W na­szej kul­tu­rze po­wszech­ną me­to­dą oswa­ja­nia sy­tu­acji gra­nicz­nych jest roz­pa­try­wa­nie cier­pie­nia w wy­mia­rze re­li­gij­nym, w kon­tek­ście wia­ry w sens świa­ta czy lo­gos. Z mo­ich ba­dań wy­ni­ka, że naj­trud­niej­sze są roz­mo­wy z oso­ba­mi, któ­re nie od­no­szą do­świad­cze­nia cho­ro­by do żad­ne­go z tych du­cho­wych wy­mia­rów. Za­ło­że­niu, że ist­nie­je ja­kiś in­ny, du­cho­wy świat, to­wa­rzy­szy za­zwy­czaj po­sta­wa za­wie­rze­nia, któ­rą moż­na wy­ra­zić w sło­wach: wie­rzę, że ist­nie­je ja­kaś si­ła spraw­cza (Bóg, los, lo­gos), sto­ją­ca za tym, co mnie spo­ty­ka. Jest to za­zwy­czaj si­ła pły­ną­ca z re­li­gij­ne­go świa­to­po­glą­du, opie­ra­ją­ce­go się na do­gma­cie: Bóg ist­nie­je. W ję­zy­ku cho­rych prze­ja­wia się ona w for­mu­łach: Bóg tak chciał; Bóg wie, co ro­bi; Po coś mi Bóg te­go ra­ka ze­słał. Czę­ste, choć nie­zgod­ne z na­uką Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go, jest po­strze­ga­nie cier­pie­nia ja­ko ka­ry: Bóg mnie po­ka­rał; Mam za swo­je; Za wy­rzą­dzo­ne w mło­do­ści zło te­raz mu­szę od­po­ku­to­wać. U osób re­pre­zen­tu­ją­cych po­sta­wę are­li­gij­ną bar­dzo czę­ste jest prze­ko­na­nie, że Bo­ga nie ma, ale ten świat mu­si mieć ja­kiś sens – (Pa­cjent, 41 lat, ostat­nie sta­dium cho­ro­by no­wo­two­ro­wej): Dok­to­rze, świat był­by sza­leń­stwem, gdy­by mo­je cier­pie­nie nie mia­ło sen­su; (Pa­cjent, 34 la­ta): Wie Pa­ni, wie­le z te­go nie ro­zu­miem. Pro­sty chłop je­stem. Ale to mu­si mieć ja­kieś zna­cze­nie. To, że tak cho­ler­nie bo­li.

W for­mu­łach te­go ty­pu ist­nie­nie we­wnętrz­ne­go po­rząd­ku świa­ta przed­sta­wia­ne jest ja­ko praw­da ko­niecz­na. Wia­ra ta po­zwa­la pa­cjen­to­wi oswa­jać cho­ro­bę. W przy­pad­ku po­staw re­li­gij­nych lub za­kła­da­ją­cych ist­nie­nie głęb­sze­go sen­su świa­ta, ele­ment za­wie­rze­nia bu­du­je prze­strzeń do dia­lo­gu. Sta­no­wi ka­te­go­rię, do któ­rej le­karz mo­że się od­wo­łać, choć­by sto­su­jąc związ­ki fra­ze­olo­gicz­ne w ro­dza­ju: Bę­dzie, jak ma być. Po­sta­wa za­wie­rze­nia nie mu­si być przy tym w peł­ni zro­zu­mia­ła, na­wet dla te­go, kto ją re­pre­zen­tu­je.

Z ba­daw­cze­go punk­tu wi­dze­nia nie­zwy­kle in­te­re­su­ją­ce są for­mu­ły, w któ­rych le­ka­rze wska­zu­ją na fakt, że ich dzia­ła­nie jest za­koń­czo­ne i te­raz po­zo­sta­je je­dy­nie cze­kać na skut­ki pod­ję­tych dzia­łań me­dycz­nych.

Le­karz: Pa­nie Wład­ku. Ja­ko le­ka­rze zro­bi­li­śmy wszyst­ko, co w na­szej mo­cy. Te­raz pro­szę być do­brej my­śli. Po­mo­dlić się, że­by po­dzia­ła­ło jak na­le­ży.

