Le­karz: Są wy­ni­ki ostat­nich ba­dań.

Pa­cjent: Aaa tam, sru­ty tu­ty. Kto by so­bie ta­ki­mi pier­do­ła­mi gło­wę za­wra­cał.

Pa­cjent ne­gu­je ist­nie­nie swo­jej cho­ro­by, wy­pie­ra ją ze świa­do­mo­ści. Ka­te­go­ria cho­ro­by nie po­ja­wia się w je­go wy­po­wie­dziach, a za­tem roz­mów­ca nie mo­że się do niej od­nieść. Pa­cjent bu­du­je wo­kół sie­bie mur, przez któ­ry nie­zwy­kle trud­no się prze­bić. Do­pó­ki nie za­cznie mó­wić o cho­ro­bie, oswa­jać jej przez wer­ba­li­zo­wa­nie, ba­rie­ra ko­mu­ni­ka­cyj­na bę­dzie zbyt szczel­na, by mo­gło dojść do dia­lo­gu. Ke­bers twier­dzi, że „mó­wić o cier­pie­niu (ośmie­lać się o nim mó­wić…), to zga­dzać się (za­czy­nać się zga­dzać) na rze­czy­wi­stość te­go cier­pie­nia. A rze­czy­wi­stość po­zna­na, wi­dzia­na i wy­po­wie­dzia­na sta­no­wi pod­sta­wę na­dziei; pierw­szy krok w kie­run­ku spo­tka­nia z dru­gim”.5 Pierw­szym kro­kiem w tej re­la­cji po­win­no być za­chę­ca­nie cho­re­go do mó­wie­nia o so­bie, do uję­cia w sło­wa swo­ich lę­ków i od­czuć. Na­le­ży uważ­nie słu­chać słów pa­cjen­ta i do­py­ty­wać się o ich ukry­te zna­cze­nie.

Pa­cjent: Dok­to­rze, ale ta fran­ca jest upar­ta. Pan ją tu z każ­dej stro­ny ata­ku­je, a ta cho­le­ra da­lej sie­dzi. Wło­sy mi wy­pa­dły, a ta się da­lej trzy­ma.

Le­karz: Ja­ka fran­ca?

Pa­cjent: Noo te, jak im tam, ko­mór­ki ja­kieś tam.

Le­karz: I Pan my­śli, że jak je za­ła­twi­my, to Pan bę­dzie zdro­wy?

Pa­cjent: A nie?

W przy­to­czo­nym frag­men­cie le­karz od­no­sząc się do słów pa­cjen­ta, re­kon­stru­uje je­go spo­sób wi­dze­nia cho­ro­by i dzię­ki te­mu two­rzy pod­sta­wę do dal­sze­go dia­logu. Sło­wa pa­cjen­ta ujaw­nia­ją spo­sób, w ja­ki poj­mu­je on to, co się z nim dzie­je: swo­je cia­ło po­strze­ga ja­ko me­cha­nizm, w któ­rym ze­psuł się ja­kiś ele­ment. Kę­piń­ski okre­śla te­go ty­pu oso­bo­wość ja­ko „cho­rą so­ma­tycz­nie”. Pa­cjent „ro­zu­mu­je mniej wię­cej w ten spo­sób: »czu­ję się źle, bo mam cho­rą wą­tro­bę, ser­ce, płu­ca itd. Le­karz to zba­da, na­pra­wi i bę­dę czuł się z po­wro­tem do­brze«”.1 W ta­kiej wi­zji świa­ta le­karz utoż­sa­mia­ny jest z in­ży­nie­rem, któ­re­go za­da­nie po­le­ga na zba­da­niu i na­pra­wie­niu te­go, co się ze­psu­ło.1 Cho­ry jest bier­nym ob­ser­wa­to­rem dzia­łań le­ka­rzy i nie uzna­je swe­go udzia­łu w tym, co mu się przy­da­rza. Ana­li­zu­jąc wy­po­wie­dzi ta­kich pa­cjen­tów moż­na za­uwa­żyć, że rzad­ko umiesz­cza­ją oni sie­bie w ro­li pod­mio­tu gra­ma­tycz­ne­go czy – mó­wiąc pre­cy­zyj­niej – wy­ko­naw­cy czyn­no­ści (agen­sa), two­rząc ra­czej kon­struk­cje, w któ­rych są przed­mio­tem dzia­ła­nia (pa­cjen­sem). Stąd więk­szość wy­po­wie­dzi, za­miast re­ali­zo­wać ak­tyw­ny sche­mat zda­rze­nio­wy „co ro­bię?” (Cho­ru­ję na…, Wal­czę z…, Zma­gam się z…), bę­dzie zbu­do­wa­na w opar­ciu o sche­mat bier­ny „co się ze mną dzie­je? co mi się przy­da­rza?” (Rak mnie do­padł; Cho­ro­ba na mnie spa­dła; Ja nic nie ro­bię, a ten [o no­wo­two­rze] pa­no­szy się jak na swo­im. Już trze­ci prze­rzut mi za­fun­do­wał). Pa­cjent po­strze­ga się przed­mio­to­wo, umiej­sca­wia­jąc się po­za ca­łą sy­tu­acją.

