Wielka interna
W życiu lubię iść pod prąd
O blaskach, ale także i cieniach sukcesu z prof. dr. hab. med. Zbigniewem Bartuzi, kierownikiem Katedry i Kliniki Alergologii, Immunologii Klinicznej i Chorób Wewnętrznych Collegium Medicum w Bydgoszczy, rozmawia Olga Tymanowska
MT: Jest pan jednym z najwybitniejszych znawców problematyki alergii pokarmowych. Ale kiedy kończył pan gdańską AM, pana zainteresowania skupione były nie na alergologii czy gastroenterologii, ale na medycynie sportowej.
Prof. Zbigniew Bartuzi: Na studiach rzeczywiście interesowałem się medycyną sportową i potem, przez kilka lat, byłem lekarzem kadry narodowej kajakarzy. To było bardzo ciekawe doświadczenie, które mile wspominam. Ale moja droga zawodowa potoczyła się zupełnie inaczej, niż można się było spodziewać. Stało się tak za sprawą prof. Bogdana Romańskiego, wybitnego lekarza, naukowca i humanisty, który zaraził mnie pasją alergologiczną i wpłynął na kształt mojej drogi zawodowej.
Profesor był nie tylko kierownikiem tej kliniki, ale także pierwszym konsultantem krajowym i pierwszym przewodniczącym założonego w Bydgoszczy Polskiego Towarzystwa Alergologicznego. Jego pasją naukową była nadwrażliwość alergiczna na pokarmy. To on zachęcał nas do pogłębiania wiedzy i ciągłego rozwoju. Dzięki jego sugestii po specjalizacji z interny zrobiłem gastroenterologię. Jak się okazało, to była bardzo mądra decyzja, ponieważ u chorego z nadwrażliwością alergiczną na pokarmy, który ma dolegliwości ze strony przewodu pokarmowego, konieczna jest konsultacja gastroenterologiczna połączona z oceną endoskopową przewodu pokarmowego. Następnie zrobiłem specjalizację z alergologii, żeby uzupełnić wiedzę, która jest niezbędna w pracy w tej klinice.
Profesor autentycznie pasjonował się medycyną, był otwarty na nowinki naukowe, które docierały do nas dzięki jego rozległym kontaktom zagranicznym. To on był dla mnie inspiracją do zagłębiania się w alergologię, a zwłaszcza w problematykę alergii pokarmowych, o czym wtedy niewiele się mówiło. Moje zainteresowania wypływają też z doświadczeń osobistych, bo sam jestem alergikiem, jak większość alergologów.
MT: Miał pan możliwość uczestniczenia w szeregu badań o zasięgu międzynarodowym. Niektóre przyniosły niespodziewane rezultaty.
Z.B.: To był rok 1995. O leczeniu biologicznym jeszcze nikt nie słyszał. Profesor nawiązał współpracę z prof. Jonathanem Brostoffem, londyńskim alergologiem. Miała ona polegać na ocenie wpływu peptydów blokujących przeciwciała klasy IgE na procesy nadwrażliwości. To były badania, które po raz pierwszy wykonywano u ludzi w kilku ośrodkach europejskich.
Profesor zaproponował, żebym je przeprowadził. To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Najpierw odbyłem staż w Londynie, potem w Cambridge i po powrocie do Polski zająłem się organizowaniem grupy pacjentów, która mogła przyjąć tego typu szczepionkę. Badania miały pozwolenie komisji bioetycznej. Pacjenci byli rekrutowani spośród osób, które reagowały anafilaktycznie na pokarmy: jajka, ryby, mięso drobiowe. Wykonywałem u nich testy prowokacji metodą endoskopową. Polegały one na założeniu do żołądka endoskopu i podawaniu określonych pokarmów. W ten sposób mogłem zbadać reakcję śluzówki. Następnie pacjenci otrzymywali szczepionkę, a po jakimś czasie wykonywałem próbę prowokacji, która polegała na spożyciu niebezpiecznych dla nich alergenów.
Jednym z pacjentów był mężczyzna uczulony na ryby. Wstrząsy anafilaktyczne występowały u niego, nawet gdy przechodził obok sklepu rybnego. Po leczeniu tą szczepionką pacjent spożył rybę. Nie wystąpiła reakcja alergiczna. Efekty były na tyle spektakularne, że odwiedziła nas telewizja Discovery z Australii, która nakręciła film na ten temat. W tej chwili o lekach biologicznych mówi się już właściwie w każdej dziedzinie medycyny.
