MT: Minister zdrowia mówi, że nie jest.


J.B.:
Jeszcze rok temu mówił, że jest. Tydzień przed objęciem funkcji ministra zdrowia gościł na antenie Polskiego Radia. Stwierdził wówczas, że skoro w trzy lata Czesi dali radę osiągnąć taki pułap nakładów na ochronę zdrowia, dlaczego my mielibyśmy nie dać rady. Najwyraźniej punkt widzenia zmienia się wraz z punktem siedzenia. Zgadam się z Konstantym Radziwiłłem sprzed roku: da się, na pewno się da. To jest tylko kwestia decyzji politycznych. W tej chwili, po podsumowaniu roku przez Beatę Szydło, wyraźnie widać, że ochrona zdrowia jest na szarym końcu listy priorytetów.


MT: Premier Beata Szydło zapowiada, że 2017 to będzie rok ochrony zdrowia. Czy rezydenci wierzą w te zapewnienia?


J.B.:
Oczywiście, że nie. Rok temu słyszeliśmy to samo. Dostaliśmy zapewnienia, że od 2017 roku będziemy mieli lepsze warunki płacy i pracy. Przed pierwszą manifestacją Porozumienia Rezydentów minister Pinkas mówił, że zrobi wszystko, aby weszła druga nowelizacja ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty i że od nowego roku będziemy lepiej zarabiali… Rok 2017, w naszej opinii, ma być czasem zmian kosmetycznych i robienia szumu, z którego nic sensownego nie wyniknie.


MT: Ale przecież będą w przyszłym roku jakieś podwyżki.


J.B.:
10 proc. między propozycją ministerstwa a tym, co obecnie zarabiamy, czyli od 20 do 90 zł miesięcznie. W dodatku nie wiadomo, czy te przepisy wejdą w życie. Ustawa utknęła, bo Ministerstwo Zdrowia nie wywiązało się i nie złożyło w terminie opinii do Rady Dialogu Społecznego. I nie wiadomo, kiedy złoży. Nie sądzę nawet, że Ministerstwu Zdrowia zależy na wprowadzeniu ustawy o minimalnych wynagrodzeniach, bo przecież nie ma źródeł jej finansowania. Nie będzie wzrostu nakładów na zdrowie. Więcej, finansowanie jeszcze spadnie, bo prezes NBP zapowiedział, że PKB w przyszłym roku i w latach kolejnych będzie niższy, czyli de facto pieniędzy na ochronę zdrowia będzie jeszcze mniej niż obecnie.


MT: Wielu lekarzy wskazuje, że to właśnie pieniądze są głównym powodem decyzji o pracy za granicą.


J.B.:
Każdy z nas ma rachunki do zapłacenia. I kiedy dostaje się wypłatę, z której trudno opłacić mieszkanie, rodzą się pomysły o wyjeździe. Poza tym lekarze muszą się dokształcać. Jeden kurs na trzy miesiące wymaga odkładania 500 zł miesięcznie. Do tego zakup nowych publikacji czy koszty dojazdów – i robi się spora suma. Przy naszych zarobkach jest to trudne do zrealizowania.

Na początku działalności Porozumienia zrobiliśmy badanie, w którym wzięło udział ok. tysiąca osób. Ponad 90 proc. respondentów stwierdziło, że to pensja ma największy wpływ na decyzje o wyjeździe. Na pytanie, czy przy wynagrodzeniu w wysokości dwóch średnich krajowych zostałbyś w kraju, 97 proc. badanych odpowiedziało, że tak. Czytałem badania na temat odchodzenia lekarzy z zawodu – niecałe 10 proc. wyjeżdża z kraju i ok. 10 proc. odchodzi z zawodu. Mam kolegów, którzy pracują w firmach farmaceutycznych, w zarządzaniu ochroną zdrowia, ale nie przyjmują pacjentów. Mam też wielu znajomych, którzy przygotowują się do wyjazdu, uczą się języka, szukają miejsca, w którym mogliby pracować. Uważa się, że około 20 proc. lekarzy na starcie nie pracuje w zawodzie w Polsce. To ogromna liczba, zwłaszcza przy naszych niedoborach.


