Bez mojej zgody

Mądry Polak po jodzie

Opracowała Iwona Dudzik

Co zrobić, by obniżenie spożycia w Polsce soli kuchennej, obowiązkowo jodowanej w naszym kraju, nie wpłynęło na obniżenie potencjału intelektualnego społeczeństwa oraz na ponowny wzrost zachorowań na choroby tarczycy – tłumaczy prof. dr hab. med. Andrzej Lewiński, kierownik Kliniki Endokrynologii i Chorób Metabolicznych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, krajowy konsultant w dziedzinie endokrynologii.

Pod koniec lat 90., a dokładnie w 1999 roku, wraz z prof. Zbigniewem Szybińskim z Krakowa, zostaliśmy koordynatorami wprowadzonego po raz pierwszy w Polsce narodowego programu eliminacji niedoboru jodu. Program odniósł niebywały sukces, ponieważ w niedługim czasie problem niedoboru jodu istotnie się zmniejszył, następnie zniknęło z obszaru Polski wole endemiczne i kilka lat później WHO oraz ICCIDD usunęły nasz kraj z mapy państw dotkniętych tym niedoborem.

Udany program zdrowia publicznego

Dzięki temu, że ówczesne MZ uznało zasadność presji wywieranej przez grupę uznanych w naszym kraju profesorów endokrynologii i zgodziło się na wprowadzenie rygorystycznej profilaktyki jodowej (zarządzenie ministra zdrowia z dnia 24 lipca 1996 roku, weszło w życie 24 stycznia 1997 roku), udało się wyeliminować stwierdzany wcześniej niedobór jodu (stopnia łagodnego bądź umiarkowanego), a co z tego wynika – zmniejszyć zapadalność na choroby tarczycy. Było to znakomite osiągnięcie, przykład jednego z najbardziej udanych programów zdrowia publicznego wdrożonych przez Ministerstwo Zdrowia.

Przypomnę tylko, że do właściwego zrozumienia zagrożeń wynikających z niedoboru jodu w organizmie oraz do poważnego zaangażowania się w przeciwdziałanie temu zjawisku skłoniła nas tragiczna awaria elektrowni atomowej w Czarnobylu w kwietniu 1986 roku. Zyskaliśmy wtedy naukowe dowody, że w Polsce, szczególnie południowo-wschodniej, występują istotne niedobory tego pierwiastka, co skutkuje obecnością wola u Polaków, zwłaszcza u dzieci. Niedobór ten powodował zwiększoną jodochwytność tarczycy i większe narażenie na następstwa wszelkich awarii skutkujących uwolnieniem do środowiska radioaktywnego jodu. Nieudane próby wprowadzenia profilaktyki jodowej w Polsce w oparciu o model nieobligatoryjny miały miejsce już w latach 80. Jednak, jak już wspomniałem, wskutek naszych zabiegów w 1997 roku, minister zdrowia swoim zarządzeniem wprowadził powszechny, obligatoryjny obowiązek jodowania soli kuchennej dla konsumentów indywidualnych. Obywatel miał dostęp w sklepach wyłącznie do soli z dodatkiem jodku potasu – 30 mg na kg soli kuchennej, którą na rynek dostarczały cztery kopalnie: Inowrocław, Kłodawa, Wieliczka i Bochnia.

W momencie wprowadzania soli jodowanej do obrotu w Polsce, u kilkunastu do kilkudziesięciu procent – nawet powyżej 30 proc. – dzieci (w zależności od województwa) stwierdzano wole, czyli powiększenie tarczycy. Można było mówić o tzw. wolu endemicznym (jest to wole na obszarach, na których więcej niż pięcioro dzieci w wieku szkolnym z klas I-VI ma powiększoną tarczycę). Ponownie wykonane w 1999 roku badania wykazały, że wole endemiczne w Polsce ustępuje, a po kilku latach niemal całkowicie zniknęło, co potwierdzają kolejne badania dzieci szkolnych z roku 2010 i 2016 (badania dr. Arkadiusza Zygmunta i współpracowników z mojej kliniki).

