ŚWIĄTECZNA DARMOWA DOSTAWA od 20 grudnia do 8 stycznia! Zamówienia złożone w tym okresie wyślemy od 2 stycznia 2025. Sprawdź >
Koncentrując się na fizjologicznych przejawach choroby można odciąć się od jej podmiotowego, emocjonalnego aspektu. Pacjent postrzegany jest wówczas metonimicznie, przez pryzmat swojej fizyczności, jako kolejny przypadek. Stosunek lekarza do pacjenta ulega depersonalizacji.
Lekarz do pacjentki: Co my tu mamy? A, zapalenie otrzewnej. (Zwraca się do stojącej obok pielęgniarki). Co to się porobiło? Trzecie w tym miesiącu. Uparło się na mnie, czy co?
Wypowiedź lekarza świadczy o tym, że nie potraktował on pacjentki indywidualnie, lecz uprzedmiotowił ją, sprowadzając jej osobę do kolejnego schorzenia.
Konstrukcje językowe stosowane przez personel medyczny służą budowaniu dystansu nie tylko wobec choroby, ale także wobec pacjenta. Nadawca komunikatu (lekarz) zajmuje nadrzędną pozycję względem odbiorcy (pacjenta), co w pewnym stopniu odzwierciedla przekonania społeczne. Często można bowiem spotkać się z opinią, że pacjent jest podległy lekarzowi, że jest jedynie biernym obiektem jego działania. Relacja lekarz-pacjent staje się w konsekwencji asymetryczna. Osiągnięciu takiego efektu służą najczęściej konstrukcje trzecioosobowe, np.: Wejdzie i rozbierze się; mogą być one poprzedzone partykułą niech: Niech usiądzie i otworzy usta. Pacjenci odbierają takie wypowiedzi bardzo negatywnie – tryb rozkazujący podkreśla asymetrię, w tym przypadku zbudowaną w oparciu o silną zależność od lekarza, uprzedmiotawia odbiorcę, a więc wyraża brak szacunku dla jego osoby.
Podobnie odbierane są powszechne w naszej kulturze formy pozornie zmniejszające dystans, czyli zdrobnienia (np. serduszko, kochanieńki), czy formy familiarne, stosowane zwłaszcza wobec starszych lub bardzo młodych pacjentów (np. dziadku, babciu, synku, córeczko). Ponieważ role społeczne determinują relację lekarz-pacjent, nadmierne skracanie dystansu w sytuacji, gdy powinien on być zachowany, spotyka się z reguły z negatywnym odbiorem. Wypowiedzi z użyciem zdrobnień przypominają pacjentom język, jakiego używa się w rozmowie z małymi dziećmi. Konstrukcje te wskazują na infantylność rozmówcy, a zatem pacjent czuje się wykluczony jako partner dialogu. Podobnie odbierane są formy familiarne.
Pielęgniarka do 33-letniej kobiety: Zrób no tu słoneczko tak z pół basenika siusiu. Badanko raz dwa zrobimy. I jeszcze kroplóweczkę wymienimy i będzie cacy.
Komentarz pacjentki: Czułam się jak kretynka. Dorosła baba jestem, a tu traktują mnie jak trzyletnie dziecko.
Perspektywa pacjenta
Dowiadując się o swoim stanie zdrowia, pacjent znajduje się nierzadko w sytuacji granicznej. Często już sam pobyt w szpitalu i kontakt z personelem medycznym budzi przerażenie. Zgodnie z zasadą mens abhorret incerta (umysł lęka się niewiadomego), zespół skojarzeń i stereotypowych przeświadczeń związanych z pojęciem szpitala i choroby uruchamia podświadomy lęk przed czymś nieznanym, a społecznie wartościowanym raczej negatywnie. W tej sytuacji dotychczasowe doświadczenia życiowe mogą okazać się niewystarczające. Jak zauważa Claire Kebers: „Cierpienie wprowadza pewną lukę w nasze zaufanie do siebie.”5 Zagubiony i zdezorientowany pacjent musi nie tylko zmierzyć się z chorobą, ale także odbudować swój świat i ustalić w nim swoją pozycję. Stosunek do tego, co go spotyka, ujawni on zarówno na poziomie werbalnym, jak i niewerbalnym, przy czym komunikację niewerbalną rozumiem, jako „komunikację realizowaną za pośrednictwem środków innych niż słowa”.6 Powszechne są zachowania niespójne, gdy ciało mówiącego, jego gesty, mimika czy intonacja przekazują inne informacje niż słowa. Stopień niekongruencji tych poziomów jest dla lekarza istotną informacją – pozwala ocenić, czy nadawca utożsamia się z wypowiadaną treścią. Wypowiedź pacjenta może bowiem odzwierciedlać jego rzeczywistą postawę wobec świata, ale może również być próbą przekonania innych, a przede wszystkim siebie, do jakiegoś postulowanego stanowiska.