Pa­cjent: Pa­nie Dok­to­rze, co da­lej?

Le­karz (z cie­płym uśmie­chem na twa­rzy): Cze­ka­nie.

Ko­mu­ni­ka­ty ta­kie mo­gą zo­stać ode­bra­ne po­zy­tyw­nie, co znaj­du­je od­zwier­cie­dle­nie w sło­wach wy­po­wia­da­nych np. do ro­dzi­ny:

Ma­mo, le­ka­rze na­praw­dę zro­bi­li, co w ich mo­cy. Da­li z sie­bie wszyst­ko.

Od­biór mo­że być rów­nież ne­ga­tyw­ny, np.:

Już nic wię­cej nie mo­gą zro­bić. Moż­li­wo­ści me­dy­cy­ny już się wy­czer­pa­ły. Czy­li mu­si być ze mną bar­dzo kiep­sko.

O spo­so­bie od­bio­ru tych słów de­cy­du­ją praw­do­po­dob­nie czyn­ni­ki nie­wer­bal­ne. Waż­ne jest, czy pa­cjent po­strze­ga le­ka­rza i per­so­nel me­dycz­ny po­zy­tyw­nie, ja­ko lu­dzi wal­czą­cych z nim po tej sa­mej stro­nie ba­ry­ka­dy, czy wro­go, ja­ko spraw­ców je­go cier­pie­nia. War­to za­uwa­żyć, że za­rów­no po­sta­wa re­li­gij­na, jak i ate­istycz­na mo­gą uła­twiać dia­log lub sku­tecz­nie go ogra­ni­czać.

Pod­su­mo­wa­nie

Teo­re­tycz­nie re­la­cję le­karz­-pa­cjent cha­rak­te­ry­zu­je du­ży dy­stans spo­łecz­ny, za­tem po­win­ny być w niej uru­cha­mia­ne ta­kie stra­te­gie za­cho­wań, „któ­re zmie­rzać bę­dą do za­pew­nie­nia part­ne­ro­wi dia­lo­gu kom­for­tu psy­chicz­ne­go, zwią­za­ne­go z je­go po­trze­bą za­cho­wa­nia nie­za­leż­no­ści.”10 Po­żą­da­ne są for­my za­cho­wań uzna­wa­ne za bez­piecz­ne i prze­wi­dy­wal­ne. Rów­no­cze­śnie jest to jed­nak re­la­cja naj­bliż­sza z moż­li­wych. Le­karz czę­sto­kroć na­ru­sza prze­strzeń in­tym­ną pa­cjen­ta, nie tyl­ko fi­zycz­ną, np. pod­czas ba­da­nia, ale rów­nież psy­chicz­ną, gdy pa­cjent po­wie­rza mu swo­je zdro­wie, a na­wet ży­cie. Co­dzien­no­ścią pa­cjen­ta sta­je się rze­czy­wi­stość szpi­tal­na, a per­so­nel me­dycz­ny i in­ni pa­cjen­ci – tym­cza­so­wą gru­pą śro­do­wi­sko­wą. Wszyst­kie te ele­men­ty uru­cha­mia­ją in­ne me­cha­ni­zmy spo­łecz­ne. Zde­cy­do­wa­nie skra­ca­ją dy­stans spo­łecz­ny, co wią­że się z ocze­ki­wa­niem in­nych stra­te­gii ko­mu­ni­ka­cyj­nych, zmie­rza­ją­cych do „za­pew­nie­nia part­ne­ro­wi dia­lo­gu kom­for­tu psy­chicz­ne­go, zwią­za­ne­go z je­go po­trze­bą in­te­gra­cji („włą­cze­nia w ak­cję”).10 Przy wej­ściu na płasz­czy­znę bli­sko­ści pa­cjen­ci ocze­ku­ją od le­ka­rzy przede wszyst­kim uwa­gi i au­ten­tycz­no­ści. Jed­no­cze­śnie te wła­śnie ocze­ki­wa­nia naj­trud­niej speł­nić le­ka­rzom, gdyż wy­ma­ga to w pew­nym stop­niu psy­chicz­ne­go ob­na­że­nia rów­nież z ich stro­ny, co nie za­wsze jest przez nich ak­cep­to­wa­ne.

Do góry