Wielka Interna
W tomie „Gastroenterologia” Wielkiej Interny napisałem rozdział dotyczący eozynofilowego zapalenia żołądka i jelit. Jest to patologia, która dotyka osoby w każdym wieku, czterokrotnie częściej mężczyzn niż kobiety. Dotyczy ona najczęściej osób z alergiami krzyżowymi oraz wrażliwością na alergeny powietrznopochodne. Choroba z punktu widzenia patogenezy ma charakter mieszany. W procesie powstawania zmian patologicznych biorą udział zarówno reakcje związane z nadprodukcją przeciwciał klasy IgE, jak i reakcje komórkowe. W związku z tym diagnostyka tej choroby nie jest prosta, bo brak dodatnich testów skórnych na alergeny nie wyklucza obecności mechanizmów immunologicznych, czyli możemy mieć do czynienia z tzw. reakcją późną, w której udowodnienie związku przyczynowo-skutkowego między alergenami a powstaniem zmian zapalnych wymaga zastosowania innych metod diagnostycznych, jak eliminacyjne diety diagnostyczne, ocena histopatologiczna pobieranych wycinków i próby prowokacyjne. Warunkiem rozpoznania eozynofilowego zapalenia żołądka, jelit i przełyku jest stwierdzenie obecności w nacieku zapalnym określonej liczby eozynofili. Trzeba też pamiętać, że inne kryteria diagnostyczne są dla przełyku, a inne dla rozpoznania eozynofilowego zapalenia żołądka i jelit.
Jest to tematyka stosunkowo nowa, również dla gastroenterologów. Jako alergolog i gastroenterolog dobrze wiem, jak trudne jest ustalenie właściwego rozpoznania. Częste bagatelizowanie ujemnych wyników testów skórnych, brak głębokiej wiedzy, która pozwala mieć wątpliwości dotyczące rozpoznania, nieznajomość przebiegu choroby, jej obrazu klinicznego, nierzadko bardzo niecharakterystycznego, sprawiają, że od momentu wystąpienia choroby do właściwego rozpoznania mija kilka lat. W wielu wypadkach początek przypomina klasyczny zespół jelita drażliwego, ale w miarę upływu czasu choroba rozwija się i może prowadzić do bardzo poważnych powikłań, łącznie z postacią ciężką, przebiegającą nawet z wodobrzuszem. To są rzeczy, na które trzeba zwracać uwagę, bo im wcześniej postawimy diagnozę, tym łatwiej pacjentowi pomóc. Dlatego wiedza na jej temat i najnowszych metod diagnostycznych jest bardzo ważna i na to głównie chciałem zwrócić uwagę, pisząc ten rozdział. Mam nadzieję, że będzie przydatny nie tylko dla gastroenterologów, lecz także internistów, pediatrów i innych lekarzy w codziennej praktyce. I przyczyni się do poprawy diagnostyki tej choroby, co umożliwi wdrożenie szybszego postępowania terapeutycznego.
MT: Ma pan na swoim koncie nie tylko sukcesy badawcze. Sam pan o sobie mówi, że w życiu lubi iść pod prąd. I jeszcze jako młody lekarz miał pan odwagę głośno wyrażać swoje poglądy.
Z.B.: Byłem wtedy asystentem. Miałem wizję, że klinika powinna zajmować się również immunologią, ponieważ z mojego punktu widzenia są to specjalności bardzo powiązane. I chciałem, by nasza klinika zmieniła nazwę. Ale wszyscy byli przeciw. Kiedy wystąpiłem z tym na Radzie Wydziału, rozgorzała dyskusja. Pytano, po co zmieniać dobrą nazwę, komu potrzebna immunologia, dlaczego alergologia nie wystarczy. Ale moja argumentacja była na tyle dobra, że przekonałem oponentów. Dziś nikt nie ma wątpliwości, jak dobry to był pomysł, tym bardziej że od kilku lat NFZ zaczął kontraktować usługi z immunologii. I my jako jedyna klinika w województwie kujawsko-pomorskim mamy podpisany kontrakt z NFZ na immunologię i alergologię. Dzięki temu możemy również hospitalizować pacjentów, którzy mają zaburzenia immunologiczne czy łączone alergologiczne i immunologiczne. Sytuacji, gdy miałem inne zdanie, było wiele. Nigdy tego nie żałowałem.
