To rzeczywiście może rozmontować system. W wielu szpitalach są oddziały, gdzie dyżurują tylko rezydenci. Są szpitale z przeciążonymi specjalistami, którzy również chcą przystąpić do wypowiadania klauzul. Niestety problem będą mieli kierownicy klinik, dyrektorzy szpitali i ordynatorzy oddziałów. Mamy zamiar przeprowadzić kampanię społeczną i wyjaśnić, że to nie jest akcja wymierzona w nich. Żeby nas wsparli, alarmowali o problemach. Możemy wygrać wszyscy. Zależy nam na tym, żeby odbyło się to z jak najmniejszym uszczerbkiem dla pacjentów. Niestety będzie to trudne i uciążliwe. Zadaję sobie jednak pytanie, co jest bardziej etyczne: czy uprzykrzenie życia pacjentom przez dwa miesiące i w efekcie trwałe poprawienie opieki i przedłużenie ich życia, czy utrzymywanie status quo. Jak na razie Polacy umierają pięć lat wcześniej niż nasi zachodni sąsiedzi. Długość życia pacjentów z nowotworami jest o ok. 30-40 proc. krótsza niż na Zachodzie, wykrywalność następuje w późniejszych stadiach, co generuje jeszcze większe koszty.

Etyka w medycynie oznacza czasem wybór mniejszego zła. Sądzę, że postawienie wszystkiego na jedną kartę w tym wypadku jest właściwym wyborem. Albo jedynym wyborem.


MT: Czy rzeczywiście nie ma innej drogi?


J.B.:
Spędziliśmy rok na intensywnych rozmowach. Na pisaniu, informowaniu, przekonywaniu. 130 rozmów z posłami, jeszcze więcej z ekspertami w ochronie zdrowia, do tego rozmowy kuluarowe, udział w komisjach i pracach zespołów. Bezskutecznie. Choć może i skutecznie – kolejne badania opinii społecznej pokazują, że Polacy są ochroną zdrowia, delikatnie mówiąc, zdegustowani.


MT: Zatrzymajmy się przy zespole ds. zmian w kształceniu podyplomowym. Jak pan sądzi, dlaczego Ministerstwo Zdrowia nie chciało opublikować wypracowanych przez zespół rekomendacji?


J.B.:
Zespół wypracował rekomendacje, które są oczywiście kompromisem, bo były przecież różne stanowiska i różne pomysły. Kompromis jest. Mamy zbiór dobrych rad dla ministra zdrowia, jak kształcenie podyplomowe poprawić. W mojej opinii, Konstanty Radziwiłł powinien czuć, że skoro nas powołał, wybitni eksperci poświęcili swój czas, dojeżdżali z różnych stron Polski, należy rekomendacje spróbować wprowadzić w życie. Tymczasem cisza. Dostaliśmy jedynie komunikat, że są one na wewnętrzne potrzeby ministra zdrowia. Odpowiedź jest logiczna: rekomendacje są niewygodne dla ministerstwa, które nie ma przebicia w rządzie i musi kleić z tego, co ma.

W jednej kwestii resort wygrał – wyciszył nastroje rezydentów na jakiś czas. Od manifestacji czerwcowej do manifestacji wrześniowej daliśmy czas na spokojną pracę zespołu. Zakończył on pracę 6 września i na tym się skończyło. Ministerstwo nie zdecydowało się na publikację tych materiałów. Wypłynęły one do mediów, ale nadal nikt z resortu się do nich nie odniósł. Liczyliśmy na to, że po spotkaniu w Kancelarii Prezesa RM zorganizowanym przez Beatę Kempę coś drgnie. Tylko nas dobito, bo dowiedzieliśmy się, że nie możemy liczyć na zmiany. Wygląda na to, że rząd nie ruszy ochrony zdrowia pod kątem finansowania, a już na pewno nie do końca tej kadencji.


MT: Jeżeli nie będzie odpowiedzi ze strony rządu, jeśli akcja z wypowiadaniem klauzuli opt-out nie przyniesie pożądanych rezultatów, czy musimy liczyć się z powtórką z Wielkiej Brytanii, gdzie rezydenci odeszli od łóżek pacjentów?


J.B.:
Pozostanie nam tylko strajk generalny. Jesteśmy racjonalistami i wszystko zależy od nastrojów. Historia pokazuje, że raz na 10 lat w ochronie zdrowia dochodzi do buntu. Ostatnie masowe strajki były dokładnie 10 lat temu. Wygląda na to, że teraz jest ten moment. Frustracja się przelewa, niezadowolenie rośnie, ludzie mają dość, dopytują o akcję opt-out i chcą działać. Czas pokaże, jak działać. Ja nie lubię rozwiązań siłowych, ale sam już nie widzę innej opcji.

Do góry