BLACK CYBER WEEK! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
W powiększeniu
Kryzys psychiczny − destygmatyzacja potrzebna od zaraz
Agnieszka Fedorczyk
Społeczne odium wobec pacjentów z chorobami psychicznymi sprawia, że czują się oni dyskryminowani, traktowani gorzej, z obawą, a nawet lękiem. Nie tylko przez całe społeczeństwo, ale czasem również przez lekarzy. Psychiatrzy i ich pacjenci zwracają uwagę na niedostateczne zrozumienie, czym jest kryzys psychiczny przez ludzi, którzy go nie doświadczyli, bez względu na profesję. Zmiana takiej sytuacji wymaga szerokiej edukacji − już od przedszkola
W Polsce na schizofrenię choruje ok. 1% społeczeństwa, tj. 400 tys. osób. Choroba afektywna dwubiegunowa (ChAD) dotyczy 800 tys. ludzi, a 3 mln ma depresję. To tylko 3 spośród wielu zaburzeń psychicznych, których łącznie doświadcza w swoim życiu więcej niż 1/4 dorosłych mieszkańców Polski, czyli ponad 8 mln osób − wynika z badań EZOP II przeprowadzonych przez Instytut Psychiatrii i Neurologii (IPiN) przed pandemią i wojną w Ukrainie. Ponad połowa Polaków nie akceptuje osób z zaburzeniami w swoim środowisku i niechętnie widzi placówki opieki psychiatrycznej w pobliżu swojego miejsca zamieszkania. Nie chcemy mieszkać obok osoby, która choruje psychicznie, nie chcemy takiej osoby za zięcia, przyjaźnić się z nią ani nawet być w tym samym czasie z nią na basenie.
Zdarza się, że pacjentów psychiatrycznych unikają też lekarze niebędący psychiatrami. – Niestety, to prawda. Widzę to nie tylko z perspektywy pacjenta, lecz – co jest paradoksalne – z perspektywy szpitala psychiatrycznego. Czasami mamy na oddziale osoby w naprawdę złym stanie somatycznym i z różnymi komplikacjami somatycznymi, które potrzebują hospitalizacji lub diagnostyki w szpitalu niepsychiatrycznym. Taka wizyta bywa trudna do umówienia. Jest to dla mnie bardzo dziwne, ale takie zjawisko obserwuję od lat – mówi prof. dr hab. n. med. Agata Szulc, kierownik Kliniki Psychiatrycznej Wydziału Nauk o Zdrowiu Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Pani profesor przywołuje sytuację, której doświadczyła kilka lat temu, gdy pracowała w innej placówce. Do szpitala psychiatrycznego w Białymstoku trafiła kobieta z objawami psychozy. Po przeprowadzeniu badań na oddziale stwierdzono, że powodem psychozy były somatyczne zmiany w mózgu. Nie była chora psychicznie. Późniejsze badania potwierdziły, że był to skutek guzów w mózgu, będących przerzutami nowotworowymi, najprawdopodobniej z płuc.
– Skontaktowaliśmy się z oddziałem onkologicznym w jednym ze szpitali ogólnych z prośbą o konsultację onkologiczną tej pacjentki. Personel tamtejszego oddziału odmówił jej przyjęcia. Zasugerowali, że najlepiej, żebyśmy my sami w szpitalu psychiatrycznym zrobili tej pacjentce biopsję tego guza, „bo wcale nie jest powiedziane, że to jest rak”. A cóż to innego mogłoby być? – pyta retorycznie prof. Szulc. − Nie mogliśmy czekać. Szybszą ścieżką okazało się wypisanie tej kobiety z naszego szpitala, żeby indywidualnie udała się do poradni onkologicznej. Tak też zrobiła. Nie wspominając nic o problemach natury psychicznej, prędko uzyskała tam pomoc. Potwierdzono nowotwór mózgu. Cała sprawa oparła się później o dyrekcję szpitala, który odmówił nam pomocy. Ta historia i postawa tamtejszych lekarzy bardzo mnie wtedy zbulwersowały. W taki sposób bronią się inni lekarze przed pacjentami psychiatrycznymi. Stygmatyzacja choroby psychicznej powoduje, że podobne historie mają miejsce, również dzisiaj. Nie jest to oczywiście reguła, tylko negatywny przykład, że bywa i tak – mówi prof. Szulc.
Choroby lepsze i gorsze
Choroba, nawet jeśli ma ciężki przebieg, jest tylko fragmentem stanu zdrowia danej osoby i jedynie częścią jej życia. Jeśli skupimy się na tym trudnym doświadczeniu, to okazuje się, że za nim kryje się człowiek z normalnymi, zwykłymi, ludzkimi potrzebami. Pytanie, co zrobić, żeby aż tak bardzo nie koncentrować się na samej chorobie.
– Myślę, że zbyt duże znaczenie przypisujemy samej chorobie i widać to niestety również w postawie lekarzy, traktujących schizofrenię przede wszystkim jako „szał”, czyli ciężki stan chorobowego pobudzenia, który mieli okazję obserwować podczas szkolenia na całodobowym oddziale psychiatrycznym. A całej reszty nie widzimy. Więc gdy przychodzi pacjent do kardiologa i ten lekarz słyszy, że to jest osoba z migotaniem przedsionków, ale jednocześnie ze schizofrenią, odżywają w nim te najgorsze skojarzenia z kilkutygodniowej edukacji na studiach. Przestaje widzieć w nim spokojnego człowieka, którego ma przed sobą, być może z resztkowymi objawami schizofrenii, a może nawet bez jej widocznych oznak, tylko wyobraźnia zaczyna mu podpowiadać wszystkie najgorsze skojarzenia czynów, których ten człowiek może się dopuścić, kiedy zostanie przyjęty do szpitala na kardiologię – mówi dr n. med. Artur Kochański, psychiatra z Lubelskiego Stowarzyszenia Ochrony Zdrowia Psychicznego, organizacji pozarządowej działającej od ponad 30 lat na terenie Lublina i Lubelszczyzny.
