Na ważny temat
Czas na regulację fizjoterapii
Z dr. n. biol. Zbigniewem Wrońskim rozmawia Jerzy Dziekoński
O zarzutach, złej organizacji polskiej fizjoterapii oraz o pomysłach na uzdrowienie sytuacji opowiada nowo powołany konsultant krajowy ds. fizjoterapii, dr n. biol. Zbigniew Wroński
MT: Polskie Towarzystwo Fizjoterapii nie zaakceptowało pana na stanowisku konsultanta krajowego i wystosowało w sprawie tego powołania list protestacyjny do ministra Arłukowicza. Jak się pan odnosi do zarzutów – nierozpoznawalności w środowisku i braku doświadczenia?
DR ZBIGNIEW WROŃSKI: Żeby odnieść się do zarzutów PTF, na wstępie warto wyjaśnić, w jaki sposób działa fizjoterapia w Polsce. Jest to dziedzina nieuregulowana żadnymi przepisami. Pan jest dziennikarzem, ale może pan otworzyć gabinet, mianować siebie fizjoterapeutą i od razu zacząć przyjmować pacjentów. Nikt nie jest w stanie panu przeszkodzić, bo wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Mimo że jest to zawód medyczny, mimo że w większości krajów jest zawodem regulowanym, w Polsce fizjoterapią może zajmować się każdy. Polskie Towarzystwo Fizjoterapii jest rzeczywiście pierwszą organizacją zrzeszającą fizjoterapeutów w Polsce. Z założenia powinno dążyć do zmiany sytuacji. Kluczem do sukcesu jest wprowadzenie Ustawy o zawodzie fizjoterapeuty. Problem w tym, że od 20 lat członkom PTF nie udało się zbyt wiele zdziałać w tym kierunku.
MT: Dlaczego?
Z.W.: W środowisku panują dwie opinie: jedna mówi, że zmiany są trudne do wprowadzenia, druga zaś, że członkom PTF wcale na zmianach nie zależy. Skłaniam się ku drugiej opinii. Poza tym towarzystwo zrzesza około tysiąca członków, a w Polsce jest jakieś 60 tys. fizjoterapeutów. Nawet jeśli wszyscy członkowie zrzeszeni w Polskim Towarzystwie Fizjoterapii byliby przeciwko decyzji ministra, to i tak będzie to w środowisku zawodowym tylko ułamek, a nie reprezentatywna grupa. Z tego co wiem, nawet zarząd PTF nie był zgodny w sprawie wystosowania tego protestu.
MT: To może spójrzmy na sprawę od innej strony: w jaki sposób uzasadniłby pan swoją kandydaturę, żeby wytrącić antagonistom argumenty?
Z.W.: Nie wziąłem się znikąd – jak sugerują członkowie Polskiego Towarzystwa Fizjoterapii. Konsultanci krajowi są desygnowani przez stowarzyszenia naukowe, a ja należę do Stowarzyszenia Fizjoterapia Polska. W dużej mierze działaczami SFP są byli członkowie PTF, którzy doszli do wniosku, że aby skutecznie działać na korzyść polskiej fizjoterapii i dążyć do zmian, należy utworzyć całkiem nową strukturę. Koledzy ze stowarzyszenia poprosili mnie w ubiegłym roku, abym został ich kandydatem na konsultanta krajowego. Zgodziłem się i zostałem wybrany. Mam 36 lat, doświadczenie zawodowe zdobywam od kilkunastu. Pracowałem w szpitalach i w przychodniach, prywatnie i w oparciu na finansowaniu z NFZ. Widzę pełen przekrój polskiej fizjoterapii. Wiem, jakie są potrzeby szpitali, jakie dużych przychodni i małych prywatnych gabinetów. Prawie rok spędziłem w Stanach Zjednoczonych na stażu podyplomowym w Kaiser Foundation Rehabilitation Center. Miałem okazję pracować tam w dużym szpitalu, poznawać organizację pracy fizjoterapeutów, zobaczyć, jak wygląda współpraca z lekarzami. Poznałem pracę w trybie ambulatoryjnym, z pacjentami przychodzącymi z zewnątrz, jak również z pacjentami z oddziału szpitalnego. Jako że była to placówka wielokierunkowa, miałem styczność z przeróżnymi przypadkami: ortopedycznymi i neurologicznymi. I co najważniejsze, miałem okazję zobaczyć, w jaki sposób wydawane są tam pieniądze. Początkowo byłem w szoku, że oszczędności można znaleźć tam, gdzie w Polsce nikt o tym by nie pomyślał. Za to tam, gdzie są naprawdę potrzebne, pieniądze płyną szerokim strumieniem. Nie spotkałem się z sytuacją, żeby brakowało sprzętu do ćwiczeń, nie mówiąc o mydle czy ręcznikach papierowych. W Polsce niestety się to zdarza.
