BLACK CYBER WEEK! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
Na linii frontu
Wypalenie zawodowe może dotknąć każdego lekarza, w sytuacji pandemii najbardziej są na nie narażeni ci pracujący na linii frontu – na szpitalnych oddziałach ratunkowych i na oddziałach covidowych.
– W stan emocjonalny, który można określić „mam wszystkiego dosyć”, popadam kilka razy w roku – przyznaje lek. med. Piotr Rychlik, lat 40, specjalista medycyny ratunkowej, zastępca kierownika SOR-u w Szpitalu im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku. – W takich chwilach myślę o tym, że najchętniej zrobiłbym kurs spawacza i w ogóle przestał funkcjonować w obszarze medycznym. To trochę trwa, w przerwie między dyżurami staram się uspokoić, wmówić sobie, że są rzeczy, na które nie mam wpływu. Najbardziej męczy mnie, gdy widzę listę swoich pacjentów na dyżurze i mam świadomość, że choćbym nawet bardzo chciał, to wiem, że nie jestem w stanie żadnego z nich doprowadzić do końca, czyli wypisać, bo albo brakuje jeszcze jakiegoś wyniku, albo w szpitalu nie ma wolnego miejsca.
Zdaniem lek. Piotra Rychlika lekarze są nadmiernie obciążeni w pracy różnymi rzeczami. Uczciwie przyznaje, że biurokracji ma mniej niż koledzy pracujący na innych oddziałach. Ale i tak ma poczucie, że pewna liczba dokumentów nikomu i niczemu nie służy. – Zajmuję się nieistotnymi rzeczami, podczas gdy moją powinnością jest pomoc pacjentowi. Ja nie walczę z chorobami czy z covidem, bo to jest niemożliwe, za to spotykam się z ostrymi, nagłymi problemami zdrowotnymi pacjentów i próbuję je rozwiązywać. Żeby pacjent poczuł się lepiej, wyzdrowiał lub po to, by dać mu szanse na wyzdrowienie – dodaje lekarz.
W opinii dr. Rychlika praca na SOR-ze zawsze wiązała się z pewnego rodzaju chaosem, nigdy nie istniał tu ramowy dzień pracy, nie było momentów powtarzalnych, czegoś w rodzaju stelaża, który dawałby poczucie, że się kontroluje sytuację. Natomiast ciągły stres wynika z tego, że nie wiadomo, czy w ciągu zaledwie kilkudziesięciu sekund względnie spokojny dyżur nie zamieni się w horror, który człowiek potem długo odreagowuje.
– Istotą mojej specjalności jest działanie tu i teraz, interakcja z pacjentem, fakt, że od razu przynosi ona efekty, satysfakcja, gdy stan chorego się poprawia. Tym, co nas, lekarzy medycyny ratunkowej, w tej chwili najbardziej męczy, przytłacza i wyzwala niechęć, nie jest lęk przed wirusem, lecz świadomość, że nie jesteśmy w stanie na bieżąco połapać się w zmieniających się co chwilę regulacjach i komunikatach. Od marca do dziś tylko w tym jednym szpitalu samych komunikatów ukazało się ponad dwieście. Teoretycznie nie powinny one dotyczyć lekarzy, tylko kogoś z personelu administracyjnego, ale dotyczą i generują frustracje. Bo o ile lekarz jest w stanie w ciągu paru godzin wyprowadzić chorego na prostą, to bywa, że następne godziny, a nawet dni, zajmuje mu poszukiwanie dla tego pacjenta wolnego miejsca w szpitalu i karetki, która go do niego zawiezie. To obszar, w którym zaczynamy działać na granicy swoich kompetencji, poza granicami tego, co nam jest najbardziej znane – podkreśla dr Rychlik.
Pacjent pozostaje nadal na SOR-ze, a to oznacza, że lekarze muszą go tutaj prowadzić przez kilka dni, np. lecząc także jego zdekompensowaną cukrzycę czy inną chorobę przewlekłą. Tymczasem na SOR-ze nie ma technicznych warunków do prawdziwej izolacji chorych z COVID-19 dodatnich i z wynikiem testu ujemnym. – Robimy mnóstwo rzeczy poza swoimi obowiązkami, ale najbardziej wyprowadza nas z równowagi i męczy bezsilność wobec faktu, że wiemy, co powinno być zrobione przez osoby spoza białego personelu, a okazuje się, że musimy to zrobić sami, nie mając do tego narzędzi. Brakuje nam lekarzy, ratowników, pielęgniarek, co chwilę część zespołów wypada z powodu kwarantanny lub zakażenia – wymienia dr Rychlik.
W czasie pandemii oddziały ratunkowe stały się najwęższym gardłem systemu, tymczasem nie uwzględniono ich w żadnej ze strategii MZ, nie ma ich również na grafikach przedstawiających schemat walki z COVID-19.
Eskalacja presji prawa
Lek. med. Lech Kucharski, ordynator oddziału chorób wewnętrznych w Szpitalu Specjalistycznym im. Stefana Żeromskiego w Krakowie, wiceprezes Okręgowej Rady Lekarskiej, radny miasta Krakowa i przewodniczący Komisji Zdrowia oraz członek Wojewódzkiego Zespołu Zarządzania Kryzysowego przy wojewodzie krakowskim, zwraca uwagę na jeszcze jeden czynnik zniechęcający lekarzy do uprawiania tego zawodu – sytuację polityczno-prawną, w której muszą dziś pracować.
– Praca lekarza po przyjęciu rozwiązań prawnych zawartych w artykule 155 Kodeksu karnego (kk), a zwłaszcza wykreśleniu 37a kk, potocznie zwanych lex Ziobro, które w bezwzględny sposób penalizują popełnienie nawet nieumyślnego błędu w sztuce lekarskiej związanego ze śmiercią pacjenta, stała się ogromnie ryzykowna – uważa lek. Kucharski. To prawo, jego zdaniem, wiąże lekarzowi ręce, ponieważ ogranicza mu możliwość leczenia chorych w ciężkich stanach np. lekami niemającymi w swojej charakterystyce produktu leczniczego zapisanych adekwatnych wskazań czy dawkowania, a mogą być skuteczne również w schorzeniu, na które cierpi jego pacjent. Mimo że zgodę na podanie takiego leku, który może uratować życie pacjenta, wyrażą komisja bioetyczna i sam pacjent, to gdy lek okaże się nieskuteczny, jego podanie może zostać uznane za błąd w sztuce, a wówczas lekarz może być narażony na karę bezwzględnego więzienia. To dodatkowo paraliżuje lekarzy.
– Myślę, że większy strach lekarzy związany jest teraz z odpowiedzialnością karną niż samym COVID-19. I to jest dla nas jeden z większych problemów: odpowiedzialność karna i cywilna oraz ustawy i rozporządzenia, które teraz wchodzą w życie, jak np. ustawa antycovidowa. Muszę przyznać, że do dziś nie udało mi się zapoznać z jej przepisami, ponieważ jej pełny tekst nadal pozostaje nieznany, mimo że była już nowelizowana ze względu na proponowane „wysokie” zarobki dla personelu medycznego, bo stanowiłyby zbyt duży wydatek dla budżetu. Takie stanowienie prawa jest bardzo niepokojące, budzi olbrzymi lęk, a czasami nawet przerażenie, ponieważ każdy z nas chciałby wiedzieć, jak funkcjonuje jego otoczenie prawne. Każdy, kto wybiera ten zawód, chce mieć świadomość, w jakich warunkach przyjdzie mu go uprawiać – wyznaje Lech Kucharski.