Felieton

Co gryzie profesora Wciórkę?

Small 3676

Na początku lutego sejmowa Komisja zdrowia zebrała się, by rozpatrzyć „Informację…” rządu o realizacji Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego (NPOZP) w roku 2011. Nie chcę tu biadać nad horrendalnym opóźnieniem tego posiedzenia, które powinno się odbyć na przełomie 2012 i 2013 roku, ani nad zawartością tego zasmucającego dokumentu, jaskrawo ukazującego grę pozorów uprawianą z zapałem godnym lepszej sprawy przez większość tzw. podmiotów zobowiązanych do realizowania ustawowych powinności wobec ochrony zdrowia psychicznego.

Chcę tu tylko zwrócić uwagę na dwa argumenty podniesione w dyskusji przez podsekretarza stanu w Ministerstwie Zdrowia, tłumaczące zaniechanie realizacji większości zadań zapisanych w NPOZP. W roku 2011, ale, jak dobrze wiemy, także w latach 2012 i 2013.

Pierwszy z nich wskazywał na niejednoznaczność opinii środowiska psychiatrycznego w kwestii NPOZP, która sprawia, że do ucha ministra płyną różne trudne do pogodzenia podpowiedzi. A minister (tego już nie powiedział, taka jest moja opinia) zapewne chętniej słucha tych podpowiedzi, które nie spędzają snu z powiek, lecz podtrzymują dobry sen oraz zapewniają miłe przebudzenie w gronie pochlebców sugerujących: jest nieźle, a nawet dobrze, może będzie lepiej, ale buduj tylko to, co już masz, zmiany są ryzykowne, wydatki kłopotliwe, jesteś mądry – więc nie ulegaj szaleństwom. A teraz, Koleżanki i Koledzy, rozejrzyjcie się wokół siebie i pomyślcie. Ilu z Was pracuje w warunkach zapewniających chorym godziwe warunki leczenia – jego dostępność, jakość, adekwatność do potrzeb, kompleksowość? A także, ilu z Was pracuje w warunkach zapewniających Wam godziwe warunki pracy – jej organizację, narzędzia, czas dla pacjenta i na refleksję oraz wynagrodzenie? Czy to jest czas na konserwację status quo?

Drugi argument wskazywał, że być może NPOZP stawia zbyt ambitne, nieosiągalne cele. No więc zastanówcie się.

Czy naprawdę chcecie zachowania dyktatu niedoszacowanych kontraktów publicznych, za cenę rynkowej opłacalności praktykowania w sferze niepublicznej, dla bogatych?

Czy naprawdę pozwolicie, by wśród Waszych pacjentów rosła liczba określających się jako ledwie „ocaleli” z psychiatrii czy dotkliwie „doświadczeni” przez nią (tj. przez nas!)?

Czy naprawdę spełnicie swe powołanie zawodowe, produkując „nowych” lub „starych chroników” przemieszczanych między ogniwami niewydolnego systemu lub osadzanych w nim?

Czy naprawdę nie dostrzegacie, że leki pomagają bardziej, jeśli ich przepisywanie uwzględnia społeczny i osobowy kontekst terapii oraz sposób organizacji lecznictwa?

Czy naprawdę sądzicie, że kraje starej Unii, ale i niektóre sąsiednie, towarzyszące nam po jej rozszerzeniu, ulegałyby środowiskowym fanaberiom psychiatrycznym, gdyby nie niosły one realnych korzyści indywidualnych, społecznych, kulturowych, materialnych wreszcie? Tak suflują niektórzy w Waszym imieniu, choć – moim zdaniem – nie w Waszym, w naszym profesjonalnym interesie.

W końcu – ani niewidzialna ręka rynku, ani widzialne czy niewidzialne interesy wielkich zarządców i wielkiego przemysłu, ani gry polityków, ani nawet pęczniejące ego niektórych profesjonalnych „autorytetów” – bez Was nie uniosą ciężaru cierpienia spowodowanego kryzysem zdrowia psychicznego. Ono oczekuje działania i wymaga wyobraźni, odważnej wyobraźni. Nie pozwala spokojnie spać.

Prof. dr hab. med. Jacek Wciórka

Do góry