BLACK CYBER WEEK! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
Wielka interna
Los pisze najlepsze scenariusze
O tym, że w życiu wszystkiego nie da się zaplanować, i o telemedycynie jako wielkiej odpowiedzialności z prof. dr. hab. med. Ryszardem Piotrowiczem, kierownikiem Kliniki Rehabilitacji Kardiologicznej i Elektrokardiologii Nieinwazyjnej, rozmawia Olga Tymanowska
MT: Ma pan w życiu dwie pasje: kardiologię i żeglarstwo.
Prof. Ryszard Piotrowicz: Żeglarzem jestem od 16. roku życia, czyli od 1964 roku. Mam patent żeglarski nr 3100. Jestem żeglarzem śródlądowym, choć zdarza mi się pływać też na morzu. Właśnie wróciłem z mojego pierwszego rejsu po Oceanie Atlantyckim. Żeglarstwo to zawsze wielka przygoda, walka z przeciwnościami, która hartuje charakter, przyzwyczaja do nieprzewidzianych sytuacji i ułatwia podejmowanie szybkich decyzji. Myślę, że to jest taka szkoła życia, która każdemu się przydaje. I jeszcze jedno: szczęśliwy żeglarz to taki, który ma swój stały port, a ja mam wspaniałą rodzinę i ukochany dom na lądzie.
MT: Pana spotkanie z rehabilitacją kardiologiczną to zrządzenie losu. Bo chciał być pan psychiatrą.
R.P.: Droga do Instytutu Kardiologii była długa i pełna zakrętów. Studiowałem w WAM w Łodzi. Marzyło mi się zostać chirurgiem – „wyciąłem” na studiach nawet dwa wyrostki robaczkowe. Fascynowała mnie też psychiatria. Byłem zauroczony sylwetką i książkami prof. Kępińskiego. Zaraz po studiach trafiłem do jednostki wojskowej (artyleria przeciwlotnicza), potem zostałem lekarzem zgrupowania SUEZ w ramach wojsk ONZ na Synaju. Po powrocie rozpocząłem specjalizację z psychiatrii, ale czasem życie pisze inne scenariusze. I tak zrezygnowałem z psychiatrii i pracując w ramach wolontariatu, rozpocząłem pierwszy stopień specjalizacji z chorób wewnętrznych.
Później przeniosłem się do Warszawy. Tu zrobiłem specjalizację drugiego stopnia z chorób wewnętrznych i z kardiologii. Zafascynowała mnie osobowość i wiedza ówczesnego doc. Andrzeja Dąbrowskiego i nierozłączna z nim elektrokardiologia. To jemu zawdzięczam rozwój. Z drugiej strony dzięki współpracy i zaliczeniu mnie do zespołu prof. Wandy Aleksandrow równocześnie pracowałem na sali intensywnej terapii. Tak było przez prawie 20 lat. I nigdy do głowy mi nie przyszło, że zajmę się rehabilitacją. Podobnie jak wszyscy kardiolodzy uważałem, że rehabilitacja kardiologiczna to tylko gimnastyka poranna.
MT: Po zrobieniu doktoratu z bloków wielowiązkowych przyszła kolej na dalsze decyzje.
R.P.: To były lata 80. Szukałem nowych obszarów w elektrokardiologii. Wartość diagnostyczna standardowego EKG nie była zadowalająca. Przyczyna? Wykonujemy badanie, gdy chory leży, w warunkach komfortowych, a nie wiemy jednak, jak jego serce pracuje w trakcie często niezwykle złożonej codziennej aktywności i w nocy. I wtedy przyszły informacje ze świata, że są aparaty, które monitorują sygnał bioelektryczny serca w trakcie normalnej aktywności. Wydawało się, że to zrewolucjonizuje kardiologię. Rozpocząłem starania, żeby taki aparat sprowadzić. W końcu moje działania zostały uwieńczone sukcesem.
Wielka Interna
Dlaczego w podręczniku Wielka Interna jest rozdział poświęcony rehabilitacji kardiologicznej? To jest pytanie, które zadaje wielu lekarzy. Wiedza na ten temat jest stosunkowo skromna, a wynika to z tego, że kiedyś rehabilitację kardiologiczną mylono z leczeniem sanatoryjnym, a i wiedza na jej temat kilkanaście lat temu była niepełna.
Dziś wiemy, że kompleksowa rehabilitacja kardiologiczna jest równoważna w stosunku do innych metod stosowanych w kardiologii, a jej zaniechanie to błąd w sztuce. Dlatego też rozdział poświęcony tej tematyce znalazł się w takim szacownym wydaniu, jakim jest Wielka Interna.
W rozdziale, który napisałem, chciałem przekazać informacje, jak ta metoda terapii powinna być realizowana. Medycyna końca XX wieku rozpoczęła erę bardzo wąskich specjalności. I choć na początku wydawało się to korzystne, szybko okazało się, że nie tędy droga. Postanowiono spojrzeć na człowieka holistycznie. Dlatego pierwsza zasada rehabilitacji to jej kompleksowość. Na czym ona polega? Rehabilitacja to zarówno optymalizacja dotychczasowej terapii farmakologicznej i interwencyjnej, jak i kinezyterapia, psychoterapia, zwalczanie czynników ryzyka i wdrażanie prozdrowotnego trybu życia. Pozostaje jeszcze socjologia i seksuologia. Kompleksowa rehabilitacja musi być realizowana przez zespół, dlatego kolejna jej cecha to integracja działań specjalistów z różnych dziedzin. To holistyczne działanie nie tylko poprawia jakość życia, lecz także wydłuża życie.
