Na ważny temat
Czas pomyśleć o własnym bezpieczeństwie
O tym, że wciąż poznajemy nowe wirusy z prof. dr. hab. med. Włodzimierzem Gutem z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH rozmawia Iwona Dudzik
MT: Czy dla pana jako naukowca śledzenie epidemii koronawirusa jest w jakimś stopniu fascynującym zjawiskiem?
Prof. Włodzimierz Gut: Nie bardzo. Odkryliśmy nowego wirusa, ale różnych wirusów co roku odkrywamy wiele. Jedynie szum medialny tym razem jest większy. Pewnie dlatego, że podczas poprzedniej epidemii spowodowanej SARS, która też miała miejsce w Chinach, reakcja tamtejszych władz była opóźniona. Więc choć teraz zagrożenie jest mniejsze niż podczas SARS, władze niekiedy wręcz przesadnie demonstrują swoje zaangażowanie.
MT: Czym jeszcze wyróżnia się inwazja nowego wirusa?
W.G.: Sam wirus jest mniej groźny – umieralność wynosi ok. 2-3 proc., podczas gdy przy SARS wynosiła 10 proc. Ale czasy się zmieniły. Ludzie częściej się przemieszczają, a przy tym są mniej podatni na wszelkie ograniczenia wolności osobistej, więc wirus rozprzestrzenia się szybciej. Oto przykład: pewien Niemiec znalazł się w grupie, która miała być obserwowana. Powiedział: nie, ja mam urlop, jadę na Wyspy Kanaryjskie. No i teraz mamy ognisko na Wyspach Kanaryjskich.
MT: Procedury nie działają?
W.G.: Procedury, które opracowaliśmy podczas MERS czy SARS, są sprawdzone. Zawodzą ludzie.
MT: A przykłady?
W.G.: Obawy, że wirus z Wuhanu się rozniesie, były uzasadnione. W okresie nowego roku tradycyjnie w Chinach około miliarda ludzi przelewa się z jednego końca kraju na drugi, by ten jeden raz w roku spędzić czas z rodziną. Aglomeracja Wuhan to wprawdzie kilkanaście milionów ludzi, ale odcięcie jej od reszty świata jest bardzo trudne, bo ludzie mają ważniejsze sprawy niż wirus. Szczególnie obecnie, gdy na całym świecie mamy ogromną liczbę specjalistów i studentów z Chin, a podróże lotnicze są codziennością. Wprawdzie tylko jedno lotnisko w Wuhanie ma połączenia z Paryżem, Londynem i Rzymem, ale jeśli na pokład samolotu wsiądzie osoba zakażona, to w ciągu kilkunastu godzin wirus może dotrzeć na drugi koniec świata.
Zakażenia koronawirusem mają krótki okres wylęgania – 2,5 do 5 dni. Jednak przypadek zakażonej Chinki, która przyleciała do Bawarii, nie mając żadnych objawów, nauczył nas, że zakażać mogą także chorzy bezobjawowi. Baliśmy się, że w przypadku tego wirusa możemy mieć do czynienia z przypadkami całkowicie bezobjawowymi i mimo to zakażającymi. Dlatego gdy Chinka jednak zachorowała, paradoksalnie bardzo się z tego ucieszyliśmy.
Przykład z Bawarii pokazał nam też słaby punkt w gabinetach lekarskich. Ludzie przychodzą po zwolnienie lekarskie, z niewielkimi na początku objawami, bo zapalenie płuc to dopiero następna faza choroby. Jednak przeziębienie nie jest wskazaniem do zwolnienia. I dlatego Bawarczyk, który miał spotkanie z zakażoną Chinką, pomimo wizyty u lekarza, sam także zaczął zakażać.
MT: Na lotniskach mierzy się pasażerom temperaturę. Czy to ma sens?
W.G.: Jeśli ktoś źle się czuje i weźmie środki przeciwgorączkowe, to tą metodą choroby nie wykryjemy. Również jeśli jest zakażony i jeszcze nie ma objawów. Tak więc jest to działanie nastawione na pokazanie opinii publicznej, że coś robimy, a także na wychwycenie osób w konkretnym momencie, gdy jeszcze nie są chore, ale już mają podwyższoną temperaturę. Osoby z gorączką z powodzeniem wykryłyby kamery termowizyjne. Ale gorączkę można mieć z różnych powodów, nawet ze zdenerwowania.
MT: Jakie jeszcze mity warto obalić w związku z ochroną przed koronawirusem?
W.G.: Chiny poszły w dziwną dla nas stronę powszechnego zakładania maseczek chirurgicznych. Tymczasem jest to zabezpieczenie krótkoterminowe, noszenie jej przez cały dzień nie daje ochrony. Ale taką mają mentalność – zawsze w takich sytuacjach wydaje się nakaz i wszyscy noszą maseczki. Ściga się tych, którzy ich nie zakładają.
Patrzymy na to krytycznie. Stoimy na stanowisku, że głównym zabezpieczeniem jest przestrzeganie higieny. Maski nie powinna zakładać osoba zdrowa, tylko chora. Dzięki temu wirus nie wydostanie się drogą kropelkową. Jest to też sygnał ostrzegawczy, że ta osoba może być chora. Jeśli maski nosi cała populacja, nie wiemy, kto jest, a kto nie jest chory. Taka sytuacja ma miejsce w Chinach. Nie poprawia to sytuacji sanitarnej, więc być może chodzi o zademonstrowanie lojalności wobec władz albo jest to objaw paniki.
MT: Jaka powinna być maska, żeby gwarantowała pełną ochronę przed zakażeniem?
W.G.: Wystarczy maska chirurgiczna. Na pewno nie powinna to być maska przeciwsmogowa, bo ona nie blokuje cząsteczek wielkości odpowiadającej wirusom i bakteriom.
Maski bojowe używane do skażeń chemicznych filtrują z kolei za mocno, wytrzymać w nich jest niezmiernie trudno.
Profesjonalne maski używane w laboratoriach czwartej klasy lub do akcji ratunkowych, zapewniające pełną izolację, są zasilane powietrzem z butli. To bardzo drogi sprzęt. Ponadto z góry uprzedzam, że w takiej aparaturze trzeba umiejętnie oddychać. W przeciwnym razie można się udusić, zanim zdąży się wymienić butlę.