Przed­mio­to­wo po­strze­ga­ją sie­bie rów­nież ci pa­cjen­ci, któ­rzy ra­cjo­na­li­zu­ją swo­je do­zna­nia. Ra­cjo­na­lizm w oce­nie rze­czy­wi­sto­ści jest w na­szej kul­tu­rze po­sta­wą wy­so­ce ce­nio­ną, a na­sze umy­sły nie­ustan­nie szu­ka­ją związ­ków przy­czy­no­wo­-skut­ko­wych. Me­cha­ni­zma­mi po­szu­ki­wa­nia przy­czyn okre­ślo­nych za­cho­wań lub wy­da­rzeń zaj­mu­je się jed­na z teo­rii psy­cho­lo­gii spo­łecz­nej, tzw. teo­ria atry­bu­cji.9 W ję­zy­ko­wym ob­ra­zie świa­ta Po­la­ków wi­docz­ne jest prze­świad­cze­nie, że ist­nie­je tyl­ko to, co jest ra­cjo­nal­nie uza­sad­nio­ne.

Roz­mo­wa ro­dzi­ny z cho­rym:

Sio­stra (47 lat): Ba­siu, jak się czu­jesz?

Pa­cjent­ka (52 la­ta): Tak mi ja­koś ostat­nio smut­no.

Mąż sio­stry (49 lat): Ale co, wy­ni­ki masz gor­sze?

Pa­cjent­ka: Nie, to nie cho­dzi o zdro­wie, tyl­ko tak ogól­nie ja­koś mnie na­szło.

Sio­stra (wy­raź­nie po­iry­to­wa­na): Ale co, tak bez po­wo­du cię na­szło? Coś się mu­sia­ło wy­da­rzyć. Mo­że ktoś ci coś nie­przy­jem­ne­go po­wie­dział?

Pa­cjent­ka: Nie.

Mąż sio­stry: Weź nie zdzi­wiaj, do­bra?

To, co nie ma uza­sad­nie­nia, nie jest apro­bo­wa­ne. Uży­ty w roz­mo­wie cza­sow­nik mu­sieć wska­zu­je na to, że w umy­śle nadaw­cy ist­nie­je sche­mat: Coś/ktoś jest przy­czy­ną cze­goś. Sko­ro coś się dzie­je, to mu­si się dziać z ja­kie­goś po­wo­du. Lo­gi­ka ta wpro­wa­dza emo­cjo­nal­ny dy­stans i utrud­nia cho­re­mu na­wią­za­nie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cej re­la­cji z oto­cze­niem. Do­pó­ki nie po­da on przy­czy­ny (rze­czy­wi­stej bądź po­zor­nej) swo­ich emo­cji, nie mo­że się ni­mi dzie­lić i li­czyć na zro­zu­mie­nie, jest więc ska­za­ny na izo­la­cję.

Ta­ką sil­nie zra­cjo­na­li­zo­wa­ną po­sta­wę czę­sto re­pre­zen­tu­je nie tyl­ko oto­cze­nie pa­cjen­ta, ale rów­nież on sam. Le­karz mo­że wów­czas po­pra­wić współ­pra­cę z pa­cjen­tem, udzie­la­jąc mu szcze­gó­ło­wych in­for­ma­cji na te­mat je­go sta­nu zdro­wia i prze­bie­gu te­ra­pii. Wie­dza i ro­zu­mie­nie (opar­te na me­cha­ni­zmie przy­czy­no­wo­-skut­ko­wym) spra­wia­ją, że pa­cjent ma wra­że­nie kon­tro­li nad sy­tu­acją, a co za tym idzie, po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Po­moc­ne jest rów­nież bu­do­wa­nie ko­mu­ni­ka­tów, z któ­rych wy­ni­ka, że cho­ry ma wpływ na prze­bieg cho­ro­by, a an­ga­żu­jąc się w dzia­ła­nia le­ka­rzy i po­stę­pu­jąc roz­sąd­nie, mo­że po­móc ją zwal­czyć. Po­cie­sze­nia w ro­dza­ju „Bę­dzie do­brze” czę­sto wy­wo­łu­ją od­wrot­ny sku­tek i są od­bie­ra­ne ne­ga­tyw­nie – Był le­karz. Po­pa­trzył na mnie i po­wie­dział: „Niech Pan bę­dzie do­brej my­śli”. To już chy­ba źle ze mną jest, że mi nie ma­ją nic kon­kret­ne­go do po­wie­dze­nia. (Z re­la­cji pa­cjen­ta, 55 lat).

Do góry