MT: Spora część wybiera sektor prywatny.


J.B.:
Rynek wycenia naszą pracę na 100-150 zł za godzinę, a resort zdrowia na 14 zł. Czy potrzebny jest dodatkowy komentarz?


MT: Jakie przeszkody stoją na drodze do wymarzonej rezydentury?


J.B.:
System jest niesprawiedliwy. Każde województwo ma swój własny, odrębny nabór i stąd pojawiają się różnice w punktacji. W jednym, żeby dostać się na specjalizację, trzeba mieć 90 proc., w innym na tę samą specjalizację wystarczy 65 proc. punktów z egzaminu końcowego. Od lat ten problem jest znany. W zespole ds. kształcenia podyplomowego wypracowaliśmy model ogólnopolski. Jest propozycja, żeby zrobić to podobnie jak w modelu hiszpańskim, by lekarz w zależności od uzyskanego wyniku LEK/LDEK miał możliwość wyboru specjalizacji od góry. Najlepszy ma pełną pulę, ostatni bierze to, co zostało. Albo wybiera trzy specjalizacje, każdą w trzech różnych miejscach, przypisując rangę, gdzie chce najbardziej pracować. To jest proste, można przygotować taki system niemal bezkosztowo. Czy Ministerstwo Zdrowia taką zmianę wprowadzi? Nie wiem, stale tylko słyszymy „Pracujemy nad tym”.

Zwiększamy nabór studentów na medycynę. Nawet przy 20-proc. zwyżce limitów miejsc na uczelniach, w 2035 roku lekarzy będzie o 9 proc. mniej. To wynika z demografii. Nie będziemy mieli ich więcej, musimy więc maksymalnie zoptymalizować ich pracę, sprawić na każdym etapie, żeby nie wyjeżdżali z kraju, nie odchodzili z zawodu i zajmowali się medycyną, a nie biurokracją i łataniem wszelakich dziur.


MT: Jak to zrobić?


J.B.:
Zachęcić, a nie karać – najpierw na studiach, następnie na stażu podyplomowym i na rezydenturze. Minister Pinkas nazywa rezydentów perłami narodu. Szkoda tylko, że nikt w te perły nie chce zainwestować.


MT: Ministerstwo powinno zatem pilnować, żeby „perły” nie zmieniły „właściciela”…


J.B.:
Boję się, że sytuacja przedstawia się tak jak w poprzednim rządzie: Ministerstwo Zdrowia ma utrzymać ciszę w swoim sektorze. Koniec, kropka.


MT: Premier Szydło wezwała ministra zdrowia i określiła zadanie: wyciszyć nastroje. Krzysztof Bukiel powiedział wtedy, że „za takie pieniądze spokoju nie będzie”. A jeżeli rezydenci ruszą z akcją wypowiadania klauzul opt-out, będzie to oznaczało rozkład systemu.


J.B.:
Napisaliśmy do premier Beaty Szydło, wicepremiera Mateusza Morawieckiego oraz prezesa Jarosława Kaczyńskiego listy z prośbą o spotkanie – jest to ostatnia szansa na porozumienie na drodze dialogu. Mam nadzieję, że do niego dojdzie i będziemy mieli jasną odpowiedź, czy przedstawicielom rządu zależy na ochronie zdrowia. W międzyczasie przygotujemy akcję z wypowiadaniem opt-outów. Niebawem ruszy przekrojowe badanie na temat nastrojów. Chcemy zapytać, czy lekarze są gotowi i co są gotowi zrobić, czy będą potrzebować wsparcia, np. w znalezieniu dodatkowej pracy. Sądzę, że organizacyjnie będziemy przygotowani z akcją na pierwsze miesiące przyszłego roku, ale oczywiście ostateczna decyzja o przystąpieniu do niej zależeć będzie od poszczególnych lekarzy.

Do góry