ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Psychologia
Otwarty dialog to sposób spojrzenia na świat
O tym, jak powinno wyglądać wsparcie pacjenta w kryzysie psychicznym, o zaangażowaniu rodziny i roli lekarza w prowadzeniu procesu zdrowienia z prof. dr hab. n. med. Jolantą Kucharską-Mazur, kierownikiem Oddziału Całodobowego Kliniki Psychiatrii Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, rozmawia Agnieszka Fedorczyk.
MT: Chory psychicznie? Osoba z problemem psychicznym? Zaburzeniem psychicznym? Jak mówić o pacjencie, żeby go nie stygmatyzować, ale też nie infantylizować sytuacji?
J.K.-M.: Choroby psychiczne to synonim psychoz, do których zaliczamy schizofrenię, chorobę afektywną dwubiegunową (ChAD) czy ciężką depresję. Natomiast określenie „osoba chora psychicznie” ma znaczenie przede wszystkim prawne, gdyż termin ten pojawia się w Ustawie o Ochronie Zdrowia Psychicznego i w innych aktach prawnych. My psychiatrzy mówimy raczej o ludziach w kryzysie psychicznym czy z zaburzeniem psychicznym, dlatego żeby ich nie stygmatyzować. Naszym celem jest przede wszystkim to, żeby człowiek dotknięty takim kryzysem miał poczucie ważności i bezpieczeństwa. Określenie możliwie najmniej inwalidyzujące będzie najlepsze.
MT: Jednak pacjent dostaje w pewnym momencie diagnozę: depresja, schizofrenia, ChAD.
J.K.-M.: Nazywanie pewnych rzeczy jest konieczne z punktu widzenia leczenia, ponieważ system opieki zdrowotnej nakazuje przydzielanie kodów ICD-10 do poszczególnych zaburzeń psychicznych. Jednak określenie, że ktoś ma schizofrenię czy depresję trzeba odróżnić od tego, kim naprawdę jest osoba z taką chorobą. Chodzi o to, żeby człowiek nie identyfikował się z byciem „schizofrenikiem”, tylko żebyśmy mówili o osobie, która ma dany problem zdrowotny. Interesuje nas człowiek, a nie zdefiniowanie go poprzez chorobę. Powinno się dążyć do takiego właśnie podejścia do pacjentów.
MT: W leczeniu osób w kryzysie psychicznym, albo raczej w prowadzeniu procesu zdrowienia, bardzo ważna jest sfera psychologiczna, wsparcie i psychoedukacja zarówno pacjenta, jak i jego rodziny. Dlaczego te kwestie są ważne i na czym polega ich realizacja?
J.K.-M.: Przede wszystkim należy się zastanowić nad tym, jak osoba dotknięta kryzysem go przeżywa. A przeżywa jako doświadczenie wyobcowania, bycia innym. Bez względu na to, jaki rodzaj zaburzenia jej dotyczy, zaczyna odczuwać, że dzieje się z nią coś nie tak. Nasuwają mi się tu słowa jednej z pacjentek, która chorowała na depresję i na raka piersi. Powiedziała mi, że przy raku piersi mogła sobie wytłumaczyć, że to jej pierś jest chora. A jak miała depresję, czuła, że ona cała choruje i dlatego bardzo ciężko było jej oddzielić siebie od choroby. Miała poczucie, jakby została oddzielona od reszty świata jakąś sztuczną ścianą i że w środku się rozsypuje, że nie jest w stanie sama sobie pomóc. Gdy w takiej sytuacji ktoś jeszcze słyszy rady typu „weź się w garść”, których oczywiście nie jest w stanie w żadnym razie zrealizować, tym bardziej ma poczucie niezrozumienia i braku wsparcia. Zwroty takie jak „nie przesadzaj”, „weź się w garść” są odbierane tak, że nikt nas nie rozumie, że jesteśmy nieważni, niepotrzebni i oczywiście taki człowiek czuje się przez to jeszcze gorzej.
MT: Obecna wiedza społeczeństwa na temat zaburzeń psychicznych jest znacznie większa niż kiedyś.
J.K.-M.: Ale nadal nie jest dostateczna. Ponadto u osoby z takim problemem uruchamiają się stereotypy postrzegania kryzysu psychicznego i do głowy przychodzą jej pejoratywne określenia. Przez to czuje się coraz bardziej zagubiona. Podobnie zagubiona czuje się rodzina, która też często nie wie, w jaki sposób można bliskiej osobie pomóc. Co zrobić, by ułatwić jej powrót do życia takiego, jakie wcześniej prowadziła? Warto podpowiedzieć rodzinie, że najważniejszą rzeczą, której człowiek zaburzony psychicznie potrzebuje, jest poczucie zrozumienia i bezpieczeństwa. To jest fundamentalne. W gruncie rzeczy niewiele trzeba, żeby to osiągnąć. Podstawową sprawą jest, żeby z nim być. Niekoniecznie musimy udzielać temu człowiekowi mądrych rad. Sam fakt bycia z nim już powoduje, że ma on poczucie tej naszej bliskiej obecności, wsparcia, tego, że może na kogoś liczyć. Często może to spowodować, że będzie o siebie walczył. Jeżeli bliska osoba słucha chorego uważnie, koncentruje się na tym, co on mówi, to jest olbrzymie wsparcie i podstawa do tego, żeby człowiek w kryzysie otworzył się, zaufał i postanowił się leczyć.
