B.H.:
Jeśli ktoś podnosi głos, są to już pewne śladowe formy przemocy, ponieważ stwarza nienaturalną sytuację. My teraz rozmawiamy normalnie, ale gdyby któryś z nas uniósł się, bo nie odpowiadałby mu pogląd rozmówcy, to byłaby to reakcja co najmniej niekulturalna. Człowiek zawsze powinien starać się być taktowny. Agresję można usprawiedliwiać, ale nie rozgrzeszać. Pamiętajmy, że jest ona przejawem psychicznej słabości, bardzo często jest reduktorem lęku – najtrudniejszej do zniesienia emocji. Wobec słabszych powinniśmy być życzliwi.


MT: Nawet gdy ten słabszy pana obraża?


B.H.:
Jeśli mam wysokie poczucie własnej wartości, rzadko kiedy będę czuł się obrażony. Obrazić mnie może ktoś mi równy, na określonej płaszczyźnie, np. inny profesor z tej samej czy pokrewnej dziedziny. Sam fakt używania w dyskusji agresji „ustawia” mojego rozmówcę w pozycji osoby słabszej psychicznie, gorzej radzącej sobie z własnymi emocjami. W takich wypadkach mogę jedynie (albo aż) czuć się niekomfortowo, natomiast nie będę czuł urazy czy szczególnej złości. Mam jeszcze jedną zasadę: zawsze zakładam, że mój rozmówca jest ode mnie mądrzejszy. Często przedstawiciele różnych środowisk naukowych mówią o sobie: my, uczeni. Ja się za uczonego nie uważam. Jestem co najwyżej wyrobnikiem naukowym.


MT: Mówił pan, że zachowań agresywnych się uczymy. Odnoszę wrażenie, że w dzisiejszym świecie to bardzo skuteczna, o ile nie najskuteczniejsza, strategia zaspokajania własnych potrzeb – wszak z pokojowo demonstrującymi politycy rozmawiają rzadziej niż z tymi agresywnymi. Może społeczeństwo i decydenci zbyt często nagradzają agresywnych?


B.H.:
Może nie nagradzają, ale akceptują i tolerują. Istnieje fałszywe przekonanie, że jeżeli ktoś nie stosuje siły, jest kulturalny, świadczy to o jego słabości, ułomności. Siła słowa jest siłą słabą. Do wyobraźni opinii społecznej bardziej przemawia przemoc niż argumenty słowne. Agresja jest w tej chwili zjawiskiem dnia codziennego. Proszę zauważyć, że nawet w systemie wychowawczym dominuje postawa „Nie daj się!”, „Kaziu, jak cię uderzy inne dziecko – oddaj mu”. W ten sposób modeluje się dziecko jako herosa, które poprzez agresję dba o własne bezpieczeństwo. Nie zastosujesz przemocy – będziesz nikim, by coś w życiu osiągnąć, trzeba rozpychać się łokciami, itd. Kiedyś się mówiło – dziecko, bądź mądre. Uważano, że to wiedza stwarza perspektywy rozwoju, a agresywne zachowanie ten rozwój utrudnia. Sam pochodzę z rodziny nauczycielskiej i nigdy nie uczono mnie w domu, że jak ktoś mnie uderzy, to mam oddać. Zawsze są mądrzejsze rozwiązania – można zgłosić problem nauczycielowi, rodzicom czy zwyczajnie unikać agresywnych czy konfliktowych osób. Obecnie obserwujemy upadek systemu wartości, zanika aksjologia, rozmywają się autorytety. Już dawno stwierdzono, że postindustrialne społeczeństwo rozwiniętej demokracji niesie za sobą nieuniknioną dezorientację, relatywizm i chaos w sferze wartości życiowych oraz norm moralnych. Poprzez zbrutalizowany system reakcji społecznych osoby kulturalne są zwyczajnie pokrzywdzone. Jedynie dojrzałe jednostki są w stanie wytworzyć w sobie na tyle silne punkty odniesienia, że w takich okolicznościach – by nie tracić – nie będą musiały odwoływać się do zachowań agresywnych.


MT: Jak zatem przeciwdziałać tak pojętej brutalizacji?


B.H.:
Można choćby apelować, by media nie czyniły z mowy nienawiści atrakcyjnego towaru na sprzedaż. Agresja między dwiema osobami nie ma takiego zasięgu społecznego jak informacja medialna o niej. Zawsze stoję na straży pewnego ładu moralnego, społecznego. Nie wolno nikogo obrażać, trzeba sprawdzić fakty, nie należy zbytnio nagłaśniać własnych niepowodzeń, krzywd. Kiedyś swoje klęski przeżywało się w samotności. Dziś mamy kulturę otwartości, braku oporów moralnych, wolności wypowiedzi. Łatwo się tym zachłysnąć i zapomnieć o takcie, elegancji, potrzebie prywatności.


MT: W mediach coraz częściej odbywają się lincze. W tych medialnych nagonkach nierzadko uczestniczą psycholodzy. Czy stawianie wyroku bez realnej diagnozy i znajomości człowieka jest etyczne?


B.H.:
Wszystkie takie nieprawidłowości godzą w etykę zawodową, w moralność i należy ich unikać. Dla czystości życia publicznego trzeba odchodzić od wszelkich radykalnych form komunikacji niemających nic wspólnego z rzeczywistością. Publiczne lincze w mediach to także jeden z przejawów agresji. Gdy jeszcze są nagłaśniane, w istotny sposób sprzyjają patologizowaniu więzi społecznych.


MT: Problem ludzkiej agresji próbował rozwiązać w 1961 roku Stanisław Lem, pisząc „Powrót z gwiazd”. W świecie przyszłości Lema eliminowano agresywne instynkty poprzez betryzację – zabieg chemiczny na mózgu wykonywany w dzieciństwie. Pan chyba jednak zwolennikiem aż takich radykalizmów nie jest?


B.H.:
Pewna doza agresji jest człowiekowi potrzebna, ale obecnie zjawisko to wykracza daleko poza niezbędne ramy. Uważam, że mowa i czyny nienawiści w końcu ulegną spowolnieniu i się zatrzymają – niekoniecznie stanie się to w wyniku chemicznej czy genetycznej kastracji agresji. Obstawiam, że już następne pokolenie zrozumie, że brutalizacja nie prowadzi do rozwoju. Ludzie będą poszukiwali innych form zaznaczenia własnej egzystencji, pozycji, poglądów. Wróci wtedy moc słownych argumentów i siła czynienia dobra.

Do góry