MT: Zdecydował przypadek.
R.P.: Pracowałem wtedy w szpitalu na Szaserów. Mieliśmy szczęście, że naszym pacjentem został wysoko postawiony generał. Wyleczyliśmy go, więc przy pożegnaniu zapytał, czy może w czymś pomóc. Przyznaliśmy, że szukamy środków na zakup Holtera. Generał zaprowadził nas do swojego zwierzchnika. Pierwsze pytanie dotyczyło ceny. Z pewnym wahaniem, bo przecież chodziło o bardzo duże pieniądze, powiedziałem, że koszt urządzenia to prawie 30 tys. dol. Generał na to: „To w czym problem? Przecież to nawet nie kosztuje tyle, ile jedna lufa czołgu T-54”. To, co wydawało się poza zasięgiem, w ciągu 15 sekund stało się możliwe. W ten sposób sprowadziliśmy Holtera do Polski, a na Szaserów powstał ośrodek, w którym kształciliśmy kadry z zakresu wdrażania tego badania. W tamtym czasie wraz z grupą zapaleńców założyliśmy w ramach PTK sekcję holterowską, której zostałem prezesem. Zajmowaliśmy się rozpowszechnianiem tego badania i edukacją środowiska kardiologów. Stworzyliśmy zjawisko zwane „Kościeliskiem”. Udział w kreowaniu tych spotkań przez pewien okres stanowił treść mojego życia.
W Polsce badanie Holtera dość szybko stało się powszechne. Stawaliśmy się potęgą w dziedzinie elektrokardiologii, co wyniosło mnie na najwyższe szczeble organizacyjne międzynarodowego towarzystwa holterowskiego (International Society for Holter and Noninvasive Electrocardiology). Byłem członkiem zarządu, a cztery lata temu zostałem prezydentem tej organizacji. Byłem pierwszym kardiologiem pracującym w Polsce, który objął tę funkcję. Podkreślam, że był to wyraz uznania nie tylko dla moich osiągnięć, lecz także całego środowiska polskich elektrokardiologów. Tu chciałbym wspomnieć wybitną rolę prof. Wojciecha Zaręby pracującego od ponad 20 lat w USA.
MT: Zapotrzebowanie na badanie holterowskie stało się tak duże, że Polska kupiła licencję i jako jeden z niewielu krajów zaczęliśmy produkować te aparaty.
R.P.: Tak, ale jak to Polacy, chcieliśmy coś poprawić. W związku z tym wraz z kolegami z WAT postanowiliśmy napisać lepszy program do analizy holterowskiej. I gdy już był gotowy, wgraliśmy go na dyskietki i pojechaliśmy do Oxfordu. Anglicy obejrzeli program, ugościli nas, ale dyskietki gdzieś zginęły. I dwa lata później ukazał się najnowszy system, który uwzględniał to, co zaproponowaliśmy.
Wiedza na temat Holtera w Polsce prężnie się rozwijała. Tu powstały pierwsze podręczniki na ten temat, które współredagowałem z profesorami Barbarą Dąbrowską i Andrzejem Dąbrowskim. Pod moją redakcją, ale przy współudziale kilkunastu wspaniałych współautorów wyszła pierwsza na świecie książka na temat zmienności rytmu zatokowego, do której wstęp napisał guru w tej dziedzinie, prof. Malik.
MT: I mimo wielu sukcesów po 30 latach odszedł pan z Szaserów i zajął się rehabilitacją kardiologiczną.
R.P.: Po nadaniu mi tytułu profesora uznałem, że formuła funkcjonowania w tym szpitalu wyczerpała się. W związku z tym przyjechałem do Instytutu Kardiologii i spytałem ówczesnego dyrektora, prof. Zygmunta Sadowskiego, czy nie ma dla mnie pracy. Pamiętam jego słowa: Widzi pan ten barak? Jak pan umie wypisywać recepty i leczyć ludzi, to w tym „baraku” jest klinika rehabilitacji.
Okazało się, że kierujący nią prof. Rudnicki powoli przechodzi ma emeryturę. Prof. Sadowski zaproponował, bym zajął jego miejsce. Nie myślałem wcześniej o rehabilitacji, więc propozycja bardzo mnie zdziwiła. Postanowiłem jednak, że skoro mam zostać szefem, to utworzę klinikę rehabilitacji i elektrokardiologii nieinwazyjnej, a potem powolutku z tej rehabilitacji się wycofam.
Na początku byłem sceptyczny, ale szybko się przekonałem, że tutaj naprawdę można ludziom pomagać. A ja nie bałem się pacjenta zagrożonego, pacjenta z niewydolnością serca. Miałem staż na intensywnej terapii, znałem świetnie elektrokardiologię, zaburzenia rytmu i miałem żyłkę holterowską. Ale o rehabilitacji nie miałem zielonego pojęcia. Potworny wysiłek, bardzo duża przyjaźń prof. Rudnickiego, który mnie w to wszystko wprowadzał, spowodowały, że po pewnym czasie zobaczyłem, jak fascynująca jest to dziedzina wiedzy.