Zupełnie inaczej zorganizowana jest też sama fizjoterapia. System jest nastawiony na przywrócenie zaburzonych funkcji zgodnie z najnowszą wiedzą medyczną. Niby tak jak w naszym kraju. Przyjmijmy, że w Polsce pacjent złamał nogę, były komplikacje. Po zdjęciu gipsu NFZ finansuje dziesięć sesji fizjoterapeutycznych z rzędu (dwa tygodnie kalendarzowe). Proces gojenia tkanek i dochodzenia do sprawności jest zwykle dłuższy. Dwa tygodnie to zbyt krótki okres, aby fizjoterapia była w pełni skuteczna. W większości krajów na świecie, i co ciekawe, również w Polsce w przypadku fizjoterapii komercyjnej, spotkania z fizjoterapeutą są rozłożone w czasie. Odbywa się np. dziesięć spotkań, ale w dwa miesiące. W tym okresie pacjent jest objęty kontrolą, ale też motywowany do samodzielnych ćwiczeń. Badania naukowe od dawna pokazują, że zaangażowanie pacjenta w terapię znacznie poprawia jej skuteczność.
MT: Jaka jest pańska ocena polskiej fizjoterapii?
Z.W.: Niestety jesteśmy opóźnieni. Przede wszystkim organizacyjnie. Jest mnóstwo ludzi, którzy mają doskonałe kwalifikacje, ale to nie wystarczy. Trzeba jeszcze odpowiednio te zasoby wykorzystać.
MT: W jednym z wywiadów pana poprzednik stwierdził coś przeciwnego: że mamy w kraju całą masę niedouczonych fizjoterapeutów, po kiepskich uczelniach, które produkują bezrobotnych...
Z.W.: Owszem, mamy swojego rodzaju nadprodukcję fizjoterapeutów. Dopóki nie pojawią się przepisy regulujące ten zawód, dopóty uczelniom bez odpowiedniego zaplecza nie będzie można zakazać kształcenia studentów na kierunku fizjoterapia.
MT: Jest też druga strona medalu – żyjemy w kraju, w którym jest 60 tys. fizjoterapeutów, a na rehabilitację czeka się po kilka miesięcy.
Z.W.: To żaden wyjątek. W taki sposób działa cała polska ochrona zdrowia. W fizjoterapii dodatkowo mamy do czynienia z wąskim gardłem – jest zbyt mało specjalistów kierujących pacjentów do fizjoterapeuty. W wielu krajach na świecie rozwiązano ten problem, umożliwiając pacjentom bezpośredni dostęp do fizjoterapeuty. Spójrzmy na najczęstszy przykład, czyli problem bólowy kręgosłupa. Wiadomo, że 90 proc. bólów pleców mija samoistnie po sześciu tygodniach. Co z tego, że ktoś, kto zgłosi się z tym problemem do lekarza, dostanie skierowanie. Czas oczekiwania na wizytę powoduje, że fizjoterapię zacznie po trzech miesiącach, w dobrej sytuacji. Jeżeli mógłby uzyskać pomoc szybciej, prawdopodobnie nie męczyłby się sześć tygodni, ale znacznie krócej.