Pacjenci psychiatryczni, podobnie jak reszta społeczeństwa, zapadają na choroby somatyczne. Na niektóre z nich (np. na cukrzycę) nawet częściej, bo są one nierzadko konsekwencją leczenia przeciwpsychotycznego, niepożądanym działaniem części leków psychiatrycznych. Idąc do specjalisty, niechętnie przyznają się do doświadczenia kryzysu psychicznego. Dlaczego? Zdarza, że lekarz, słysząc, że pacjent leczy się psychiatrycznie, odsyła go do psychiatry. A problemy, z którymi ta osoba się zwraca – np. bóle głowy, kręgosłupa albo duszność − zrzuca na karb choroby psychicznej. Nie przy cukrzycy, bo wyniki pomiaru glikemii są jej ewidentnym dowodem. Jeśli pacjenci już muszą powiedzieć, że przyjmują na stałe jakieś leki (psychiatryczne), zawsze znajdzie się na to mniej bolesne wyjaśnienie: załamanie nerwowe, depresja, przewlekły stan lękowy. Bo część chorób psychicznych jest bardziej akceptowana społecznie. Schizofrenia nadal jest współczesną formą trądu, jak to określił Edwin Fuller Torrey, amerykański psychiatra i badacz schizofrenii. O wielu osobach, z którymi się spotykamy, pracujemy, nie wiemy, że na nią chorują.
Rodzinni lekarze dobrzy dla osób z doświadczeniem kryzysu psychicznego
− Są oczywiście lekarze, którzy podchodzą do naszych chorych ze zrozumieniem. Znam takich wielu, z którymi stale współpracuję, do których często kieruję naszych pacjentów. Problem bywa raczej ze specjalistami. Lekarze rodzinni dobrze na tym polu współpracują. Widzą człowieka całościowo, znają problem – wiedzą, że ich pacjent choruje na schizofrenię i jednocześnie ma cukrzycę. Pacjenci mogą przybierać na wadze, miewają problemy z hormonami i różne choroby metaboliczne związane z nadwagą lub otyłością. Jestem pod wrażeniem świadomości i wiedzy lekarzy rodzinnych. Przychodzą do mnie też pacjenci od lekarza POZ już ze wstępnym rozpoznaniem problemu psychicznego i wdrożonym trafnym leczeniem. Specjaliści mniej holistycznie podchodzą do naszych pacjentów. Ale też prawdą jest, że lekarze rodzinni częściej widują tego samego pacjenta, często również jego rodzinę. Lekarze rodzinni w POZ mogą spokojnie wdrożyć leczenie psychiatryczne. Jeśli się doszkalają, mają do tego odpowiednią wiedzę – zaznacza prof. Szulc.
Dobry kontakt pacjentów psychiatrycznych z lekarzami rodzinnymi, z internistami w POZ, potwierdza Katarzyna Szczerbowska, dziennikarka, osoba z doświadczeniem kryzysu, z diagnozą schizofrenii, aktywistka działająca na rzecz osób z taką diagnozą. – Z mojego doświadczenia i relacji znanych mi osób wynika, że gdy powiesz lekarzowi pierwszego kontaktu, że masz schizofrenię, to często jest on dla ciebie dużo bardziej serdeczny, chętniej pomaga. Gorzej, jeśli chodzi o ginekologów. Zdarza się, że osobom z diagnozą schizofrenii sugerują, że nie powinny mieć dzieci. To samo słyszą kobiety, które mają mężów, partnerów albo chłopaków z tą chorobą. Wiele osób ze schizofrenią nie ma w rodzinie nikogo ze schizofrenią. Dlaczego osoby z nowotworami, niedosłyszące, z poważną wadą wzroku albo padaczką mogą mieć dzieci, a my nie? Takie traktowanie jest, moim zdaniem, eugeniczne. Gdyby wszyscy ludzie ze schizofrenią nie mogli mieć dzieci, to nie urodziłaby się Marylin Monroe, której mama doświadczała psychoz zdiagnozowanych jako schizofrenia tak dotkliwych, że została umieszczona niemal na całe dorosłe życie w zakładzie psychiatrycznym – zauważa Katarzyna Szczerbowska.
Bronią się przed trudniejszym pacjentem
Lekarze obawiają się, że pacjent psychiatryczny jest trudny, że nie będzie współpracował. Tak się zdarza, ale to też nie jest reguła. – Bywa, że kiedy mówię do moich pacjentów: „Proszę się zgłosić do specjalisty z powodu nadciśnienia”, to często nie chcą. Proszą, żebym to ja im wypisała odpowiednie leki, ale nie zawsze mogę. Tak to jest z pacjentami psychiatrycznymi − jak już zaufają swojemu psychiatrze, to nie chcą chodzić do innych lekarzy. Zostają z tym, z kim czują się bezpiecznie. Wygląda to tak, jakby ochrona zdrowia obawiała się naszych podopiecznych. A przecież schorzenia natury psychicznej są chlebem powszednim wszystkich nas, lekarzy. Przypomnę, że wiele problemów somatycznych może objawiać się przejściowymi zaburzeniami psychicznymi, a stan psychiczny pacjentów poprawia się, gdy zostaną wyleczeni somatycznie. Tak bywa np. u osób starszych z zaburzeniami pamięci, orientacji. Albo w poważniejszych chorobach, jak właśnie wspomniane wcześniej guzy mózgu, które naciskają na sąsiednie struktury − są one wyłącznie problemami somatycznymi − zauważa prof. Szulc.