Zgodnie z prawem
Przypadek Ignacego J., czyli szpital też czasem wygrywa proces
Krzysztof Izdebski
Wiele tekstów prasowych dotyczących prawnych aspektów relacji lekarz – pacjent czy, ujmując sprawę szerzej, szpital – pacjent, delikatnie mówiąc, ma wydźwięk niezbyt przyjazny dla lekarza. Najczęściej tekst jest skonstruowany na podstawie schematu: chory doznał szkody w związku z leczeniem, pozywa lekarza; biegli stwierdzają, że lekarz popełnił błąd, w efekcie czego sąd orzeka o zadośćuczynieniu lub/oraz odszkodowaniu na rzecz pacjenta. W takich publikacjach roi się od stwierdzeń, które mają przestrzec lekarzy przed pewnymi zachowaniami mogącymi doprowadzić do kłopotów prawnych. Teksty mojego autorstwa również nie odbiegają od opisanego powyżej szablonu. Z tego powodu zależało mi na przygotowaniu tekstu o nieco innej wymowie. Tym razem szpital i lekarze wyszli obronną ręką z poważnych tarapatów, choć wcale nie było to proste.
Zaczęło się od bólu gardła
Był luty 2006 r., ładna, słoneczna sobota. Od rana pan Ignacy J. nie czuł się dobrze – bolało go gardło. Kolejne, kupione w pobliskim sklepie tabletki nie przynosiły ulgi. Było to dość dziwne, ponieważ zwykle jedna, dwie wystarczały, aby złagodzić ból.
Taki stan utrzymywał się przez cały weekend. Dodatkowym problemem było złe samopoczucie pana Ignacego. Wszystko to spowodowało, że w asyście swojej żony Anny J. zaniepokojony postanowił udać się w poniedziałek do pobliskiej przychodni.
Przyjęła go lekarka Magdalena C. W wywiadzie odnotowała narastającą od godzin rannych duszność, stwierdziła objawy zapalenia górnych dróg oddechowych, zaleciła leki i pilną konsultację laryngologiczną. Wystawiła również skierowanie do poradni laryngologicznej oraz do szpitala (na oddział laryngologii/chorób wewnętrznych) na cito, chociaż według niej kondycja pacjenta była w miarę dobra. Pani doktor chciała mimo to wezwać karetkę, żeby pan Ignacy znalazł się tam jak najszybciej. Chory stwierdził jednak, że dojedzie na miejsce własnym samochodem.
Małżonkowie J. opuścili przychodnię ok. godziny 12.50. Do szpitala przybyli po 13.00. Na izbie przyjęć pacjenta zbadał lekarz Michał G., który po zaordynowaniu leków zlecił pilną konsultację laryngologiczną. W tym czasie w szpitalu nie było całodo...
Doktor Marek K. liczył się z tym, że przy takich objawach w godzinach popołudniowych lub wieczornych u chorego mogą pojawić się powikłania. Jednocześnie miał świadomość braku dyżurnego laryngologa w swoim szpitalu. Pełnił wówczas funkcję ordynatora i wielokrotnie zgłaszał dyrekcji (ustnie) konieczność wprowadzenia dodatkowych dyżurów na oddziale laryngologiczno-neurologicznym. W takich sytuacjach słyszał zawsze, że nie ma środków na ich opłacenie.