BLACK CYBER WEEK! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
Czego się obawiamy?
Dla wielu ludzi choroba psychiczna to wciąż coś nieznanego, obcego, strasznego i przerażającego, co budzi lęk i dystans. Coś, od czego lepiej trzymać się z daleka. Jeszcze 20 lat temu podobne obawy budził rak. Ludzie wstydzili się, nie mówili o chorobie nowotworowej, bo od razu stawiano na nich krzyżyk: że zaraz umrą, że nic im nie pomoże. A dzisiaj? Nawet celebryci publicznie opowiadają o raku, w tym prostaty i jąder.
Faktem jest, że leczenie onkologiczne jest dzisiaj skuteczniejsze niż dwie dekady temu, więc po przejściu skutecznej terapii przeciwnowotworowej można dożyć sędziwego wieku. Ale i leczenie psychiatryczne też jest lepsze niż kiedyś. Tymczasem rak przestał być chorobą wstydliwą, a schizofrenia nią pozostała. Łatwiej jest, przynajmniej z perspektywy poruszania się w przestrzeni publicznej, osobom z chorobą afektywną dwubiegunową, depresją albo lękami.
− Niezmiennie dziwi mnie ukrywanie przez pacjentów choroby psychicznej przed innymi lekarzami. Kilka roczników studentów już wyszkoliłam w zakresie zdrowia psychicznego, a zjawisko trwa. Tłumaczę studentom, że pacjent z chorą wątrobą i ze schizofrenią to jest chory jak każdy inny. No, ale cóż to jest te kilka tygodni edukacji z psychiatrii na studiach? Po kilku latach łatwo wszystko zapomnieć – zauważa prof. Szulc.
Pokutuje też cała historia związana z psychiatrią, myśleniem o zaburzeniach psychicznych. Początki lecznictwa psychiatrycznego bazowały na dużym lęku. Tendencja była taka, że w tej grupie chorych widziano zagrożenie i dążono do tego, żeby ją izolować od reszty społeczeństwa. Są to całe wieki negatywnych skojarzeń wokół tego problemu. To się oczywiście zmienia wraz z upływem czasu, ale te zmiany są powolne. − Wiedza i rozumienie są tymi narzędziami, które ludziom pozwoliłyby zobaczyć, że w omawianym obszarze nie czai się wielkie zagrożenie. Im więcej się o tym mówi w przestrzeni publicznej, im częściej podejmuje tematy związane ze zdrowiem psychicznym, tym więcej ludzie się dowiadują. W taki sposób też można czerpać wiedzę. Nie każdy będzie czytał fachowe książki. A to, co przekazuje się w mediach, dociera do ludzi − np. w postaci opowiedzianych historii, właściwego przedstawiania tematu. Takim kanałem też można budować świadomość. Zobaczyć, że to nie są wyizolowane sytuacje ludzi, tylko część naszego życia społecznego – tłumaczy Justyna Celmer-Rynkiewicz, psycholog kliniczny, certyfikowany psychoterapeuta Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, kierownik bielańskiego Zespołu Leczenia Środowiskowego w Warszawie.
Gorszy dział medycyny?
Nie tylko pacjenci psychiatryczni bywają gorzej (inaczej) traktowani. Także praca psychiatrów bywa dezawuowana przez lekarzy innych specjalności. − Oficjalny przekaz jest taki, że psychiatrzy cieszą się coraz większym szacunkiem i że psychiatria jest potrzebna. Natomiast różne badania pokazują, że gdy studenci medycyny chwalą się, że chcą jako specjalizację wybrać psychiatrię, są przez swoich kolegów albo bliskich traktowani co najmniej z politowaniem. Podstawowym powodem jest chyba to, że podejmują się pomocy osobom, które zapadły na choroby nieuleczalne, posługują się metodami terapeutycznymi niemającymi w pełni potwierdzenia naukowego i narażają się na agresję ze strony swoich pacjentów. Jest wiele przejawów dyskryminacji nie tylko pacjentów chorych psychicznie, ale też całej psychiatrii jako dyscypliny medycznej. Teraz już może mniej, ale w dalszym ciągu odmawia się psychiatrii bycia pełnoprawną dziedziną wiedzy i nauki – mówi dr Kochański.
