A.H.:
Od przestrzegania Kodeksu etyki lekarskiej jest korporacja zawodowa – czyli izba lekarska i rzecznik odpowiedzialności zawodowej lekarzy. Jako konsultant krajowy nie mam takiej wiedzy.


MT: Co ma zrobić lekarz, do którego zgłasza się pacjent przekonany, że ma boreliozę? Jakich argumentów użyć?


A.H.:
Lekarze od zawsze zmagają się z problemem pacjentów, którzy sami sobie stawiają diagnozę i uważają się za mądrzejszych od lekarza, więc nie powinno to dla nich być niczym nowym.

Jakich argumentów użyć? Po prostu powiedzieć pacjentowi, że od rozpoznawania choroby jest lekarz, który za swoje decyzje ponosi odpowiedzialność. Nie tłumaczyć się, dlaczego nie rozpoznajemy boreliozy, ale skupić się na zdiagnozowaniu przyczyny dolegliwości i pomocy pacjentowi. Nie wolno też mylić pacjenta, czyli ofiary, z hochsztaplerem, który go wykorzystuje.

Za dolegliwościami mogą się kryć różnego rodzaju kłopoty: nerwica, histeria, objawy okresu przekwitania, zaburzenia hormonalne, choroba tarczycy. Przyczyną mogą być także poważniejsze choroby, dlatego objawów tych nie wolno lekceważyć.


MT: Czy lekarze POZ potrafią oceniać objawy?


A.H.:
Powinni umieć rozpoznać ostrą fazę boreliozy, czyli rumień wędrujący. Nie jest to skomplikowane. Jeśli jednak mają wątpliwości, powinni odesłać chorego do poradni chorób zakaźnych. Leczenie jest bardzo proste i skuteczne: trzytygodniowa antybiotykotepia, która jest wystarczająca w 99 proc. przypadków. Pozostali chorzy wymagają skierowania do poradni chorób zakaźnych.


MT: Liczba chorych rośnie lawinowo. W 2012 roku odnotowano 8806 przypadków, w 2014 roku – 13 870, w 2016 – niemal 22 tys. Tendencja się utrzymuje?


A.H.:
Czy rośnie? Tego nie wiemy, ponieważ system zbierania danych przez Sanepid i PZH nie jest prawidłowy. Jako boreliozę notuje się podejrzenia boreliozy. A liczba podejrzeń musi się zwiększać, bo rośnie świadomość choroby i możliwości diagnostyki w POZ. Każdy przypadek wysłany na diagnostykę boreliozy jest raportowany, mimo że w większości przypadków na podejrzeniach się kończy. Nie są one potem weryfikowane.


MT: Czy to błąd?


A.H.:
Tak. Powinno się raportować przypadki potwierdzonej boreliozy, a nie podejrzeń. Problem polega też na tym, że ok. 20 proc. ludzi ma przeciwciała przeciwko krętkom Borrelia. To nie znaczy, że te osoby chorują. W zdecydowanej większości przypadków przeciwciała te świadczą paradoksalnie o zdrowiu – i prawidłowej reakcji układu immunologicznego na kontakt z bakterią.


MT: Czy przewrażliwienie, a nawet panika na punkcie boreliozy, stanowi problem dla systemu ochrony zdrowia?


A.H.:
Nie. Nie sądzę, żeby można było mówić o panice. To tylko moda podgrzewana przez celebrytów. Lekarze w tej sytuacji powinni się doinformować i trzymać podstawowych zasad wykonywania zawodu – zgodnie z zasadami sztuki.


MT: Dlaczego więc ludzie ulegają zbiorowej iluzji?


A.H.:
Chorobami zakaźnymi zajmuję się od 40 lat, więc mogę powiedzieć, że mają one to do siebie, że są tematem nośnym społecznie. Kiedy pojawia się nowa choroba zakaźna, potencjalnie śmiertelna, ludzie natychmiast zaczynają jej szukać u siebie. Syndrom studenta medycyny. Pamiętam niejedną taką zbiorową histerię – na punkcie toksoplazmozy, wścieklizny i HIV lub pasożytów. Nie ma dnia, aby na izbę przyjęć nie przychodziły jakieś osoby głęboko przeświadczone, że mają objawy danej choroby i kategorycznie żądające badań lub podjęcia natychmiastowego leczenia. A przecież choroby zakaźne są relatywnie proste do rozpoznania i leczenia. Znany jest czynnik sprawczy, jasne zasady postępowania i leczenia.

Tak się składa, że żyjemy w świecie drobnoustrojów i w każdej chwili mamy z nimi do czynienia. Ale zwykle nie chorujemy, bo układ immunologiczny sobie znakomicie radzi, nie zawiadamiając nas najczęściej o tym.


MT: Czy według pana wiedzy chorzy odczuwają już skutki stosowania niesprawdzonych metod?


A.H.:
Nieprawidłowa diagnoza i leczenie na inną chorobę niż ma pacjent – a z tym właśnie mamy do czynienia w tym przypadku – może doprowadzić do uszkodzenia narządowego, a nawet do śmierci. Mamy przykłady, kiedy rozpoznano boreliozę, tymczasem przyczyną dolegliwości był zespół z powodu dyskopatii i ucisk z następowym nieodwracalnym porażeniem nerwów obwodowych. U innych pacjentów podawany przez rok antybiotyk doprowadził do aplazji szpiku. Niestety, coraz częściej się z tym spotykamy w codziennej praktyce.

Kłopot polega też na tym, że pacjenci biorą ogromną ilość różnego rodzaju suplementów, np. oprócz dwóch antybiotyków i leku na pasożyty także preparaty magnezu, witaminy C, czystka, probiotyk, chlorellę, gingko bilobę i wiele innych. Każdy preparat i zabieg kosztują, a stosowane bez umiaru i powodu mogą zaszkodzić nie tylko zawartości portfela, ale i zdrowiu.

Do góry