Felieton

Co gryzie profesora Wciórkę?

Small 3914

Doktora Szymona Bacamarte, bohatera przewrotnego opowiadania Machado de Assisa zatytułowanego „Psychiatra”, wyróżniała spośród innych psychiatrów głęboko lekarska pasja poszukiwania mózgowych uwarunkowań chorób psychicznych. Burzliwe dzieje Zielonego Domu, swego rodzaju szpitala założonego przez niego w Itaguai, pokazują, jak ta niestrudzona pasja poszukiwania życiowych wykładników mózgowej nienormalności doprowadza lekarza do kolejnych radykalnie nowatorskich i diametralnie przeciwstawnych odkryć, które skutkują umieszczaniem w tym przybytku kolejnych grup populacji miasteczka. Jednak zawsze pozostawiają mu one poznawczy („naukowy”!) niedosyt i nie pozwalają na zatrzymanie bulwersującego biegu wydarzeń, który wciąga społeczność Itaguai w spiralę zwątpienia, buntu i rezygnacji. Aż do momentu, gdy odkrywcza myśl psychiatry podpowiada mu, że to może właśnie jego pasja, jakże uczciwa i szlachetna, wyczerpuje kryterium nienormalności, nakazując tym samym zamknięcie w Zielonym Domu siebie samego, i tylko siebie. Co ostatecznie kończy jego pracowity żywot i całe opowiadanie.
To powstałe pod koniec XIX wieku opowiadanie powraca mi natarczywie do głowy, gdy czytam lub przysłuchuję się ożywionym ostatnio dyskusjom na temat klasyfikowania zaburzeń psychicznych. Niedawnemu ogłoszeniu DSM-5 towarzyszyła niespotykana dotąd fala krytyki w obrębie psychiatrii i spoza niej, odnoszona do rosnącego zasięgu psychiatryzacji problemów życiowych, braku ostrości i jednoznaczności proponowanych kategorii, częstego oderwania konstrukcji diagnostycznych od realiów i potrzeb klinicznych.
W cieniu dyskusji wokół DSM-5 i w opozycji do jej metodologicznej konstrukcji dyskutowane jest całkiem nowe podejście do psychiatrycznej nozografii, promowane przez amerykański Narodowy Instytut Zdrowia Psychicznego (NIMH). Jest to dalekosiężny projekt badawczy, plan stopniowego zapełniania faktami macierzy zbudowanej ze starannie wybranych kilkunastu „domen” (wymiarów) neuropoznawczych obejmujących (w kolumnie) systemy walencji negatywnej, pozytywnej, systemy poznawcze, procesów społecznych, wzbudzenia/modulacji oraz (w wierszach) z kilkunastu „jednostek analizy” ich trafności (tzw. walidatorów, takich jak: geny, molekuły, komórki, obwody, fizjologia, zachowanie, samoopis). Nadzieja wiązana z tym projektem NIMH zawiera się w pytaniu, czy oparte na nim kryteria domen badawczych (RDoC, Research Domain Criteria) pozwolą kiedyś na przekroczenie szablonów poznawczych bazujących na opisowej psychopatologii klinicznej i wkroczenie w cudowny świat obiektywnych, trafnych i płodnych poznawczo przesłanek opartych na pojęciach i wielkościach podpowiadanych przez neuronaukę.
RDoC budzą oczywiście sporo wątpliwości, a zwłaszcza pytanie, czy psychiatria, która tak dalece odejdzie od tradycji klinicznej i tak radykalnie zredukuje swój paradygmat poznawczy, pozostanie psychiatrią i będzie pełnić tę rolę, którą pełni dzisiaj? A nawiązując do wydarzeń z Itaguai – czy sama nie trafi w końcu do Zielonego Domu?
Takie wątpliwości prowadzą do bardziej podstawowej refleksji – co jest rdzeniem myślenia i działania psychiatrii: udzielanie pomocy osobie w kryzysie lub w cierpieniu, czy budowanie coraz bardziej abstrakcyjnych konstrukcji nozograficznych. Albo inaczej, kogo lub co widzimy przed sobą – zrozpaczonego bezradnego człowieka czy dysfunkcjonalny obwód neuronalny zakłócający jeden z systemów negatywnej walencji. Nawet jeśli ten wybór nie jest prawdziwą alternatywą, to jednak w praktyce może się nią stać. Głos wielu „ocalonych z psychiatrii” sugeruje, że nie jest to wydumany problem, który łatwo ominąć lub zlekceważyć.

Prof. dr hab. med. Jacek Wciórka

Do góry