Zmieniły się proporcje

Obecnie u zaledwie kilku procent (przeciętnie 2-4 proc.) stwierdza się powiększoną tarczycę, jednak jeśli nawet, to nie z powodu niedoboru jodu, ale z powodu tzw. chorób autoimmunizacyjnych tarczycy (choroba Hashimoto, choroba Gravesa i Basedowa). Pod wpływem normalizacji podaży jodu zmieniła się również dystrybucja poszczególnych chorób prowadzących do nadczynności tarczycy w naszej populacji. I tak, w Polsce przed wprowadzeniem soli jodowanej za nadczynność tarczycy odpowiadało głównie wole guzkowe toksyczne, a na drugim miejscu choroba Gravesa i Basedowa. Było to niekorzystne, bowiem na podłożu wola guzkowego toksycznego mogły powstawać nowotwory pęcherzykowe tarczycy, także raki.

Dzięki programowi eliminacji niedoboru jodu proporcje chorób objawiających się nadczynnością tarczycy zmieniły się – obecnie za 90 proc. przypadków nadczynności odpowiada choroba Gravesa i Basedowa, co znamionuje kraje o właściwej bądź wysokiej podaży jodu. Wole guzkowe toksyczne, które grozi rakiem tarczycy, występuje w Polsce wielokrotnie rzadziej.

Jeśli z kolei spojrzymy wyłącznie na różne rodzaje raków tarczycy (raki tego gruczołu stanowią łącznie około 1 proc. stwierdzanych nowotworów), to w latach 80. i 90. dominował dość agresywny rak pęcherzykowy, który stanowił wtedy nawet do 50 proc. przypadków raka tarczycy. Pod koniec lat 90. XX wieku i w pierwszej dekadzie XXI wieku proporcje poszczególnych typów raka tarczycy diametralnie się zmieniły i obecnie dominuje rak brodawkowaty. Jest to ogromna korzyść, bowiem rak brodawkowaty jest zazwyczaj znacznie mniej agresywny, leczy się go łatwiej, a przeżycia chorych są znacznie dłuższe.

Jednak, gdy wydawało się, że problem niedoboru jodu przestaje w Polsce istnieć, na pierwszy plan wysunął się inny istotny problem. Właściwie już od początku zarzucano nam, że w profilaktyce jodowej jako nośnik jodu zastosowaliśmy mało pożądaną substancję – chlorek sodu, przeciwwskazany w nadciśnieniu tętniczym i chorobach serca. Tymczasem w Polsce spożycie chlorku sodu było i jest nadal nadmierne – jeszcze kilka lat temu normę spożycia wyznaczoną przez WHO (5 g dziennie) przekraczaliśmy trzykrotnie.

Przesoliliśmy z jodem?

Wyśmiewano nas, że „przesoliliśmy z jodem” (tytuł jednej z łódzkich gazet codziennych). Obecnie mamy sygnały z Głównego Inspektoratu Sanitarnego (GIS), że spożycie soli w populacji polskiej obniżyło się ostatnio o 30 proc., ale w dalszym ciągu potrzebne jest ograniczenie spożywania słonych pokarmów. Zdecydowanie zgadzamy się z kardiologami i hipertensjologami, że nie należy nikogo zachęcać do spożywania soli. Jednocześnie obawiamy się, że dalszy spadek spożycia soli jodowanej odbije się niekorzystnie na profilaktyce jodowej i epidemiologii chorób tarczycy. Ta sytuacja skłania nas do ponownego przyjrzenia się programowi jodowemu, który formalnie, jako zarządzenie ministra zdrowia, w dalszym ciągu obowiązuje, a nawet kilka lat temu został uzupełniony dokumentem dopuszczającym dodatkowo do jodowania produktów spożywczych jodan potasu (KIO3).

