Słowo wstępne
Słowo wstępne
Waldemar Banasiak
Szanowni Państwo,
Każdy, kto chce kreować nową, lepszą rzeczywistość w swoim najbliższym otoczeniu i myśli o większej strefie oddziaływania, potrzebuje pozytywnych impulsów, które utwierdzałyby go w słuszności podejmowanych decyzji. Są one czasem punktami zwrotnymi w naszym życiu i wskazują nam inny kierunek działania. Taki niezwykle pozytywny impuls otrzymałem 14 lipca br. podczas sympozjum odbywającego się w ramach XXVIII Studenckiego Obozu NaukowoSzkoleniowego organizowanego przez Studenckie Internistyczne Koło Naukowe działające przy I Oddziale Wewnętrznym i Nefrologii Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego w Warszawie. Wydarzenie to wywarło na mnie niesamowite wrażenie i upewniło, że przyszłe pokolenie lekarskie nie tylko godnie nas zastąpi, gdy odejdziemy z aktywnego życia zawodowego, ale prawdopodobnie będzie jeszcze lepsze niż my. Zapoznałem się z zasadami funkcjonowania tej letniej, praktycznej szkoły medycyny i pomyślałem sobie: dlaczego nie można tak kształcić przyszłych lekarzy? Przecież większość z nich po uzyskaniu dyplomu trafi nie do renomowanych klinik uniwersyteckich, gdzie przez pierwsze lata będzie asekurowana przed popełnieniem błędu przez starszych kolegów, ale do samodzielnych placówek, w których będzie mogła liczyć głównie na siebie.
Rozmawiałem z uczestnikami tego letniego obozu. Byli bardzo zadowoleni z jego formuły opierającej się na praktycznym podejściu do medycyny, ale mówili też o słabościach procesu edukacji akademickiej. Czy funkcjonujący na uniwersytetach medycznych w naszym kraju system kształci przyszłych lekarzy na tak dobrym poziomie, że od razu mogą być rzucani na głęboką wodę życia zawodowego? Od ponad 20 lat zajmuję się rekrutacją lekarzy do pracy, dlatego mam wiele wątpliwości. Zdaję sobie również sprawę, że trudno w ciągu sześciu lat studiów wykształcić dobrego lekarza praktyka. Ekspertem w każdej dziedzinie medycyny można zostać po kolejnych 10 latach ciężkiej pracy w dobrym zespole, któremu zależy na edukacji młodszych kolegów. Co więcej, o tym, czy dojdzie się do prawdziwego poziomu eksperckiego, decyduje kilka innych czynników. Trzeba m.in. przezwyciężyć własne słabości i przeciwności losu, mieć wiarę w lepsze jutro (nie tylko materialne) i znaleźć swojego mistrza, na którym nie tylko można się wzorować, ale na którego radę i opinię zawsze można liczyć. Właśnie w trakcie pobytu w Działdowie dane mi było doświadczyć tych wartości, które są tak niezmiernie ważne w rozwoju przyszłego pokolenia lekarzy, a które tak wyraźnie widać w relacjach prof. Imieli, opiekuna Koła i organizatora tego „eksperymentu”, i jego asystentów ze studentami. Wracając do Wrocławia, długo zastanawiałem się, czy tego fantastycznego systemu wielowymiarowej edukacji przyszłych lekarzy, sprawdzonego w ostatnich trzech dekadach w szpitalu w Działdowie, nie można by upowszechnić w całym kraju. To, co zobaczyłem, było wzorcowym przykładem relacji mistrz–uczeń. Gratuluję prof. Imieli pomysłu i wytrwałości w budowaniu lepszego jutra w polskiej medycynie.
Gdy kilkanaście lat temu byłem po raz pierwszy w USA i miałem możliwość zwiedzania kilku szpitali, odniosłem wrażenie, że tamtejsza służba zdrowia jest niesamowicie przeinwestowana. W jednym ze szpitali w małym pomieszczeniu przy sali intensywnego nadzoru z ośmioma łóżkami stało w nieładzie 10 balonów do kontrapulsacji wewnątrzaortalnej! Natychmiast skojarzyłem ten fakt z wielomiesięcznymi staraniami o zakup jednego tego typu urządzenia, by zabezpieczyć funkcjonowanie naszej nowo otwartej pracowni hemodynamiki (podarowały je wspólnie dwa największe zakłady we Wrocławiu – Polifarb i Polar; trudno wręcz opisać, jacy byliśmy wówczas szczęśliwi). Podobne odczucia towarzyszyły mi również podczas następnych wizyt w amerykańskich ośrodkach medycznych.
Wracając kilka lat temu z USA, na pokładzie samolotu siedziałem obok mężczyzny, który okazał się bardzo dobrze znać problemy medyczne. W trakcie rozmowy wyraziłem pogląd, że Amerykanów niewątpliwie czeka kryzys, którego głównym powodem będą problemy wewnętrzne związane z przeinwestowaniem w wielu dziedzinach życia, w tym także w służbie zdrowia. Mój rozmówca bardzo się obruszył i przedstawił zupełnie odmienne zdanie. Niestety, to ja miałem rację. Nie przewidziałem tylko jednego, tj. terminu ujawnienia się kryzysu. Myślałem, że pojawi się on za 15-20 lat, jednak przyszedł znacznie szybciej. O słuszności mojej opinii może świadczyć opublikowana właśnie w prasie wypowiedź prezydenta Baracka Obamy: „Jeśli nie przeprowadzimy reformy opieki zdrowotnej, jej rosnące koszty doprowadzą do bankructwa Ameryki”. W różnych wypowiedziach komentujących wystąpienie prezydenta powtarza się, że sukces albo porażka w rozwiązaniu tego nabrzmiałego problemu istotnie wpłyną na to, co się wydarzy w najbliższych latach nie tylko w USA, ale także na całym świecie. Co należałoby zrobić, aby reformy w służbie zdrowia za oceanem się udały? Wydaje się, że przede wszystkim trzeba dokonać głębokich analiz, by znaleźć przyczyny, które do tego stanu doprowadziły. Pomoże to nam w przyszłości takich błędów uniknąć.
Życzę Państwu przyjemnej lektury.