BLACK CYBER WEEK! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
Zdaniem dr. Hartmanna, personel medyczny nie zna dobrze procedury Niebieskich Kart. Panuje wokół niej wiele mitów. Jednym z nich jest przekonanie, że jest ona opresyjna wobec rodziny. − Personel obawia się, że wszczęcie procedury będzie stygmatyzowało rodzinę. Więc jeśli rodzice stosują przemoc, ale nie krzywdzą dziecka bardzo drastycznie, to wypełnienie Niebieskiej Karty medycy uważają za przesadę – mówi dr Hartmann.
Lekarz, wraz z zespołem interdyscyplinarnym, organizuje na Bielanach szkolenia dla pracowników medycznych. Często jednak nie może liczyć na pomoc ze strony kierowników przychodni. – Przydałaby się ona, by zmotywować medyków. „Nie wiedziałem, co zrobić” albo „Nie miałem czasu”, mówią najczęściej już po fakcie – dodaje dr Hartmann.
Przemoc w zamożnych domach
Jednak nawet po wypełnieniu Niebieskiej Karty pomoc nie zawsze przybywa. Jak mówi dr Hartmann, formy przemocy się zmieniają, są coraz bardziej ukryte.
− Interweniujemy w rodzinach, które, jak wydaje się z zewnątrz, działają idealnie, mimo to ma w nich miejsce przemoc psychiczna, zaniedbywanie emocjonalne, niezapewnianie opieki, w tym opieki medycznej. Taką przemoc dużo trudniej jest udowodnić i jej przeciwdziałać – mówi dr Hartmann.
Jak dodaje lekarz, członkowie Grupy Roboczej (obecnie Grupy Diagnostyczno-Pomocowej) powołanej przez zespół interdyscyplinarny poważne trudności napotykają w rodzinach osób dobrze sytuowanych, z tzw. świecznika. − Kiedy po założeniu karty zgodnie z procedurą wzywamy sprawcę na spotkanie Grupy Roboczej, on poleca nam kontakt ze swoim pełnomocnikiem i wręcza jego wizytówkę. A ten ma już przygotowane pismo, w którym grozi podjęciem kroków prawnych, jeśli nie zaprzestaniemy działań przeciwko klientowi, ponieważ w jego mniemaniu potrzeby interwencji nie ma. Nie ma możliwości pracy z osobą, która nie jest zainteresowana żadną rozmową, tylko wystosowuje kolejne pisma i pisze skargi.
Pracownicy zaczynają wtedy wątpić, czy warto angażować się w taką sprawę, gdy po drugiej stronie mają osoby z dużymi pieniędzmi i możliwościami.
Znacznie łatwiej jest obecnie interweniować w rodzinie, która korzysta już z pomocy społecznej i znana jest dzielnicowemu.
Oparzenia genitaliów albo stóp
Podobne obserwacje ma dr Bulandra z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. − Często wydaje się, że uraz, z którym dziecko zgłasza się do lekarza, jest przypadkowy. Dopiero pewne dyskretne nieścisłości w wywiadzie czy też zaburzenia relacji pomiędzy dzieckiem i opiekunem mogą nasunąć podejrzenie nieprzypadkowości urazu. Ale żeby to zauważyć, trzeba mieć czas na rozmowę z opiekunem, z dzieckiem, na obserwację ich zachowania i relacji − mówi.
Na co lekarz zwróciłby kolegom szczególną uwagę? − Istnieje wiele okoliczności, które powinny wzbudzić w lekarzu podejrzenie, że dziecko padło ofiarą urazu nieprzypadkowego − mówi.
Po pierwsze − zaburzenia relacji między dzieckiem a rodzicem. W zdrowym układzie dziecko szuka wsparcia ze strony rodzica, ma do niego zaufanie. To zaufanie przenosi się również na innych dorosłych: lekarzy, pielęgniarki. Dziecko krzywdzone jest zastraszone. Boi się rodzica i niestety boi się również lekarza czy pielęgniarki − podczas badania odnosi się wrażenie, że każdy nasz ruch jest postrzegany przez dziecko jako próba ataku. To dotyczy dzieci małych. Starsze natomiast wstydzą się swoich obrażeń lub boją się, że ich wykrycie spowoduje coś złego. Więc je ukrywają lub bagatelizują.
Po drugie − wywiad. W przypadku urazu przypadkowego wywiad jest zazwyczaj prosty i układa się w logiczną całość odpowiadającą obrażeniom, które znajdujemy w badaniu. Jeśli rodzic zgłasza dziwne okoliczności zdarzenia lub takie, które są nierealne z punktu widzenia tego, co widzimy, to wiemy, że kłamie. Możemy coś podejrzewać również jeżeli wersje zdarzeń podawane przez dwóch opiekunów różnią się albo dziecko opowiada o tym, co się wydarzyło dokładnie tymi samymi słowami co rodzic. Podaje wyuczoną formułę.
Kolejna sprawa to zwłoka w zgłoszeniu się z dzieckiem do przychodni lub szpitala – gdy uraz jest nieprzypadkowy, rodzic stara się to ukryć, rozpoczyna leczenie w domu. Dopiero kiedy widzi, że stan dziecka pogarsza się, to w obawie przed poważniejszymi konsekwencjami zgłasza się do szpitala. Albo robi to ktoś inny – babcia, ciocia, przedszkolanka, nauczyciel.
No i oczywiście charakter samych obrażeń. Są pewne urazy, które nie mogły powstać przypadkowo, np. jeśli rodzic utrzymuje, że niemowlę spadło ze schodów lub wypadło z łóżeczka ze szczebelkami. Dzieci w tym wieku nie są na tyle sprawne fizycznie, aby w taki sposób zrobić sobie krzywdę. Złamania kości długich – np. udowej, ramiennej – też nie mogą u niemowląt powstać przypadkowo. Chyba że jest to wynik skrajnej nieodpowiedzialności rodzica, np. upuszczenia dziecka z dużej wysokości. Tak też się zdarza.
Wykonując u dziecka po urazie zdjęcia rentgenowskie, można również znaleźć zmiany świadczące o przebytych wcześniej złamaniach, o których nie ma informacji w dokumentacji medycznej. Takie sytuacje bardzo mocno wskazują na krzywdzenie dziecka w przeszłości. Zresztą jest wiele objawów radiologicznych zespołu dziecka maltretowanego, warto o nich przeczytać i je zapamiętać.