali jednoosobowej, powinien za to płacić. A pieniądze te posłużą też najbiedniejszym, bo się wyremontuje sale, kupi sprzęt. Dzięki nim możliwe jest podniesienie wartości szpitala, wyposażenie go, budowa jego marki. Najpierw trzeba zbudować wartość rynkową, dopiero wtedy może być mowa o jakichkolwiek zyskach.
MT: Czy dziś ocenia pan, że ta inwestycja była dobrym pomysłem?
A.D.: Mam różne momenty. Widziałem najlepsze placówki na świecie, wiem, jak one funkcjonują. Uważam, że przyszłość to medycyna uniwersytecka, ale też medycyna zarządzana prywatnie. I podejmując tę decyzję, byłem przekonany o słuszności swojego działania. Ale z drugiej strony miałem tyle kłopotów, że czasami zastanawiam się, czy warto. Byłem przygotowany na zazdrość kolegów, ale nie na taką skalę. Tak potężnej fali niechęci i zawiści się nie spodziewałem. I były momenty, kiedy tej decyzji żałowałem. Gdybym jeszcze raz ją podejmował, dobrze bym się zastanowił.