Lekarze przyznają, że poziom subiektywizmu jest w psychiatrii większy niż w internie. Kardiolog ma szansę w dużo większej mierze opierać swoją wiedzę i leczenie na obiektywnych wynikach badań. – My, psychiatrzy, często dochodzimy do diagnozy dłużej, ponieważ konsultujemy się z innymi specjalistami, a także psychologami, pielęgniarkami, pracownikami socjalnymi czy terapeutami środowiskowymi. Trudno jednak powiedzieć, żeby skuteczność leczenia przeciwpsychotycznego lub przeciwdepresyjnego była mniejsza niż leczenia przeciwnadciśnieniowego. Myślę, że umniejszające psychiatrii oceny są niesprawiedliwe i krzywdzące. I tak jak dyskryminacja chorych psychicznie wynika z pewnej niewiedzy, tak samo nasi koledzy z innych dziedzin medycyny mają niepełne, a może wręcz fałszywe wyobrażenie na temat tej specjalności, co pozwala sądzić, że sposób nauczania psychiatrii w Polsce jest dosyć kulawy – zauważa dr Kochański.
Jednym z postulatów środowiska związanych z reformowaniem opieki psychiatrycznej jest to, żeby pacjenci z oddziałów całodobowych, tam gdzie są leczeni najciężej chorzy i trafiają w najcięższych stanach psychicznych, mogli natychmiast (bądź w krótkim czasie) liczyć na diagnozę somatyczną, mieć wykonane badania laboratoryjne i neuroobrazowe, być skonsultowani przez lekarzy zajmujących się zdrowiem somatycznym. Chodzi tu też o przychylność środowiska niepsychiatrycznego oraz menedżerów szpitali ogólnych do pomysłu, żeby oddziały psychiatryczne lokalizować przy szpitalach wielospecjalistycznych. O odchodzenie od dużych, monoprofilowych szpitali psychiatrycznych.
− Przez wiele lat pracowałem w szpitalu wielospecjalistycznym, w którym oddział psychiatryczny był wyodrębniony i mieścił się zupełnie gdzie indziej niż pozostałe kliniki, na drugim końcu miasta. Z jednej strony można było liczyć na konsultacje kolegów bez bariery instytucjonalnej, ale z drugiej dzieliła nas bariera geograficzna, co wiązało się z koniecznością przyjazdu konsultanta do nas lub dowiezienia pacjenta do szpitala, co nie zawsze jest łatwe, np. w przypadku pacjenta pobudzonego. Jest to przykład izolacji psychiatrii i działań pozorowanych. Niby lokalizujemy oddział w szpitalu wielospecjalistycznym, ale jest on tak oddalony, że z praktycznego punktu widzenia nie ma to większego znaczenia – zauważa dr Kochański.
Dlaczego w XXI w. ciągle mamy lęk przed pacjentami psychiatrycznymi? To wynika z ich problemów, ale też sprowadza się do tego, w jaki sposób są traktowani przez społeczeństwo, czyli ludzi, którzy nie doświadczyli kryzysu psychicznego.
− Wydaje mi się, że psychiatria od zawsze była wyłączana poza nawias życia społecznego. I widać to na każdym kroku. Choćby w tym, że ludzie nie wiedzą wystarczająco dużo na temat tego, czym jest choroba psychiczna. Typowym przejawem tej niewiedzy jest to, że często mylą doświadczenie kryzysu psychicznego z upośledzeniem umysłowym. A już zupełnie nieprawidłowe, a wręcz karygodne jest utożsamianie choroby psychicznej z zachowaniami niewłaściwymi z punktu widzenia prawa bądź norm społecznych. Myślę, że ogół społeczeństwa nie różni się w tym od lekarzy innych specjalności. Dlatego że lekarze, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że są uczeni psychiatrii na studiach za krótko albo w niewłaściwych warunkach – odbywają zajęcia głównie na całodobowych oddziałach psychiatrycznych, gdzie, jak powiedziałem, przebywają pacjenci najciężej chorzy. I taki też sobie wytwarzają obraz choroby psychicznej – mówi dr Kochański.
