BLACK CYBER WEEK! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
Felieton
Co gryzie profesora Wciórkę?
prof. dr hab. n. med. Jacek Wciórka
Słowa działają. Najpierw umożliwiają cierpiącemu wyrażenie przeżyć, czasem skrajnie niełatwych do wyrażenia. Wyrażając to, co jeszcze niewyrażone, słowa niosą znaczenia. Czytanie słów i odczytywanie przenoszonych przez nie znaczeń budzi (powinno budzić) wyobraźnię słuchacza. Wzbudzona wyobraźnia może teraz te słowa notować, porządkować, porównywać z już tkwiącymi w niej znaczeniami, przypisać im jakąś wartość, a w konsekwencji jedne przeciągać do centrum uwagi, a inne od niego oddalać. Może też korzystać z metafor, tworzyć neologizmy, obywać się skrótowcami. Uważny i wnikliwy słuchacz, zadawszy pytanie, może podnieść jasność przekazu płynącego z odczytywanych słów.
Tak toczy się rozmowa, proces opisywania, rozumienia, zrozumienia, interpretowania i wnioskowania diagnostycznego. Jedynie to, co zostało właściwie odczytane, otworzy szansę wyboru takich słów przekazu terapeutycznego, który nie tylko trafi do adresata, lecz także będzie dostrojony do wyrażanych przez niego przeżyć i odpowie na zawarte w nich oczekiwania i potrzeby.
Nawet tak płytko naszkicowany schemat wydarzeń kształtujących poznanie diagnostyczne ukazuje niemałe ryzyko potencjalnych zakłóceń, iluzji i błędów zależnych do tego, jak wyobraźnia diagnosty radzi sobie z przekazem pacjenta. Czy będzie redukować jego zawartość do znanych sobie, wyuczonych szablonów, czy rozpłynie się w pogoni za kolejno odkrywanymi wątkami przekazu. Czy nie zdarzy się w końcu, że diagnosta, zamiast słuchać i słyszeć słowa pacjenta, będzie się głównie zmagał z ubóstwem lub przerostem swej profesjonalnej wyobraźni.
Słowa oddziałują nawet, gdy pacjent milczy, ponieważ wzbudzana milczeniem wyobraźnia diagnosty korzysta ze znanych mu słów, by czytać znaczenie tego milczenia. Ryzyko iluzji i błędów takiego poznania niepomiernie wzrasta.
Psychiatria żyje słowami, a kluczem owocnej, diagnostycznej i terapeutycznej wymiany słów wydaje się dobrze dostrojona do żywego doświadczenia pacjentów profesjonalna wyobraźnia, która zmniejsza ryzyko fałszywej diagnostyki i jałowej terapii. Pomocne dialogi potrzebują pomocnych słów.
Jeśli posłuchać, z jakich słów korzysta profesjonalna wyobraźnia czynnych w psychiatrii specjalistów (psychiatrów, psychologów, psychoterapeutów, pielęgniarek), można nabrać poważnych wątpliwości, czy zawsze zachowują one dostateczną więź ze swymi źródłami wyrażanymi przez pacjentów. Pamiętam do dziś zaskoczenie, jakie odczułem, słuchając przed laty psychoanalitycznego opisu kazuistycznego – brzmiał jak wyprany z czytelnej treści komunikat w obcym języku, daleki od życia, hermetyczne świadectwo profesjonalnej pychy. Pamiętam też nieszczęsne próby psychoedukacyjnej indoktrynacji pacjentów w odniesieniu do rozróżnienia objawów „pozytywnych i negatywnych”. Nieszczęsne, bo chybione z powodu swego oderwania od żywego doświadczenia adeptów tej edukacji, którzy wyuczywszy się nowych słów, nie byli jednak skłonni odnosić ich do siebie.
Zderzanie się słów, z których korzysta profesjonalna wyobraźnia, ze słowami opisującymi żywe doświadczenie pacjentów prowadzi czasem, a może nawet coraz częściej, do rozmijania się reprezentantów tych dwóch wrażliwości na drodze do skutecznej pomocy. Przykładem może być międzynarodowy, wpływowy intelektualnie ruch osób „słyszących głosy”, budujących własne ścieżki wsparcia i pomocy, niezależne od oferty psychiatrycznej naznaczającej ich jako osoby z „zaburzeniami”.
Jeszcze bardziej kłopotliwe konsekwencje mogą nieść próby szczepienia oderwanym słownictwem psychiatrycznym publicznej wyobraźni językowej. W tym kontekście słowa te szybko płowieją, twardnieją, czasem potwornieją. Łatwo przyjmują rolę epitetu, piętna, klątwy albo kamienia. Naznaczają, dzielą, wykluczają lub ranią. Łatwo ożywają w przypadkach większych niepokojów opinii publicznej, niestety nierzadko z psychiatrami w roli „pożytecznych idiotów”.