MT: A co z osobą przed diagnozą, w trakcie jej stawiania lub tuż po postawieniu? Jak ją wspomóc w sytuacji, kiedy być może jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że ma problem? Jak wesprzeć, żeby w ogóle podjęła leczenie, kroki, które pomogą jej wrócić do dobrostanu życiowego?
J.K.-M.: Każdy z lekarzy ma swoje własne podejście, jak to powinno wyglądać. Mnie najbliższa jest idea tzw. otwartego dialogu. Jest to metoda wsparcia osoby w kryzysie (która nie jest jeszcze pacjentem) wymyślona przez dwójkę Finów – Jaakko Seikkulę i Brygitte Alakare. Ten skandynawski system zakłada, że nie ma rozbieżności między działaniami profesjonalistów opieki psychiatrycznej, rodziny, pacjenta i otoczenia. Założeniem otwartego dialogu jest to, że człowiek może zgłosić się do miejsca, gdzie dostaje wsparcie psychologa, psychiatry bądź terapeuty środowiskowego. W takim centrum pomocy przydzielany jest mu opiekun, który go prowadzi, a także asystent zdrowienia, często osoba z podobnym zaburzeniem psychicznym, dobrze funkcjonująca życiowo. W ramach otwartego dialogu staramy się doprowadzić do spotkania osoby w kryzysie, jej rodziny i ludzi z jej najbliższego środowiska, do których ma ona zaufanie – to może być przyjaciel, kolega, nauczyciel, ksiądz. Siadamy w tym gronie i wspólnie próbujemy zobaczyć, o co chodzi. Każdy ma prawo przedstawić swój punkt widzenia, w tym także lekarz lub terapeuta – po to, żeby wspólnie znaleźć najlepsze pomysły na to, co należy zrobić, żeby pomóc choremu.
W przypadku osób z objawami schizofrenii, które często nie mają poczucia, że dzieje się z nimi coś nie tak, członkowie tej grupy życzliwych im osób mogą pomóc, mówiąc na przykład: „Słuchaj, nie jest z tobą dobrze. Wcześniej byłeś osobą, na którą można było liczyć, jak się umawiałeś, to przychodziłeś, byłeś towarzyski, pomocny, aktywny, a teraz zamknąłeś się w domu i do nikogo się nie odzywasz. A nam zależy, żebyś się do nas odzywał, bo lubimy z tobą spędzać czas”. Bez względu na to, jak dalece ten człowiek jest chory, istnieje szansa, że będzie skłonny słuchać tego, co mówią do niego ludzie, do których ma zaufanie. Najgorsza z wersji to ta, kiedy ktoś zostaje wyrwany ze swojego środowiska i na siłę przewieziony np. do szpitala i tam ktoś, kogo widzi pierwszy raz w wżyciu, np. lekarz na izbie przyjęć, zmusza go, żeby położył się na oddziale. Czasami jest to konieczne, w sytuacji nagłej, gdy np. dochodzi do czynnej agresji i trzeba podjąć działania mające na celu ratowanie życia.
MT: Wróćmy do sytuacji, kiedy mamy jeszcze czas, by usiąść i porozmawiać, zastanowić się wspólnie, co możemy zrobić.
J.K.-M.: Często udaje się namówić osobę z problemem, żeby z własnej woli przyszła do szpitala na obserwację, o ile szpital jest potrzebny, albo na wizytę u psychiatry bądź do brania leków, jeśli są niezbędne.
Nie jest dobrze, gdy spieszymy się z postawieniem diagnozy. Zdarza się, że staramy się za wszelką cenę przydzielić człowieka z zaburzeniem psychicznym do jakiejś kategorii: schizofrenia, depresja, zaburzenia lękowe. Tymczasem, jeżeli nie znamy całego kontekstu sytuacji, nie mamy tzw. wywiadu obiektywnego, czyli opisu zdarzeń, które poprzedziły dany kryzys, bardzo łatwo możemy się pomylić. I wdrożyć działania, które potem okazują się niepotrzebne. Lepiej pozwolić, żeby sytuacja naturalnie się rozwinęła z udziałem grupy wsparcia. Bardzo ważny jest sposób prowadzenia rozmowy w tej grupie – rzeczywiste pozwolenie pacjentowi na bycie osobą autonomiczną, której się słucha, z której się nie kpi, nie odrzuca i nie mówi „weź się w garść”, tylko próbuje się znaleźć wyjście z sytuacji.
Niedobrze też jest wtedy, gdy zaczyna się tzw. polowanie na czarownice, czyli ustalanie kto jest winny zaistniałej sytuacji. To często bardzo obciąża rodzinę, zwłaszcza gdy pacjent, nie daj Boże, usłyszy od terapeuty: „To wszystko przez to, że matka niedostatecznie się tobą zajmowała” albo: „Wszystko przez to, że w domu nie ma właściwych warunków”.
Celem otwartego dialogu jest przede wszystkim to, by pomóc człowiekowi w zdrowieniu, a nie poszukiwać winnych. Bez względu na wszystko, nawet jeżeli ktoś trafia do szpitala, to potem wraca w miejsce, z którego wyszedł. Jeżeli rodzina jest skłócona i pacjent nie może w tej atmosferze liczyć na wsparcie, bo wszyscy mają do siebie nawzajem pretensje, to na pewno nie będzie poprawiało jego samopoczucia.