Etyka
Jak powstawał Kodeks Etyki Lekarskiej
Opracował Jerzy Dziekoński
O wpływie zapisów KEL na Europę oraz o próbach odrzucenia dokumentu mówi jego współtwórca, prof. dr hab. med. Zbigniew Chłap.
Powstanie kodeksu zapoczątkowało w 1989 roku walne zebranie delegatów wszystkich okręgowych izb lekarskich, które wybrało komisję etyki lekarskiej. Głównym jej zadaniem było stworzenie nowego kodeksu, który odpowiadałby współczesnym czasom. W zespole redakcyjnym obok mnie znaleźli się dr Jerzy Umiastowski, dr Wanda Terlecka, dr Maria Łastowska oraz dr Stanisław Wencelis. Od razu przystąpiliśmy do pracy. Początkowo mieliśmy trzy lata na przygotowanie projektu. Później skrócono ten termin do roku, nastąpiło więc ogromne przyspieszenie.
Nie pisaliśmy kodeksu od nowa. Komisja etyki zredagowała go w oparciu o piękną polską tradycję deontologiczną, czyli na podstawie istniejących kodeksów, np. zasad deontologicznych, które powstawały w ubiegłych latach, m.in. pod kierownictwem prof. Józefa Bogusza. Studiowaliśmy też europejskie kodeksy. Warto zrobić dygresję. Otóż powstanie naszego kodeksu odbiło się echem nie tylko w Polsce, ale również poza jej granicami, także w krajach zachodnich. Docierały do nas opinie, że jest on wyrazem odwagi i zapewne będzie wzorem dla podobnych, zagranicznych kodeksów. Jan Paweł II pobłogosławił ten kodeks i bardzo pozytywnie się o nim wyrażał.
Kodeks był wzorem dla czeskiego i słowackiego. Kilka lat temu miałem wykład we Lwowie na temat KEL. Zapisy naszego kodeksu na tyle odpowiadały kolegom z Ukrainy, że niebawem otrzymałem od nich pismo z informacją, że KEL stanowił podstawę do napisania ukraińskiego. Może nie są to istotne szczegóły, ale obrazują potrzebę spisywania zbioru zasad etyki i deontologii lekarskiej, praw i obowiązków lekarzy wobec chorego.
Jednak dla części polskiej społeczności lekarskiej kodeks był szokujący i stał się nawet celem agresywnej krytyki. Odbieraliśmy sygnały, że jest bezprawny i zbyt restrykcyjny. Lekarze w kilku izbach próbowali odrzucić KEL, ale szczęśliwie do tego nie doszło, bo mogliśmy odpowiedzieć na większość krytycznych uwag.
Niektóre zarzuty były w pewnym sensie uzasadnione. Krótki termin, jaki narzuciła NIL, nie pozwalał spełnić oczekiwań społeczności lekarskiej dotyczących wymogu bardzo szerokiej konsultacji projektowanego kodeksu. Było wówczas 114 tys. lekarzy. Nie byliśmy w stanie dać wszystkim do przeczytania tego tekstu i odpowiedzieć na wszystkie komentarze czy uwagi. Dopilnowaliśmy jednak, żeby każda izba lekarska otrzymała projekt na kilka miesięcy przed ostatecznym jego uchwaleniem i dołączyliśmy prośbę o opinię środowiska. Spowodowało to istne wrzenie wśród lekarzy. Wielu z nich domagało się, żeby kodeks napisać na nowo i dokonać szerokiej konsultacji.
To było, moim zdaniem, swego rodzaju zachłyśnięcie się demokracją – dodajmy, źle pojmowaną. Przed 1989 rokiem, w sensie powszechnej wolności wypowiadania się, byliśmy milczącym społeczeństwem. Po przełomie 1989 roku w pewnych kręgach pojawiło się przekonanie, że wszyscy będą mogli decydować o wszystkim. Tymczasem w demokracji w wielu ważnych kwestiach decyzje podejmują wybrani przedstawiciele społeczeństwa, w tym przypadku delegaci środowiska lekarskiego. Warto wspomnieć, że nasza prośba o zaopiniowanie projektu kodeksu dotarła do części lekarzy. Mam zbiór 140 wypowiedzi z różnych miast. Poza tym, jeszcze z okresu przed nowelizacją KEL, która nastąpiła dwa lata po jego przyjęciu, zachowało się ok. 600 wypowiedzi lekarzy i instytucji zdrowia ze szczegółowymi opracowaniami i uwagami merytorycznymi. Uważam to za fenomen, bo trudno mi sobie przypomnieć, żeby w przypadkach dotyczących etyki lekarskiej wypowiedziało się aż 600 korespondentów, nie licząc komentarzy prawników, filozofów czy polityków.