W 2002 roku prof. Romański odszedł na emeryturę, a kierownikiem został prof. Andrzej Dziedziczko, który pięć lat później również odszedł na emeryturę. Wówczas zostałem wybrany na kierownika kliniki. Wcześniej zrobiłem habilitację, a w 2005 roku zostałem profesorem belwederskim.
MT: Droga do sukcesu okupiona była też wieloma wyrzeczeniami.
Z.B.: O tym się zapomina, ale rzeczywiście, droga zawodowa to pasmo poświęceń. Praca w klinice, udział w badaniach, zdobywanie kolejnych stopni naukowych, udział w licznych konferencjach odbywały się kosztem mojej rodziny. Często bliscy nie wytrzymują takiego życia, małżeństwa się rozpadają. Dla mnie ogromnym oparciem jest żona, która nie jest lekarzem. Dzięki niej i jej zaangażowaniu w życie rodzinne mogłem się poświęcić nauce i alergii pokarmowej, która jest moją prawdziwą pasją. Tu ciągle jest wiele do zrobienia, chociaż postęp, jaki się dokonał, jest niebywały.
Pamiętam początki pracy. Bazowaliśmy wtedy na testach skórnych. Dziś wiemy, jak bardzo niemiarodajne jest to narzędzie diagnostyczne, bo dodatni test skórny wcale nie oznacza choroby alergicznej. U ponad 40 proc. populacji testy te są dodatnie i świadczą jedynie o uczuleniu skóry na dany alergen, co zazwyczaj nie przekłada się na żadne objawy. Może być też sytuacja odwrotna, że test skórny jest ujemny, a pacjent ma ciężkie objawy alergii, ponieważ akurat w danym, badanym obszarze skóry nie ma mastocytów. A przeciwciała są produkowane w surowicy, kierowane do innych narządów i tam się rozgrywa proces alergiczny.
Tak więc diagnostyka w tamtym okresie obarczona była licznymi błędami. Oznaczaliśmy także stężenie IgE w surowicy. 60 lat temu odkrycie tego białka stanowiło przełom w alergologii, dziś znaczenie tego badania w diagnostyce jest znacznie mniejsze niż kiedyś. Mamy do dyspozycji lepsze narzędzia: badania molekularne komponentowe oraz swoiste IgE. To jest rzeczywisty przełom w medycynie, dlatego że na podstawie tych badań możemy nie tylko powiedzieć, czy pacjent ma nadwrażliwość na poszczególne komponenty, ale także czy mamy do czynienia z alergią przetrwałą i czy można u niego wzbudzić immunotolerancję. To pozwala na personalizację leczenia, czyli zastosowanie dedykowanego dla pacjenta swoistego układu szczepionki, który pozwala na skuteczniejsze odczulanie. Dzięki diagnostyce komponentowej możemy także wyodrębnić osoby zagrożone anafilaksją. Ta diagnostyka jest szczególnie przydatna dla pacjentów trudnych, którzy przeszli już całą drogę diagnostyczną i nie udało się znaleźć źródła problemu. Wówczas oznaczanie 120 komponentów jest bardzo pomocne. W naszej klinice jako jedyni w Polsce wykonujemy testy aktywacji bazofili, których nikt nie robi w alergii pokarmowej. Są one dedykowane dla pacjentów ze wstrząsami anafilaktycznymi, którym ze względów bezpieczeństwa nie można wykonać testów prowokacji.
MT: Coraz więcej uwagi poświęcamy także mikrobiomowi.
Z.B.: Odnosi się wrażenie, że powiedzenie Hipokratesa, że wszystkie choroby zaczynają się w jelitach, zaczyna się potwierdzać. Dziś wiemy, że niekorzystne zmiany w zakresie flory jelitowej mogą sprzyjać indukcji nadwrażliwości alergicznej na różnego rodzaju czynniki, ale nie tylko. Wiadomo także, że również miażdżyca wiąże się z zaburzonym składem flory jelitowej, a także autyzm i niektóre choroby reumatyczne. Sugeruje się też, że od składu flory bakteryjnej zależy długość życia. To się wydaje pewnego rodzaju uproszczeniem, ale myślę, że badania, które w tej chwili robią Amerykanie, dostarczą dalszych dowodów na to, jak ważny jest skład flory jelitowej w procesie zdrowia i choroby. Myślę, że w najbliższym czasie możemy spodziewać się szeregu ważnych odkryć, co przełoży się na zmianę podejścia do leczenia.