Z punktu widzenia pacjenta najkorzystniejsza byłaby sytuacja, w której lekarz nie tylko otoczyłby pacjenta specjalistyczną opieką medyczną, ale równocześnie pełnił rolę przewodnika, pomagając mu oswoić nową, trudną rzeczywistość. Z perspektywy lekarza najdogodniejsza byłaby natomiast sytuacja, w której mógłby on skupić się przede wszystkim na medycznej stronie działania. Lekarz ma w swej codziennej praktyce niewiele czasu na rozmowę z pacjentem. Ważne, by przez ten krótki moment wesprzeć chorego i dać mu nadzieję. Nie chodzi tu wyłącznie o nadzieję na wyzdrowienie, w niektórych sytuacjach taka informacja byłaby przecież jawnym kłamstwem, ale o nadzieję na akceptację faktów. Jeden z bohaterów reportażu „Pacjent decyduje, ile chce wiedzieć”, anestezjolog z oddziału opieki paliatywnej, zauważa: „Umierającym nie można odbierać nadziei. Ale nie można ich też karmić złudzeniami”.7
Rozmowa lekarza z pacjentem wymaga autentyczności i uwagi. Aby stworzyć odpowiednie warunki do takiej rozmowy, lekarz nie może stawiać żadnych barier komunikacyjnych. „Uważa się, że gdy jedna lub obie strony uczestniczące w rozmowie mają problem, którym trzeba się zająć, lub potrzebę, która powinna być zaspokojona, to ponad 90% czasu tej rozmowy zostaje strawione na stawianie barier” – pisze Robert Bolton.8 W tym wypadku największą barierą jest sam temat rozmowy. Przed rozpoczęciem rozmowy z pacjentem lekarz powinien odpowiedzieć sobie na pytanie, czym jest dla niego cierpienie i śmierć. „O śmierci można mówić jedynie, zaczynając od siebie samego, to znaczy od sensu, jaki sami jej nadajemy. Oznacza to, że relacja, w jakiej pozostajemy wobec doświadczenia cierpienia i choroby drugiego człowieka – czy to będzie dziecko, czy dorosły – nie różni się od naszej relacji do własnego doświadczenia cierpienia i choroby” – zauważa Claire Kebers.5 Gdy mówiący przestaje się koncentrować na sobie, na swoich lękach (A gdyby to była moja matka?) czy wizerunku (Czy to, co mówię świadczy o moim profesjonalizmie?), może skupić się na drugim człowieku, otworzyć na niego, poświęcić mu uwagę i umieć dostrzec sygnały, jakie wysyła on za pomocą gestu czy wyrazu twarzy. Dopiero wtedy może dojść do spotkania człowieka z człowiekiem. Sam pacjent podpowie nam wówczas, jak chciałby być potraktowany, a więc jak należy z nim rozmawiać. Czasem wystarczy jedno słowo, gest, spojrzenie. Są pacjenci, którzy nie chcą znać stanu swojego zdrowia, ale są i tacy, dla których ważny jest każdy jego detal. Niektórzy chcą, aby traktować ich z góry, gdyż kontakt z kimś, kogo uznają za autorytet, daje im poczucie bezpieczeństwa, inni z kolei oczekują partnerstwa.
Poniżej krótko omówię strategie, za pomocą których pacjenci próbują odnaleźć się w sytuacji choroby oraz wskażę najczęstsze mechanizmy językowe, jakie stosują w swych wypowiedziach. Ze względu na objętość niniejszego artykułu, ograniczam się jedynie do zasygnalizowania tego bardzo skomplikowanego zjawiska. Trudność sytuacji granicznych polega na tym, że nie podlegają one zjawisku habituacji i za każdym razem człowiek oswaja je na nowo, a zatem zbudowanie modelu zachowań jest prawie niemożliwe.
Strategie oswajania choroby
Niektórzy pacjenci przez cały okres choroby lub przez pewien jej etap udają przed sobą i światem, że choroba ich nie dotyczy. Negują jej istnienie, w rozmowie unikają nazwy schorzenia, nie chcą rozmawiać na temat przebiegu leczenia, a czasem odmawiają nawet podania informacji dotyczącej swojego samopoczucia. Oto przykład:
Lekarz: Jak się Pan czuje?
Pacjent (62 lata, po drugiej chemioterapii): Całkiem nieźle, ale czułbym się lepiej, gdybyśmy wczoraj wygrali z Niemcami. [chodzi o mecz piłki nożnej]
Lekarz: Pytam, czy odczuwał Pan w nocy ból?
Pacjent: Pewnie. Każdego kiedyś coś boli. Pana nigdy nic nie bolało, doktorze?
Lekarz: Ale co konkretnie?
Pacjent (z uśmiechem): Życie.