Lęk wobec chorych psychicznie bywa też uzasadniony, ponieważ czasami potrafią oni zachowywać się dziwnie lub nawet groźnie, kiedy nie są skutecznie leczeni albo nie są leczeni w ogóle. Niestety w przekazie społecznym, medialnym akcentowane są właśnie takie zachowania. Nie mówi się lub mówi się mało o tym, co jest u chorego psychicznie normalne i dlaczego pozostaje on człowiekiem, któremu przysługują wszystkie ludzkie prawa, tylko zwraca się uwagę na tę odmienność. Wypełnia się w tym definicja stygmatyzacji, gdzie pomija się wszystkie inne cechy danej osoby, a koncentruje tylko na tej jednej, która ma ją definiować, i wszystko inne spycha na margines. Zdaniem dr. Kochańskiego deficyt uczestnictwa osób z doświadczeniem kryzysu psychicznego w życiu społecznym jest wynikiem braku właściwej edukacji, odpowiedniego szkolenia na studiach lekarskich i wszystkich innych kierunkach medycznych, braku realnego udziału ludzi chorujących psychicznie w codziennym życiu, w tym ich aktywności zawodowej. Tu problem zaczyna być bardziej złożony i wynika z postaw dwóch stron: niechęci pracodawców, żeby zatrudniać takie osoby, ale też obaw ze strony pacjentów, którzy, czując się wykluczani, wolą pozostawać w ukryciu. Dotykamy tutaj zjawiska autostygmatyzacji, czyli uwewnętrznienia piętna, które powoduje, że pacjenci, kierowani poczuciem niższości i niejako oczekiwaniem odrzucenia, nie podejmują starań o pracę, a jeśli nawet zdobędą się na odwagę, stres powoduje, że wypadają znacznie poniżej własnych możliwości – dodaje dr Kochański.
Żeby to zmienić, trzeba cały czas edukować. Inaczej szkolić w psychiatrii studentów medycyny, lekarzy specjalizujących się w psychiatrii i osoby przygotowywane do innych zawodów medycznych, opierając się w znaczącej mierze na placówkach środowiskowych, a nie koncentrowaniu się na tych dziwnych, niebezpiecznych, groźnych zachowaniach, które są najczęstsze u pacjentów szpitali psychiatrycznych. Ponadto, zdaniem specjalisty, leczyć pacjentów w warunkach naturalnych, a nie w izolacji, w szpitalu psychiatrycznym, co wytwarza niepotrzebną barierę, która może pogłębiać problem psychiczny, szczególnie kiedy wysyłamy chorego do szpitala psychiatrycznego odległego o kilkadziesiąt kilometrów od miejsca zamieszkania. I wreszcie, umożliwić pacjentom aktywność społeczną, przede wszystkim zawodową. I tutaj też konieczna jest edukacja, przygotowanie pracodawców, żeby byli skłonni przyjąć do pracy również osoby z doświadczeniem choroby psychicznej.
Powstające centra zdrowia psychicznego – środowiskowo zorientowane placówki kompleksowej opieki psychiatrycznej − to krok ku temu, żeby wyciągnąć pacjentów ze szpitali. − Nie ma lepszego sposobu na pokonanie barier społecznych, niż pozwolić osobom z doświadczeniem choroby żyć i funkcjonować w naturalnym środowisku, w kontakcie ze społeczeństwem. Szpital psychiatryczny, nawet gdyby był położony w najpiękniejszym budynku i parku, nie da im takiej szansy − kontynuuje dr Kochański.
Trzeba o tym mówić
Nic też tak dobrze nie robi jak przykład innej osoby, która wyszła z choroby, albo z nią żyje, zwyczajnie, jak inni ludzie. Tak jak Katarzyna Szczerbowska, która publicznie mówi: przeszłam kryzys, ale funkcjonuję i żyję jak każdy inny.
Dzisiaj za pomocą coming outów osób publicznych próbujemy edukować społeczeństwo. Ważnymi edukatorami stają się osoby z doświadczeniem kryzysu psychicznego, wchodząc w rolę asystentów zdrowienia, czyli członków zespołu terapeutycznego, którzy pomagają innym pacjentom (ale też terapeutom) zrozumieć pacjentów. Część chorujących psychicznie edukuje, nie upubliczniając się, tylko mówiąc o swojej chorobie, o schizofrenii na konferencjach naukowych albo podczas spotkań z młodzieżą. − Myślę, że oba te sposoby są dobre, żeby oswajać społeczeństwo, w tym lekarzy niebędących psychiatrami, że schizofrenia nie musi być groźna ani dziwaczna – stwierdza dr Kochański.
Pacjenci w przestrzeni publicznej bywają traktowani jako osoby z defektem, ułomnością. Jest też zjawisko polegające na używaniu słów lub wyrażeń kojarzących się z psychiatrią albo zaburzeniami psychicznymi w znaczeniu pejoratywnym. Przykład: profesor na kongresie medycznym podczas wykładu do specjalistów niebędących psychiatrami: „Przez ostatnie 2 lata, mając 2 sprzeczne wyniki badań, żyliśmy jak w schizofrenii”. Porównanie może i trafne, ale czy na miejscu?