ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Felieton
Co gryzie profesora Wciórkę?
Jacek Wciórka
Kiedy piszę te słowa, przygotowania do II Kongresu Zdrowia Psychicznego (https://kongreszp.org.pl) jeszcze trwają, choć termin tego spotkania (3 czerwca 2019) zbliża się już wielkimi krokami.
Pierwszy kongres, który odbył się w maju 2017 roku, był wydarzeniem o decydującym znaczeniu dla przełamania klimatu niemożności w odniesieniu do prób wprowadzania do lecznictwa psychiatrycznego zmian przeciwdziałających jego zsuwaniu się po równi pochyłej, ku widocznej już wtedy zapaści. Inicjatywa zwołania tamtego Kongresu była przecież bezpośrednim następstwem szerokiej i energicznej fali poruszenia społecznego wywołanej próbą odsunięcia Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego (NPOZP) na boczny tor zainteresowania publicznego i – jak można było oczekiwać – zaniechania reformy systemu na trudny do określenia czas. Ta fala usposobiła wielu milczących dotąd interesariuszy do ugłośnienia i jasnego wyrażenia oczekiwań, a ostateczny sukces tego sprzeciwu i obronienie programu stały się zachętą do zaplanowania spotkania wielu środowisk najżywiej zainteresowanych zmianą dramatycznej sytuacji – pacjentów i ich rodzin, specjalistów ochrony zdrowia i pomocy społecznej, przedstawicieli środowisk opiniotwórczych. Udało się przyciągnąć uwagę wysokich urzędów i mediów oraz przejść w Marszu Godności ulicami centrum Warszawy do Ministerstwa Zdrowia. Kongres odniósł sukces. Głos uczestników przebił się – w postaci Deklaracji Warszawskiej – do świata gabinetów, biur i komisji. Nie mógł już być ignorowany, został usłyszany. Po mniej więcej rocznych przygotowaniach rozpoczął się pilotażowy program centrów zdrowia psychicznego, oznaczający początek reformy.
Myli się jednak bardzo, kto sądzi, że ponury krajobraz psychiatrii nabrał już trwale jaśniejszych barw. Permanentny kryzys lecznictwa psychiatrycznego ma swoich wielbicieli czerpiących z jego niewydolności różne profity. Pieniędzy jest mało, a zastany i nadal utrwalany porządek dziobania spycha psychiatrię na pozycję ubogiego krewnego, który ma się zadowolić finansowaniem znacznie niższym od przeciętnego w Europie i zdecydowanie dysproporcjonalnym w stosunku do innych wydatków płatnika publicznego. Dysproporcje w podziale odpowiedzialności i obciążeń sprawiają, że rozkwitowi podmiotów niepublicznych towarzyszą suchoty tych publicznych. Przy nierównościach i niedostatku systemowy priorytet dla konkurowania i zyskowności w udzielaniu pomocy sprawia, że w świadomości profesjonalnej ranga pracy zyskownej rośnie ponad miarę, nawet kosztem pracy odpowiedzialnej. Próby zmian naruszające status quo muszą się w tej sytuacji mierzyć z odsuwaniem lub opóźnianiem niezbędnych decyzji finansowych i organizacyjnych albo z rezygnacją z nich. A co najbardziej zastanawiające, wszystko to dzieje się przy akompaniamencie niezbyt szczerych deklaracji pełnego zrozumienia dla potrzeby zmian i woli ich wdrażania. Szczerości tych deklaracji trzeba uparcie pilnować.
Kongres tymczasem przekształcił się z wydarzenia w ruch na rzecz zmian. Wiele środowisk samopomocowych, profesjonalnych i opiniotwórczych przyłącza się, podejmuje działania oraz artykułuje potrzeby, przekonania, oczekiwania i żądania. Obudzona nadzieja, że można chorować, zdrowieć oraz pomagać inaczej, lepiej i godziwiej, wyposaża ten ruch w sporą determinację i moc przekonywania.
Można oczekiwać, że wybrzmi ona w czasie obrad II Kongresu. Jego celem jest przypomnienie celów i wartości podjętej reformy. Ponowna mobilizacja głosu interesariuszy ochrony zdrowia psychicznego wydaje się do tego i niezbędna, i pomocna. Oprócz debat plenarnych planowane są dyskusje nad znaczeniem profilaktyki zaburzeń psychicznych, nad wiązaniem systemu ochrony zdrowia z systemem wsparcia społecznego i nad ścieżką wyjścia z katastrofy w psychiatrii dzieci i młodzieży. Na koniec przewidywane jest proklamowanie II Deklaracji Warszawskiej oraz Marsz Godności.
Godności zbyt często zaniedbywanej lub naruszanej, choć przecież niezbywalnej.