P.B.:
Życie też prowadzi do śmierci. Choroba nowotworowa coraz częściej jest chorobą przewlekłą, trwającą wiele lat. Przez ten czas może być utrzymywana w ryzach, nie wykazywać progresji. Nadal są choroby bardzo źle rokujące. Ale i tu jesteśmy w stanie pomóc – przedłużyć pacjentowi życie, uchronić go od bólu. Są też choroby, które jesteśmy w stanie wcześnie wykryć i skutecznie leczyć. Rak szyjki macicy, rak piersi, rak jelita grubego, to dziś choroby wyleczalne. Warunkiem jest jednak pewna dyscyplina w leczeniu, a przede wszystkim badania profilaktyczne, których Polacy nie lubią. W krajach skandynawskich np. do programu profilaktyki raka szyjki macicy zgłasza się 80 proc. kobiet, u nas 25 proc., mimo że program jest taki sam. Dlatego tam zaawansowany rak szyjki stał się chorobą bardzo rzadką, w przeciwieństwie do Polski.


MT: Czy myśli pan, że późna wykrywalność wielu nowotworów może być spowodowana szukaniem przez chorych metod alternatywnych? Nie idą do lekarza, bo zalecono im np. zioła, lewoskrętną witaminę C, albo inne sposoby, o których strach myśleć, np. metodę Gersona, która prowadzi do zagłodzenia chorego na śmierć?

Mimo że nauka nie potwierdza istnienia kanałów energetycznych ani cudownych mocy uzdrowicieli, bioenergoterapia jest zawodem. Specjalistą można zostać, zdając Egzamin Państwowy w Cechu Rzemiosł przy Izbie Rzemieślniczej.

P.B.: Nie wiem, mnie pacjenci o tym nie mówią. Nigdy w wywiadzie z osobą w zaawansowanym stadium choroby nie usłyszałem, że wcześniej leczyła się u znachora. Może pacjenci wstydzą się przyznać, bo w takiej sytuacji oznacza to porażkę metod niekonwencjonalnych? W każdym razie nie mówią o tym. Ale ja bym raczej obstawiał, że późne zgłoszenie się do lekarza wynika z ignorowania objawów, póki da się wytrzymać.

Moim zdaniem większość tych, którzy sięgają po medycynę niekonwencjonalną, to chorzy, którym medycyna nie daje już nadziei. Oni ją kupują, wydając na mikstury i niesprawdzone metody czasem oszczędności całego życia. Nie ma w człowieku pogodzenia się z diagnozą śmierci. Kupujemy nadzieję nawet za cenę płacenia oszustom.


MT: Trudno potępiać kogoś, komu medycyna oficjalna mówi: nic dla pana już nie mamy…


P.B.:
Nie porzucamy pacjenta. Nawet gdy nie możemy dać mu skutecznej terapii przyczynowej, obejmujemy go opieką. Pacjent musi wiedzieć, że nie zostaje z diagnozą sam. Hospicja domowe, choć słowo źle się kojarzy, wspomagają dzisiaj nie tylko chorych na ostatnim etapie, ale po prostu chorych na chorobę nieuleczalną, przewlekłą. Taka opieka jest w przedłużaniu życia skuteczniejsza niż szukanie pomocy u szarlatanów. Onkologia nie polega na tym, że pacjenta przywracamy do stanu zdrowia sprzed choroby, ale wszelkimi sposobami przedłużamy mu życie. Hospicjum domowe to gwarancja, że w sytuacji, kiedy medycyna już nie pomoże, pacjent nie zostanie sam. Nie daje złudnej nadziei, ale daje bezcenną pomoc i nie bierze za to pieniędzy.

Do góry