ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
W powiększeniu w powiększeniu
Psychiatria w kryzysie: dlaczego wciąż brakuje lekarzy?
Iwona Dudzik
Nowoczesne terapie wprowadziły rewolucję w leczeniu pacjentów psychiatrycznych. Dzięki nim osoby niegdyś skazane na izolację i wegetację dziś wracają do pracy, budują relacje i odzyskują radość życia. Wydawałoby się, że to idealny moment na rozwój psychiatrii. A jednak psychiatrów dramatycznie brakuje, kolejki do leczenia są jednymi z najdłuższych, a prywatne wizyty osiągają niebotyczne ceny. Jak to możliwe, że mimo postępu w leczeniu, system opieki psychiatrycznej wciąż jest w kryzysie?
Nowoczesne terapie zmieniają życie pacjentów
– Nie zamieniłbym psychiatrii na żadną inną specjalizację – mówi lek. Joachim Budny, lekarz psychiatra. – Codziennie widzę, jak można pomóc pacjentom, którzy wydawali się beznadziejnymi przypadkami medycznymi. Jeszcze niedawno deficyty poznawcze i zmiany otępienne w schizofrenii uważaliśmy za nieodwracalne. Pacjenci popadali w apatię, wymagali całodobowej opieki. Dzięki nowym lekom przeciwpsychotycznym osoby te odzyskują zdolność do pracy, wchodzą w nowe związki. Czuję sens swojej pracy, jak nigdy wcześniej – zauważa specjalista.
Podobny przełom dotyczy leczenia innych schorzeń.
– Do tej pory leczenie depresji trwało tygodniami, zanim pacjent odczuł poprawę. Teraz czytamy doniesienia, że esketamina może przynieść ulgę w ciągu kilku godzin. To rewolucja – podkreśla dr Budny.
Postęp przynosi wymierne efekty: liczba samobójstw spadła. W latach 80. XX w. było to ok. 8 tys. rocznie, w 2014 r. ok. 6 tys. a ostatnio − 5,2-5,7 tys.
Skąd deficyt psychiatrów? Od stygmatyzacji po trudne warunki pracy
Niestety, te przełomy naukowe nie idą w parze z poprawą w systemowej organizacji psychiatrii. − Historia psychiatrii w Polsce to pasmo zaniedbań – przypomina lek. Joachim Budny.
Przez dekady choroby mentalne były stygmatem, osoby nimi dotknięte izolowano w szpitalach na obrzeżach miast. Zaburzenia traktowano jako fanaberię, bo wystarczy „wziąć się w garść”. To odium przenosiło się również na specjalistów. Psychiatra nie był uważany za „prawdziwego lekarza”, a psychiatria za poważną naukę. − Prestiż naszej specjalizacji był bardzo niski – dodaje dr Budny.
Choć dziś te stereotypy odchodzą w przeszłość, ich skutki są wciąż odczuwalne. Oddziały nadal funkcjonują w trudnych warunkach – niedoinwestowane, przepełnione, odstraszają wielu młodych lekarzy.
Realia pracy na oddziałach psychiatrycznych bywają ekstremalne. Szpital, w którym pracuje Robert, rezydent, składa się z rozrzuconych budynków na dużym obszarze. – Niedawno miałem pilny przypadek pacjenta w psychozie. Zagrażał sobie i innym, wymag...