Na apele innych specjalistów o zmniejszenie ilości spożywanej soli odpowiadamy: zgoda, promujmy zdrowe i racjonalne odżywianie, ale w takim razie wprowadźmy jodek potasu do innych nośników, np. jodujmy wody mineralne. Postulat ten zresztą już zaczęliśmy wprowadzać w życie – w celu uzupełniania jodu rekomendowaliśmy picie wód niskozmineralizowanych, niskojodowych, zawierających nie więcej niż 200 µg jodku potasu w litrze. Jako Polska Komisja ds. Kontroli Zaburzeń z Niedoboru Jodu rekomendowaliśmy kilka marek polskich wód mineralnych, które zawierają jod w takich ilościach. Zalecamy je obecnie (zamiast chlorku sodowego z jodkiem potasu, czyli soli jodowanej) szczególnie kobietom ciężarnym.

Innym naszym działaniem pod koniec lat 90. było wprowadzanie jodu do łańcuchów pokarmowych poprzez podawanie go trzodzie i bydłu w hodowlach w postaci specjalnych lizawek, tzn. w blokach zawierających sól jodowaną (zwierzęta lubią smak słony). W ten sposób jod przenikał do tkanek zwierzęcych, a następnie do produktów takich jak mięso i mleko, stąd dalej, zgodnie z łańcuchami pokarmowymi, do gleby, roślin, w tym do warzyw i owoców.

Jednak i te działania to za mało. Obecnie wraz z prof. Alicją Hubalewską-Dydejczyk, nowo powołaną przewodniczącą Polskiej Komisji ds. Kontroli Zaburzeń z Niedoboru Jodu, zabiegamy w Ministerstwie Zdrowia o przyjęcie nowego programu jodowego (poprzedni skończył się kilka lat temu), który umożliwi monitorowanie zaopatrzenia populacji polskiej w jod i w ten sposób uchroni nas przed ewentualnym powrotem endemii wola. Nie chcemy, aby przez zaniedbanie nasze wspólne osiągnięcia zostały zniweczone.

Należy podkreślić, że za choroby układu nerwowego ograniczające sprawność psychiczną i inteligencję odpowiedzialny jest ciężki niedobór jodu, prowadzący do głębokiego niedoboru hormonów tarczycy. Taka sytuacja występuje np. w chorobie zwanej wrodzoną niedoczynnością tarczycy, która jeśli nie jest leczona bądź jest leczona niedostatecznie, może doprowadzić do tzw. kretynizmu tarczycowego. Na szczęście niedobory jodu w Polsce nigdy nie były aż tak duże, aby doprowadzić do tak ciężkich chorób tarczycy. Jednak opublikowano wiele danych świadczących, że społeczeństwa żyjące na terenach zasobnych w jod charakteryzują się wyższym ilorazem inteligencji. Właściwe zaopatrzenie w jod i hormony tarczycy wpływa bowiem na prawidłowy rozwój neuronów (komórek układu nerwowego) oraz procesy mielinizacji włókien nerwowych, a także na inne zjawiska, np. właściwy rozwój i prawidłowy wzrost układu kostnego. Prawidłowa podaż jodu ogranicza także występowanie wola guzkowego i w ten sposób agresywnych postaci raka tarczycy.

Żeby sprawa nie wymknęła się spod kontroli

Program jodowy sterowany przez MZ jest potrzebny również w celu właściwej kontroli i monitorowania zaopatrzenia w jod we wszystkich województwach, szczególnie w południowo-wschodniej części kraju, choć wiadomo, że właściwa dieta osoby normalnie odżywiającej się, tzn. bez ograniczeń (np. diety wegetariańskiej czy wegańskiej), zawiera dostateczną ilość jodu (150 µg dziennie wg WHO). Istotą programu byłoby stworzenie możliwości podjęcia interwencji w przypadku, gdyby badania wykazały ponowne zagrożenie skutkami niedoboru jodu.

W programach zdrowia publicznego podobnego typu stosuje się metody epidemiologiczne badań naukowych bazujących na badaniu losowo wybranej próbki populacji, nie sposób bowiem przebadać wszystkich.

Do góry